Hokej. Playoffowa czkawka

Protesty klubów na pracę sędziów przyćmiły rangę bramek zdobytych w końcówkach, dogrywkach lub w karnych.


Rywalizacji GKS-u Tychy z Comarch Cracovią towarzyszą nie tylko niesłychane emocje, wysoki poziom, ale również pretensje pod adresem arbitrów. Po 2. meczu w Tychach obie ekipy złożyły protesty. Krakowianie poprosili, by ich meczów nie prowadził duet arbitrów głównych Przemysław Gabryszak – Tomasz Radzik. Trener Rudolf Rohaczek przekonywał, że nie dostrzegli przewinień tyszan i po jednym z nich krakowianie stracili pierwszego gola. Z kolei tyszanie odwoływali się od kary meczu Jeana Dupuya, twierdząc, że jego przewinienie było zdecydowanie mniejsze. Ostatecznie Kanadyjczyk pauzował tylko jedno spotkanie, zaś w kolejnym strzelił gola. I właśnie w nim nie zabrakło kontrowersji. W 52 min sędziowie nie uznali bramki Christiana Mroczkowskiego i nie obyło się bez protestów tyszan. Podczas tej akcji sędziowie zasygnalizowali kolejną karę dla gospodarzy i stwierdzili, że przed golem Damian Kapica wybił krążek, lecz nie przerwali akcji. A tymczasem materiał wideo wyraźnie pokazuje, że napastnik „Pasów” krążka dotknął, ale nie miał żadnej nad nim kontroli, czyli nie było tzw. posiadania. Arbitrzy uznali inaczej, anulowali gola – jakże ważnego, bo wówczas byłby remis 2:2. Trudno się dziwić irytacji trenerów oraz działaczy GKS-u Tychy.

– Gdy grałem wielokrotnie dotykałem krążek, który trafiał do przeciwnika i nie było gwizdka. Gdy nie uznano tego gola byłem zdziwiony decyzją – stwierdził były reprezentant kraju, Roman Steblecki, komentujący ten mecz w TVP3.

Sędzia Michał Baca, stojący blisko Kapicy, nie przerwał gry, akcja była kontynuowana i krążek wylądował w siatce. Dopiero wówczas drugi rozjemca, Patryk Kasprzyk, stwierdził, że jednak krążek był w posiadaniu napastnika „Pasów”, a to automatycznie przerywa akcję. Gwizdka, przerywającego mecz jednak nie było i gol powinien być uznany. Tyszanie czują się oszukani. Oczywiście, że znaleźli się obrońcy arbitrów, ale wywodzący się z ich grona. Już wyobrażamy sobie co będzie się działo podczas kolejnych meczów z udziałem obu drużyn

Hokeista-instytucja

Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie śpieszmy – te słowa zapomnianego już przeboju Reny Rolskiej przypomniałem sobie gdy opuszczałem „Satelitę” po 4. spotkaniu półfinałowym wygranym przez GKS Katowice z JKH GKS-em Jastrzębie 3:2 po dogrywce. Seria nie została zakończona, ale jastrzębianie prowadzą 3-1, zaś Kamil Berggruen, kierownik katowickiej drużyny, już zaprosił mnie na niedzielną potyczkę w małym „Spodku”. Sęk w tym, że jutro rozegrane zostanie spotkanie w Jastrzębiu i miejscowi hokeiści zamierzają zakończyć rywalizację.

Hokeiści GKS-u Katowice stali nad przepaścią i zabrakło zaledwie 36 sek., by znaleźli się poza półfinałami. Jednak Mateusz Michalski zdołał wyrównać, zaś w dogrywce Grzegorz Pasiut zdobył zwycięskiego gola. Kapitan GKS-u jawi się jako hokeista-instytucja, bo przecież w ćwierćfinałach to właśnie on zdobył bramkę w dogrywce z Re-Plastem Unią Oświęcim, zaś w Oświęcimiu strzelił decydującego o awansie karnego.

– Tylko spokojnie, nadal przegrywamy w serii, a już tylko 1-3 – mówił zadowolony i nawet niezbyt zmęczony bohater meczu.

– Znów pokazaliśmy się jako charakterna drużyna, walcząca do upadłego. W poprzednich meczach wcale nie byliśmy gorsi od przeciwników, ale brakowało nam w tych kluczowych momentach szczęścia. Teraz nam dopisało i rywalizacja ciągle trwa. Ze spokojem jedziemy do Jastrzębia i z mocnym postanowieniem – walczyć i powrócić na własne lodowisko, a wtedy może być ciekawie.

Filip Starzyński i Andrej Stiepanow nie dokończyli meczu. Ten pierwszy powędrował do szatni pod koniec regulaminowego czasu. Z kolei Rosjanin siedział w boksie, ale tylko obserwował poczynania kolegów.

– Bez nerwów, będziemy mieli drużynę w komplecie i nie zamierzamy odpuszczać – powiedział na pożegnanie kapitan GKS-u.

Dwa oblicza

Robert Kalaber, trener JKH GKS-u, podczas dwumeczu w Katowicach zaprezentował dwa oblicza. Po pierwszym wygranym 4:1 nie krył poirytowania na postawę drużyny oraz skierował kilka gorzkich słów pod adresem kilku zawodników. Po drugim… przegranym był nadzwyczaj opanowany i spokojny.


Czytaj jeszcze: Wszystko od nowa

– Rozegraliśmy dobre spotkanie i rywal okazał się lepszy, bo również ma wysokie umiejętności – przekonywał słowacki szkoleniowiec. – Katowice to wartościowy zespół i groźny w każdej sytuacji. Mieliśmy okazje, ale nie strzeliliśmy gola, ale go dostaliśmy przed końcem, bo taki jest urok tej dyscypliny, zwłaszcza play offu. W przerwie przed dogrywką uczulałem chłopaków na Grześka Pasiuta, ale jeden błąd młodego obrońcy (Marcin Horzelski – przyp. red.) nas kosztował stratę gola. Nic to, gramy dalej. Nigdzie nie jest zapisane, że trzeba wygrywać serię 4-0, bo nasi przeciwnicy wyjeżdżają na taflę i też chcą zwyciężyć.

Potyczki playoffowe niosą za sobą wiele kolorytu i pewnie tak będzie do samego końca.


Na zdjęciu: Sędziom mecz w Krakowie długo będzie odbijał się czkawką…

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Powtórka meczu?

W związku z tym, o czym piszemy w tekście głównym, GKS Tychy złożył wczoraj protest do władz Polskiej Hokej Ligi z żądaniem powtórzenia meczu z Cracovią. W długim piśmie działacze klubu powołują się na rozliczne paragrafy hokejowego regulaminu, a ponadto żądają odsunięcia sędziów głównych: Michała Bacy oraz Patryka Kasprzyka oraz arbitrów liniowych: Macieja Byczkowskiego oraz Dawida Pabisiaka od kolejnych meczów fazy play off w tym sezonie. To się porobiło…