Historyczny sukces w Kotle czarownic

Historyczne zwycięstwo 2:0 w obecności ponad 100 000 widzów nad Anglią w eliminacjach mistrzostw świata w 1974 roku przeszło do legendy polskiego futbolu. Pokonaliśmy dumnych Wyspiarzy, mecz zapisał się na stałe w annałach rodzimej piłki otwierając nam bramę do elity światowego futbolu. To po tym spotkaniu angielscy dziennikarze, pod wpływem niezwykłej wprost atmosfery, jaka zapanowała na chorzowskim gigancie, nazwali Stadion Śląski „Kotłem czarownic”.

Zapowiedź dalszych sukcesów

Polska nigdy wcześniej w meczach z Anglikami nie była faworytem, ale zawsze starciach z drużyną „Trzech Lwów” budziły wśród kibiców większe emocje niż zwykle. Nie inaczej było 45 lat temu w starciu z drużyną z kolebki światowego futbolu, która uczyła piłki praktycznie całą Europę.

Wielki sukces skierował nas na tory, które potem zaprowadziły na stacje znaczone mundialowymi medalami. Po porażce z Polską wielkiego rozczarowania nie ukrywał trener gości, słynny sir Alf Ramsey. – Nie wierzę, żeby Polska mogła zagrać lepiej, za to my mogliśmy i powinniśmy byli. Jednak jestem dumny z występu mojej drużyny – podkreślił znakomity angielski szkoleniowiec, który dzień przed meczem – dziś absolutnie nie do pomyślenia – spotkał się na Bukowej z piłkarzami GKS Katowice.

– Prowadził nas wtedy Tadeusz Foryś, w ówczesnej polskiej hierarchii bardzo znany trener. Przez swoje układy ściągnął do Katowic Ramseya. Spotkaliśmy się we wtorek do południa całą drużyną. Było to fajne, towarzyskie spotkanie, niestety, nie mam zdjęć z tego spotkania, bo w tamtych czasach aparaty fotograficzne były dostępne dla nielicznych. Inna bajka, ale wspomnienie wspaniałe – uśmiecha się Jacek Góralczyk, przed laty piłkarz GieKSy, a potem trener m.in. także chorzowskiego Ruchu.

Jak McFarland odebrał Polakom mistrzostwo świata

Mecz w 1973 roku był ważny także z innego powodu. Był „początkiem końca” kariery jednego z najlepszych polskich napastników – Lubańskiego – oraz cenionego angielskiego obrońcy – Moore’a. Ten pierwszy musiał zmagać się z kontuzją i długą rehabilitacją po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Jak sam przyznał, nigdy nie wrócił już do tak dobrej formy.

– Takie są fakty. Ta kontuzja wyeliminowała mnie na długi czas z gry. No niestety, tak się czasami zdarza w piłkarstwie zawodowym – mówił „Włodek” w wywiadzie dla „Newsweeka”, a jeden z brytyjskich serwisów internetowych zamieścił artykuł poświęcony temu wydarzeniu, który zatytułowano: „Jak McFarland odebrał Polakom mistrzostwo świata. Sugerowano, że z Lubańskim w składzie biało-czerwoni zajęliby najwyższe miejsce na podium. Ale zacznijmy od początku.

Doping zrobił swoje

Mecz w Chorzowie był pierwszym spotkaniem obu ekip o stawkę. To był bardzo ważny dla polskiej reprezentacji. Musieliśmy wygrać z Anglią, by liczyć się w eliminacjach do niemieckich mistrzostw świata. Skala trudności była olbrzymia, bo Anglicy byli wtedy jednym z najlepszych zespołów na świecie. Atmosfera na stadionie była fantastyczna. Zresztą znana chociażby z pucharowych występów Górnika Zabrze, ale tym razem w powietrzu było coś wyjątkowego. Lubański dołączył do drużyny w ostatniej chwili, ponieważ na jednym z ostatnich treningów przed meczem doznał kontuzji. Tak naprawdę dopiero w szatni podjęli z trenerem Kazimierzem Górskim decyzję, że jednak zagra.

W szatni przed meczem „Kaziu”, który umiał z zawodnikami rozmawiać jak mało kto, uspokajał gorącą temperaturę. Mimo to po odprawie taktycznej adrenalina skoczyła wszystkim do gardła, na szczęście na boisku emocje nie wzięły góry. – Przed meczem trener Kazimierz Górski nie musiał nam wiele mówić, tak mocno byliśmy zmotywowani. Doping kibiców zrobił swoje – wspominał Jan Banaś, jeden z bohaterów spotkania sprzed 45 lat.

– Niesamowity doping na trybunach naprawdę nam pomagał, to było wspaniałe uczucie grać wtedy na Śląskim – dodaje Jan Domarski, który w pamiętnym meczu z Anglią zmienił w drugiej połowie kontuzjowanego Włodzimierza Lubańskiego.

