Hokej. Magiczne kropelki

Gdy zbliża się mecz w Hokejowej Lidze Mistrzów, w szatni tyskiej nikt nie jest skory do żartów, a na twarzach zarówno zawodników, jak i trenerów widać skupienie. Trudno się dziwić, bo wówczas w Tychach nadchodzi nadzwyczajne święto, w którym chcemy aktywnie uczestniczyć – powiadają główni aktorzy. Przed tegorocznym występem w tych prestiżowych rozgrywkach nikt nie przypuszczał, że hokeiści GKS-u Tychy poprawią rezultat z poprzedniego sezonu. Wówczas wygrali z HC Bolzano i po raz pierwszy w historii HLM polski zespół zdobył punkty.

Teraz, na kilka dni przed ostatnim spotkaniem w Wiedniu, tyszanie mają już ich cztery. We wtorek pokonali Viennę Capitals 4:2 i – jak sami się odgrażają – jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.

Ambicja i zaangażowanie

Występy w HLM to zupełnie inna bajka niż rywalizacja ligowa, co do tego nikt nie ma żadnej wątpliwości.

– Już sama otoczka meczu w Lidze Mistrzów jest zgoła inna, bo przecież grają hymny narodowe, na trybunach panuje podniosła atmosfera, jest transmisja telewizyjna – mówi zdobywca dwóch goli dla GKS-u, Filip Komorski.

– Czy możemy chcieć jeszcze więcej? Jesteśmy mocno skupieni, wiem po sobie i patrzę na kolegów, jaka jest mobilizacja. Rywale są z wyższej półki i tym bardziej chcemy się pokazać z jak najlepszej strony. Może im ustępujemy umiejętnościami technicznymi, ale na pewno nie ambicją i zaangażowaniem. Taka determinacja czyni cuda i odnieśliśmy wartościowe zwycięstwo nad silnym rywalem, wicemistrzem EBEL. Wynik poszedł w świat i na pewno będzie komentowany. Zespół z Wiednia nie jest słabszy od Djurgarden Sztokholm i chyba tylko Adler Mannheim jest silniejszy. A przecież mistrzom Niemiec też urwaliśmy punkt i mocno ich zdenerwowaliśmy, bo w rewanżu nie dali nam czasu, byśmy mogli złapać oddech.

Wiesz co, poproś żonę…

Jeszcze z soboty na niedzielę Komorski przeżywał istne katusze, bo czymś się zatruł. W niedzielę nie mógł wystąpić przeciwko zespołowi z Oświęcimia i mocno osłabiony pojawił się na poniedziałkowym treningu. Oczywiście, zadeklarował grę przeciwko Viennie, bo któż odpuściłby taką potyczkę! „Karmiony” przez żonę kropelkami żołądkowymi, został postawiony do pionu, ale mocno się obawiał tego występu. A tymczasem zdobył dwa pierwsze gole w sezonie, bo dotychczas wcielił się w rolę asystenta.

– Wiesz co, „Komora”? Poproś żonę, by codziennie dawała ci te kropelki, to my nie musimy się martwić o bramki i wyniki – żartował po spotkaniu trener Andrej Gusow.

– Bramki są przereklamowane i takie zwyczajne, więc wolałem być asystentem – ironizuje sam z siebie Komorski, po czym dodaje już „na poważnie”.

– W meczu w Jastrzębiu miałem przed sobą pustą bramkę i w momencie uderzenia złamałem kij. Krążek został w miejscu, a ja byłem wściekły. Teraz się udało trafić dwa razy, ale wcale nie czuję się żadnym bohaterem i najważniejsze, że wygraliśmy z tak renomowanym przeciwnikiem. Innym razem gole będą zdobywali koledzy, a ja razem z nimi będę się cieszył ze zwycięstwa.

25 liderów

Alex Szczechura oraz Michael Cichy mają problemy zdrowotne (wersja oficjalna) i przeciwko Viennie nie wystąpili. I pewnie teraz ubolewają, że nie uczestniczyli w takim niecodziennym spektaklu.

– Szkoda, że nie mogli wystąpić, ale zostali godnie zastąpieni przez kolegów – dodaje tyski napastnik.

– Tak czasami bywa, że ci, którzy wskakują w miejsce nieobecnych, spisują się nadzwyczajnie. Byłem pełen podziwu dla młodego Olafa Bizackiego, który ma niewielki ligowy staż i w tym sezonie raptem wystąpił raz, w niedzielę przeciwko Unii. A tymczasem z Vienną grał rozważnie. W kadrze mamy 25 liderów i jest zagadką, kto w danym meczu „wypali”. Z kolei obrońca Mateusz Bryk musiał z konieczności wystąpić w ataku. We wtorkowym meczu wszyscy stanęliśmy na wysokości zadania. Byliśmy zdyscyplinowani do bólu i chyba trudno coś nam zarzucić. Pewnie, że w ostatniej tercji broniliśmy desperacko, ale to było do przewidzenia. Najważniejsze, że nie straciliśmy głowy. Potrafiliśmy w odpowiednim momencie wyprowadzić dwie akcje, po których zdobyliśmy gole. Przeciwnik był oszołomiony i nie mógł się pozbierać. Teraz musimy się przygotować na rewanż, bo w Wiedniu miejscowi pewnie są wściekli za tę porażkę i stworzą nam piekło.

Nim to jednak nastąpi, w piątek ligowa rzeczywistość, czyli mecz z Naprzodem Janów…

Na zdjęciu: Filip Komorski na długo zostanie zapamiętany przez hokeistów Vienny.