Hokej. Nowy rozdział

W poprzednim sezonie należał do grona podstawowych zawodników, ale w tym sytuacja się mocno zmieniła i niemal z dnia na dzień rosło napięcie między sfrustrowanym zawodnikiem, trenerami oraz działaczami. Grał epizody lub wcale, przesiadując w boksie. 10 meczów i jedna asysta – ten dorobek nikogo nie powala i trudno się dziwić, że obie strony dążyły do rozwiązania tej męczącej sytuacji. Ostatecznie Kamil Kalinowski, bo o nim mowa, zmienił klimat tyski na krakowski i w niedzielnym meczu Comarch Cracovii, wygranym z Orlikiem w Opolu 10:0, zaliczył dwie asysty. – Miałem sytuacje do strzelenia gola, ale zawirowania wokół mnie nie sprzyjają koncentracji. – Postaram się w meczu z Unią otworzyć konto bramkowe, bo to przecież najwyższy czas – uśmiechnął się „Kalina”, choć, jak na razie, nie ma powodów do specjalnej radości.

Słabe lato

Wiosnę i lato mieliśmy upalne, ale słońce wyraźnie nie świeciło dla Kalinowskiego.

– Wiele sobie obiecywałem po przygotowaniach, bo przecież drużyna miała debiutować w Lidze Mistrzów i bronić tytułu tak ciężko wywalczonego – wraca do wydarzeń sprzed kilku miesięcy środkowy napastnik. – A tymczasem dopadł mnie pech, bo najpierw skręciłem kostkę, a potem miałem uraz pleców i w tej sytuacji lato w moim wykonaniu był słabe. Początek sezonu kiepski, potem wskoczyłem do kadry GKS-u na wyjazdowe mecze Ligi Mistrzów w Finlandii i Szwecji. Potem znów wypadłem i od czasu do czasu pojawiałem się w kadrze jako 13. zawodnik. To był poważny sygnał, że trener stracił do mnie zaufanie i mogą być tego dalsze konsekwencje.

Kalinowski mia z GKS-em Tychy 3-letni kontrakt, z którego wypełnił sezon oraz kilka miesięcy. Takie umowy mają to do siebie, że zawsze mogą być rozwiązane – jak wynika z komunikatów klubowych – przy akceptacji obu stron.

Zwrotne punkty

Hokeiści GKS-u 27 listopada minionego roku grali w Nowym Targu z Podhalem i Kalinowski wystąpił jako środkowy napastnik z Aleksem Szczechurą oraz Glebem Klimenką w III formacji. Tyszanie wygrali 5:3, ale „Kalinie” trafił się błąd i stracili gola. To już przelało czarę goryczy i trener Gusow na każdym kroku nie szczędził mu krytycznych słów. Atmosfera wokół zawodnika gęstniała coraz bardziej i już było wiadomo, że będzie musiał szukać nowego pracodawcy.

– Rozmawiałem z trenerem Gusowem, z szefem sekcji Wojciechem Matczakiem oraz próbowałem się bezskutecznie dostać do prezesa Grzegorza Bednarskiego – dodaje zawodnik. Nie chcę już tego tak dokładnie roztrząsać, ale wiem, że chyba już wszystkim nam nie było po drodze.

W tygodniu poprzedzającym święta hokeistom z Tychów przyszło grać najpierw w Gdańsku i dwa dni później w Toruniu, ale Kalinowski nie zdołał „załapać” się do kadry, choć mu bardzo zależało, wszak jest wychowankiem toruńskiego klubu. W końcu nie pojechał. Jednak pech dopadł Jarosława Rzeszutkę, który narzekał na drobny uraz. Trenerzy doszli do wniosku, że napastnik jest potrzebny na meczu w Toruniu i nakazali przyjazd pociągiem. On jednak odmówił, bo uznał, że już wcześniej go skreślono i uniósł się „chorą”, naszym zdaniem, ambicją.

Rogata dusza

Kalinowski, jeszcze do niedawna, należał do czupurnych i miał również w swoim sportowym życiorysie wpadkę dopingową (zakazane używki) i wtedy klub tyski jednak się od niego nie odwrócił. – Teraz, już na „do widzenia”, przypomniano mi to wydarzenie i powiedziano, że wtedy trzeba było się ze mną rozstać. A przecież swoją postawą chyba „odkupiłem” winę – stwierdził zawodnik.

Kluby z Tychów i Torunia dogadały się, że za ekwiwalent w wysokości 15 tys. zł. „Kalina” powróci do swojego macierzystego klubu. Jednak była różnica zdań dotycząca kontraktu indywidualnego. Na horyzoncie pojawiły się „Pasy” i zawodnik szybko doszedł do porozumienia z działaczami, ale kwota odstępnego już wynosiła 20 tys. zł.

– To stanowczo za długo trwało i to nie z mojej winy, bo tyscy działacze przeciągali rozmowy z Cracovią, ale skończyło się pozytywnie i pragnę otworzyć nowy rozdział mojej hokejowej przygody – wzdycha napastnik. – Rozstanie z chłopakami w szatni było dla mnie trudne, bo przecież byliśmy zagraną drużyną. Z wejściem do nowej też nie miałem problemu, bo większość kolegów znam. Kontrakt podpisałem do końca sezonu 2020 r. Teraz wokół mnie i rodziny jest jeszcze trochę zamieszania, bo muszę w krótkim czasie przenieść się do Krakowa. Niebawem wszystko wróci do normy i skupię się tylko na grze. Przed nami teraz mecz z Unią przed własną publicznością i najwyższy czas wpisać się na listę strzelców, na której mnie w tym sezonie jeszcze nie ma.

Kalinowski uważa, że zmiana barw klubowych pozwoli mu również odzyskać miejsce w kadrze, bo przecież w reprezentacji rozegrał 19 meczów i zdobył 2 gole. A na tym na pewno nie chciałby poprzestać…