Banaś czy Gadocha?

Z Anglikami zagraliśmy bardzo mądre taktycznie spotkanie. Nie daliśmy Anglikom możliwości zrobienia nam krzywdy. Mam bardzo miłe wspomnienia z tego meczu. Atmosfera była tu zawsze fantastyczna, chociaż grałem i przy większej widowni – z Brazylią na Maracanie w obecności 170 tys. kibiców. Teraz takich dużych stadionów nie ma. Zmieniła się piłka i areny, ale wspomnienia sprzed 45 lat są nadal żywe – powiedział Banaś, strzelec pierwszej bramki, choć pierwszego gola zapisano na konto Roberta Gadochy.

W siódmej minucie, po jego rzucie wolnym, po którym pod bramką angielską było niesamowite zamieszanie, piłka wylądowała w siatce – niektóre źródła przypisują tego gola nie tylko Banasiowi, a nawet samobójczemu rykoszetowi kapitana Bobby’ego Moore’a).

– „Po centrze Roberta Gadochy z rzutu wolnego piłka wpadła pod poprzeczkę. Mieliśmy to wyćwiczone podczas treningów. Ja wbiegałem na pierwszy słupek, przed obrońców. Dobrze, że w takim meczu nam to wyszło – dodał Banaś, a do tej kontrowersji wokół autora bramki odniósł się także Lubański. – Wydaje mi się, że nikt już nigdy nie rozstrzygnie tego sporu. Gdyby wtedy był VAR, to co innego. Dlatego moim zdaniem obaj mają udział w tym golu. Bo jeden uderzał piłkę, a Banaś lub obrońca angielski dotknęli jej przed samą linią. Nie byłoby piłki w siatce, gdyby nie dwójka stojąca tuż przed bramką.

Ograny jak dziecko

Kilkadziesiąt minut później zaczął się… schyłek kariery Moore’a – mistrza świata z 1966 roku. Powodem nie był jednak uraz, a boleśnie przegrana rywalizacja właśnie z Lubańskim. Rutynowany, 32-letni wówczas gwiazdor West Hamu dał się ograć „jak dziecko” szarżującemu na niego napastnikowi reprezentacji Polski. Zwlekał z odegraniem piłki, więc Lubański mu ją odebrał i pognał na bramkę. W pełnym biegu strzelił w krótki róg Petera Shiltona i było 2:0. Była 47 minuta meczu.

– To była oczywiście kwestia dobrego czytania gry, ale nie ukrywam, że trener Górski nadmienił nam przed meczem, by zwrócić uwagę na nonszalancję Moore’a przy wyprowadzaniu piłki. By podbiec do niego wtedy. Zrobiłem to, odebrałem mu piłkę, ale jeszcze musiałem przebiec 40 metrów z piłką, musiałem pościgać się z Boby’m, by w końcu umieścić piłkę w bramce – uśmiecha się Lubański.

Faul McFarlanda

A potem był faul Roya McFarlanda i kontuzja, która przerwała na długo piękną karierę Włodka. – To był dla nieszczęśliwy moment, jakie w życiu się zdarzają – opowiada Lubański. – Skutki były bardzo bolesne, bo moja kariera została przerwana na kilkanaście miesięcy, musiałem przejść dwie operacje. Dla zawodowego piłkarza, który ma 27 lat, jest w najlepszym okresie rozwoju kariery, jest w najlepszej formie i nagle przerywa się coś fantastycznego w życiu, to straszna tragedia. Ale nie miałem pretensji do Anglika, bo to była boiskowa sytuacja. Podbiegłem szybciej do piłki, McFarland trącił mnie lekko w piętę, a ja potem źle stanąłem na nierówności murawy i tylko usłyszałem trzask w kolanie. To był koniec meczu dla mnie. Koniec marzeń o wielkiej karierze.

Potem był jeszcze wspaniały mecz na Wembley, po którym Polska piłka trafiła na światowe salony, co udowodnił wspaniały mundial w RFN. Generacja piłkarzy z lat 71-74, a potem generacja Zbigniewa Bońka z pamiętnymi mistrzostwami w 1982 roku są do dziś najlepszymi w historii polskiej piłki….

 

Polska – Anglia 2:0 (1:0)

1:0 – Gadocha, 7 min
2:0 – Lubański, 48 min
Widzów ponad 90 000.
POLSKA: Tomaszewski – Rześny, Bulzacki, Gorgoń, Musiał – Kraska, Ćmikiewicz, Deyna – Banaś, Lubański (54. Domarski), Gadocha. Trener Kazimierz GÓRSKI.
ANGLIA: Shilton – Madeley, Moore, McFarland, Hughes – Storey, Ball, Chivers, Bell – Clarke, Peters. Trener Alfred Ernest RAMSEY.
Czerwona kartka: Ball (79, niesp. zachowanie).