Wygrane wznowienie i… awans!

Po czterech latach posuchy hokeiści z Tychów znów znaleźli się w finale Pucharu Polski.


[Filip Komorski], kapitan GKS-u Tychy – dzień wcześniej świętował 31. urodziny – wygrał bulik z Matiasem Lehtonenem, po czym krążek trafił do Ondreja Sedivego. Czech niewiele się namyślając uderzył precyzyjnie, John Murray go nie zatrzymał i wylądował w siatce. Ta sytuacja z 6 min zadecydowała o wygranej GKS-u Tychy z GKS-em Katowice w półfinałowym spotkaniu Pucharu Polski w Oświęcimiu. Po czterech latach hokeiści z Tychów znów znaleźli się znów w finale i mają okazję po raz 9. zdobyć to cenne trofeum. Dla „GieKSy” było to drugie z rzędu oblane podejście do finału, bowiem w poprzedniej edycji przegrali w Bytomiu z Energą Toruń.

Oba zespoły przed półfinałem miały problemy personale. W „GieKSie” zabrakło kontuzjowanych – obrońcy Dawida Musioła oraz napastnika Joony Monty. Natomiast tyszanie nie mogli skorzystać z usług Radosława Galanta, którego miejsce zajął młody Mateusz Ubowski. Z kolei Kamil Wróbel już od dłuższego czasu pauzuje, ale być może na początku stycznia dołączy do kolegów.

Chyba nikt nie przypuszczał, że sytuacja z 6 min opisana na wstępie będzie miała kluczowe znaczenie dla wyniku meczu. Alexandre Boivin na sekundę przed końcową syreną posłał krążek do pustej bramki, ale awans tyszanie zapewnili sobie wcześniej. To był dziwny mecz, bo tyszanie po objęciu prowadzenia zaczęli myśleć o obronie korzystnego rezultatu. W konsekwencji w 2. tercji zostali zdominowani przez katowiczan, choć z trudem przychodziło im wypracowanie klarownych sytuacji. Inna sprawa, że tyszanie z poświęceniem się bronili, m.in. rzucając się pod krążek pędzący w stronę bramki. Klasę ponownie pokazał [Tomas Fuczik], który zachował po raz 3. w tym sezonie „czyste” konto.

– Nie czuję się bohaterem tego spotkania. Moi koledzy wykonali mrówczą pracę i mocno mnie wsparli – mówił po meczu czeski golkiper.

– W kilku meczach w tym sezonie przeżyłem więcej trudniejszych momentów. Mamy problemy ze skutecznością, bo odnoszę wrażenie, że chcemy zdobywać efektowne gole.

– Na pewno nie chcieliśmy takiego szaleńczego meczu, jaki rozegraliśmy tuż przed świętami z Unią w Oświęcimiu – dodał kapitan tyszan.

– Gdy szybko zdobyliśmy gola w podświadomość się wdarło, że może on zadecydować o awansie. Chcieliśmy grać odpowiedzialnie, ale rzeczywiście chyba zbyt głęboko się cofnęliśmy i oddaliśmy inicjatywę rywalom. To było ryzykowne, ale też przyniosło wymierne korzyści. Tomek bronił na wysokim poziomie, ale byłem pod wrażeniem pracy kolegów, jaką wykonali w obronie, zwłaszcza gdy graliśmy w osłabieniu. Jednak w finale nie możemy sobie pozwolić na tak defensywną grę.

W przerwie meczu po 2. tercji zwaśnione grupy kibiców (?) obu klubów próbowały doprowadzić do konfrontacji. Służby porządkowe potraktowały „śmiałków” gazem pieprzowym i do rękoczynów nie doszło. Niemniej wszyscy zgromadzeni w hali mieli problemy z oddychaniem. Sędziowie w połowie odsłony zastanawiali się, czy nie przerwać meczu. Jednak nie zdecydowali się na taki krok.

– O całym zajściu dowiedziałem od sędziów, a potem – podobnie jak inni – miałem problemy z oddychaniem i z łzawieniem oczu – dodał Komorski.

– Oczywiście, arbitrzy konsultowali z nami całą sytuację i dobrze się stało, że nie przerwali meczu, bo to nic by nie dało. Obaj z Grześkiem Pasiutem byliśmy zgodni, że trzeba dokończyć to spotkanie. Nie było ono efektowne w naszym wykonaniu, ale efektywne. Finał pewnie będzie inny, ale nie uprzedzajmy faktów.

Ultradefensywna taktyka GKS-u Tychy przyniosła mu awans do finału i pierwszy cel został zrealizowany. Przed sobą mają kolejny zdobyć Puchar Polski i Bartłomiej Jeziorski, jak sam o tym mówił, sprawi sobie prezent pod choinkę. Pewnie jego koledzy podzielają tę opinię.

Zdaniem trenerów

Andrej SIDORENKO: – Była twarda walka, ale hokeiści pokazali charakter i odnieśli zwycięstwo nad niezwykle wymagającym rywalem. Trochę słabiej niż w poprzednich meczach zaprezentowaliśmy się w przewagach, ale za to świetnie spisaliśmy się w osłabieniach. Byliśmy przekonani, że o wszystkim może zadecydować jedno trafienie. Pod koniec meczu graliśmy w trudnych warunkach, ale chwała wszystkim zawodnikom, że przezwyciężyli te trudności. Wyciągniemy wnioski z tego meczu, by odpowiednio zaprezentować się finale, bo na pewno będzie on niezwykle trudny.

Jacek PŁACHTA: – Zagraliśmy dobry mecz, ale – na nasze nieszczęście – krążek nie chciał wpaść do bramki. Solidnie pracowaliśmy przez całe spotkanie, mieliśmy inicjatywę, ale zabrakło bramek. Jeżeli o przegranej decyduje jeden przegrany bulik, to musi boleć. Oba zespoły zaprezentowały się z dobrej strony. Ponadto obaj bramkarze również stanęli na wysokości zadania. Mam jedynie pretensje do zawodników za cztery czy pięć fauli popełnionych w ofensywie; tego trzeba się wystrzegać i trzymać dyscyplinę na lodzie. Zwycięzca gra dalej, zaś my musimy przeanalizować ten występ, popracować nad skutecznością i na początku stycznia znów ruszamy do ligowej rywalizacji.

GKS KATOWICE – GKS TYCHY 0:2 (0:1, 0:0, 0:1)

0:1 – Sedivy – Komorski – Jeziorski (5:05), 0:2 – Boivin (59:59, do pustej).

Sędziowali: Michał Baca i Paweł Kosidło – Wojciech Czech i Sławomir Szachniewicz. Widzów 1300.

KATOWICE: Murray; Kolusz (2) – Rompkowski, Wanacki (2) – Mikkola, Kruczek (2) – Wajda, Maciaś; Magee (4) – Pasiut – Fraszko, Krężołek – Lehtonen – Szimek (2), Hitosato – Pulkkinen – Olsson (2), Blomqvist – Smal – Bepierszcz. Trener Jacek PŁACHTA.

TYCHY: Fuczik; Kaskinen – Younan, Pociecha – Bizacki, Nilsson – Bagin, Jaśkiewicz – Ciura (2); Jeziorski (2) – Komorski – Sedivy, Dupuy – Boivin – Mroczkowski, Marzec – Ubowski (2) – Szturc, Bukowski (2) – Starzyński (2) – Gościński (2). Trener Andrej SIDORENKO.

Kary: Katowice – 14 min, Tychy – 12 min.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus