Hokej. Przygoda zatoczyła koło…

Rafał Radziszewski miał zupełnie inne plany, ale na rok przed „40” zdecydował się na zakończenie gry.


Zaczynał w rodzinnym Sosnowcu i wcale nie ukrywał, że chciałby zakończyć sportową przygodę – jak sam mocno akcentuje – w macierzystym Zagłębiu, najlepiej z wymiernym sukcesem. Trudno się dziwić, wszak w dorobku ma bogatą kolekcję medali mistrzostw Polski oraz triumfów w pucharze kraju.

– Coraz trudniej pogodzić prowadzenie własnej restauracji z profesjonalnym grą, choć myślałem, że wytrwam do „40”, a może rok więcej. Miałem kolejną ofertę z klubu, ale doszedłem do wniosku, że trzeba się skupić na rodzinnym biznesie, bo prowadzenie restauracji nigdy nie należało do łatwych, a w dzisiejszych czasach tym bardziej – uśmiecha się reprezentacyjny do niedawna bramkarz, Rafał Radziszewski, który po minionym, niedokończonym sezonie postanowił zakończyć jakże barwną przygodę z hokejem.

Poważne zawirowania

Pandemia wszystkim daje się we znaki, zaś klubom hokejowym szczególnie. Każdą złotówkę trzeba obracać w ręku kilka razy. Jedni cierpią mniej, zaś inni bardziej.

– Zagłębie należy do klubów z mniejszym budżetem, więc obecna sytuacja na pewno miała wpływ na klub. Teraz wielu zawodników musi godzić pracę zawodową z treningami i niebawem z meczami. W moim przypadku byłoby podobnie, ale nie mogę zaniedbać interesu, bo przecież to rodzinne przedsięwzięcie. Szkoda że z Zagłębiem nie udało się zdobyć medalu, ale gdy zaczynałem, nie było seniorskiego zespołu, a było niezwykle biednie. Teraz sytuacja jest lepsza, ale nie na tyle, by konkurować z sąsiadami zza miedzy, Tychami czy Katowicami. Mam tylko nadzieję, że hokej w moim rodzinnym mieście nadal będzie uprawiany i może nadejdą lepsze czasy.

Rafał gdy zaczynał edukację szkolną chyba nie miał specjalnego wyboru skoro mieszkał w pobliżu szkoły sportowej o profilu hokejowym. On, chłopak z rocznika 1981 r., trenował m.in. z obecnym trenerem Zagłębia Grzegorzem Klichem czy już zapomnianym przez wielu Łukaszem Zachariaszem, który w seniorach występował m.in. w Stoczniowcu Gdańsk.

– Gdy miałem 15 lat występowałem w drużynie juniorów z Piotrkiem Sarnikiem, Arturem Ślusarczykiem czy Damianem Słaboniem. Oczywiście, wówczas byłem bramkarzem nr 2, ale dla nastolatka to miłe wspomnienie. Tylko szkoda, że wówczas w Sosnowcu nie mieliśmy zespołu seniorów, bo po skończeniu wieku juniora trzeba było ruszyć „za chlebem”. Było wielu zdolnych chłopaków i można było stworzyć drużynę, może niewalczącą w „czubie”, ale wartościową – mocno akcentuje multimedalista mistrzostw Polski.

W Polskę idziemy…

…drodzy panowie – onegdaj śpiewał Wiesław Gołas i tak też robili rok po roku juniorzy Zagłębia, którzy nie mieli schronienia w seniorskiej ekipie. Nieco starsi koledzy „Radzika” vel „Dziury” (nie lubił klękać podczas interwencji bramkarskich) znaleźli schronienie w Krynicy, zaś on sam zakotwiczył nieco później w Nowym Targu.

