Hokej. Kto znajdzie klucz?

Pierwsze spotkanie w Oświęcimiu może mieć decydujące znaczenie dla losów finałowej rywalizacji.


Serce się rwie do gry, ale głowa oraz reszta ciała kategorycznie mówi: nie! – te słowa wypowiedział Mikołaj Łopuski po drugim finałowym meczu GKS Katowice – Re-Plast Unia Oświęcim. Na początku stycznia 2021 roku – po perypetiach zdrowotnych – ogłosił zakończenie kariery i pożegnał się z kibicami w „Satelicie”. Obecnie 134-krotny reprezentant naszego kraju wciela się w rolę komentatora TVP Sport i pilnie śledzi poczynania niedawnych kolegów z tafli.

Bez zaskoczenia

– Skład finalistów nie jest zaskoczeniem, bo przecież potykają się najlepsze zespołu sezonu zasadniczego – stwierdził „Miki”, jak nazywają go koledzy.

– Niezwykle ciekawie było w półfinałach, zaś spotkania GKS-ów z Katowic i Tychów dostarczyły niesłychanych emocji. Byłem pod wrażeniem gry tyskiego zespołu, który zdołał się pozbierać po problemach w sezonie zasadniczym. Wyeliminował Cracovię i dzielnie stawiał czoło rywalom z Katowic. Z kolei w rywalizacji Unii z Jastrzębiem hokeiści z Oświęcimia mieli chyba więcej szczęścia i dlatego wygrali tę rywalizację.

Siła mentalna

Po dwumeczu finałowym śmiemy twierdzić, że zespół z Katowic jeszcze bardziej wzmocnił się mentalnie i nabrał jeszcze większej pewności siebie. GieKSa zrobiła dwa ważne kroki, by po 52 latach świętować mistrzostwo Polski.

– Wygrana z Tychami po siedmiu meczach na pewno podbudowała morale drużyny – dodaje Łopuski – ale w Katowicach mieliśmy okazję obserwować dwa zupełnie różne spotkania. W pierwszym gospodarze wszystko rozstrzygnęli w drugiej tercji. Wygrali ją 4:1, bo dysponowali większą siłą ofensywną. Trudno było sobie wyobrazić, by zespół z Oświęcimia mógł strzelić 5 goli. Trener Jacek Płachta doskonale zna możliwości swoich podopiecznych i wykorzystał je do maksimum. W poniedziałkowym meczu było już nieco inaczej, a o wygranej miejscowych zadecydowało jedno trafienie. Przez dwie tercje katowiczanie posiadali przewagę i mieli kilka dobrych sytuacji, lecz Clarke Saunders stanął na wysokości zadania. Kanadyjczyk utrzymywał swój zespół w grze i dawał nadzieję na odwrócenie losów rywalizacji. Jego koledzy nie mieli więc nic do stracenia i ruszyli do przodu. GKS wyciągnął jednak wnioski z poprzednich z półfinałów. Owszem, był w defensywie, ale bronił się niezwykle umiejętnie i goście „czystych” pozycji nie mieli, a nawet sami mogli zostać skarceni.

Szybko zapomnieć

Tempo rozgrywania półfinałów oraz meczów decydujących o medalach jest zgodne z zasadami obowiązującymi w play offie.

– Jedni i drudzy muszą szybko zapomnieć o tym co było oraz przygotować do kolejnych występów – dodaje wychowanek Stoczniowca Gdańsk, który w 2011 świętował mistrzostwo kraju z Cracovią.

– Kluczem do zdobycia złotego medalu będzie niewątpliwie czwartkowe spotkanie. GKS znajduje się w nieco lepszej sytuacji, bowiem nic nie musi, ale może. Natomiast Unia musi zwyciężyć, by ewentualnie marzyć o odwróceniu losów tej rywalizacji. I ta potyczka znów będzie inna. Spodziewam się bardziej ofensywnej gry ze strony gospodarzy, co pozwoli otworzyć inne możliwości przed katowickim zespołem. Dysponuje on większym potencjałem ofensywnym i być może przyjdzie mu łatwiej zdobywać gole niż na własnym lodzie. Trudno przewidzieć, w ilu meczach zakończy się ta rywalizacja, ale śmiem twierdzić, że siedmiu nie będzie. Oczywiście, dla dobra dyscypliny chciałbym, aby ta rywalizacja trwała jak najdłużej i telewizja mogła relacjonować te spotkania.

Zespół GKS-u sprawia wrażenie lepiej przygotowanego fizycznie i chyba jest bardziej zbilansowany. Do takiego wniosku dochodzimy nie tylko po obserwacji finałowego dwumeczu.


Na zdjęciu: Finaliści przenoszą się teraz do Oświęcimia w dalszej rywalizacji o złoty medal emocji z pewnością nie zabraknie.
Fot. Łukasz Sobala/PressFocus