– Z ksywką „Dziura” to była lekka przesada, bo rzetelnie podchodziłem do swoich obowiązków, ale, powiedzmy szczerze, oszczędzałem kolana – mówi pół żartem, pół serio nasz bohater. – I może dlatego omijały mnie poważne kontuzje. A ponadto byłem typem zawodnika, którego trudno było zmobilizować do walki na pełny gwizdek podczas treningów czy meczów sparingowych. Gdy jednak gra była o stawkę, to się mocno mobilizowałem i koncentrowałem. Gdy otrzymałem propozycję od trenera Andrzeja Słowakiewicza z Podhala Nowy Targ, niewiele się zastanawiałem. To dobry motywator, ale jednocześnie nieźle potrafiący dogadywać się z hokeistami. To był niezwykle udany sezon, bo w moim debiucie seniorskim zdobyliśmy wicemistrzostwo oraz Puchar Polski i wygraliśmy Interligę.

O przejściu „Radzika” do Comarch Cracovii krążą ciekawe opowiastki. Podobno gdy już wyjeżdżał z Krakowa w stronę Nowego Targu, by podpisać nowy kontrakt, został zatrzymany przez działaczy „Pasów”. Ich argumenty były… mocne. I tak przez 14 lat pracował solidnie na chwałę Cracovii.

– Cracovia awansowała do ekstraligi i miała ciekawy projekt – tłumaczy po latach „Radzik” dlaczego został pod Wawelem. Trener Mieczysław Nahunko wywodzący się z Sosnowca (zaczynał w GKS-ie Katowice – przyp. red.) sprowadził do drużyny Rafała Twardego, Adama Chabiora, Piotra Sarnika, Damiana Słabonia. I taka całą paczką jeździliśmy do Krakowa i w debiucie zdobyliśmy brązowy medal (już pod kierunkiem trenera Rudolfa Rohaczka – przyp. red.), co było na pewno sukcesem.

Pasmo sukcesów i…

Działacze Cracovii wraz z prof. Januszem Filipiakiem i kibice o niczym innym nie marzyli jak o złocie na 100-lecie klubu. Presja była ogromna, ale „Pasy” dysponowały silną ekipą, m.in. Leszek Laszkiewicz został królem strzelców (45 goli) i najlepiej punktującym zawodnikiem ligi (86 pkt).

– Ależ to była drużyna niczym wulkan, bo w lidze nie mieliśmy sobie równych – uśmiecha się Radziszewski. – Tylko szkoda, że w kolejnych sezonach nie została wzmocniona. Owszem, były sukcesy, ale przychodziły z trudem. Dla mnie pierwszy i potem ostatni tytuł, w 2017 r., w rywalizacji z GKS-em Tychy mają szczególny wymiar.

Pierwszy finał „Pasy” wygrały 4-1 i były zdecydowanie lepsze, bo GKS był mocno zdziesiątkowany. Natomiast w 2017 r. finał przejdzie do historii, bo tyszanie prowadzili w serii 3-1, ale ostatecznie przegrali 3-4. Po wygranym meczu w Tychach 4:2, na 2-3 w serii, Radziszewski wypowiedział do piszącego te słowa znamienne zdanie: – Redaktorze, wracam tutaj po mistrzostwo!

– To było wypowiedziane w emocjach – wspomina „Radzik”. Ale prawdą jest, że nie zapomnę tej chwili, kiedy Petr Szinagl zdobył zwycięskiego gola w dogrywce. Byliśmy w sportowym piekle i wróciliśmy do nieba. To dla nas wszystkich niesamowite wydarzenie, które już nie będzie miało powtórki w historii.

nieoczekiwany zwrot

Hokeistom „Pasów” zawsze towarzyszyła presja i wszyscy oczekiwali gry o mistrzostwo lub o podium. W sezonie 2017/18 nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji i w rezultacie wynikły poważne konsekwencje dla liderów drużyny. Zamiast medalu „Pasy” przegrały półfinał z GKS-em Katowice, zaś później rywalizację o brąz z „Szarotkami”.

– OK, daliśmy ciała i każdy z nas oraz szefów klubu mógł być niezadowolony. Ten sezon był nieudany, ale można byłoby go rozliczyć w bardziej przyjaznej atmosferze – Damianowi Słaboniowi kończył się kontrakt, ale został wypowiedziany przed terminem.

– Mnie obowiązywał jeszcze przez rok, ale również dostałem „wilczy” bilet. Kontrakty to tylko „papierki”, które podpisujemy i często do niczego nie obowiązują. Mam żal do trenera, że rozstaliśmy się w takich okolicznościach i pozostał niesmak. Trener Rohaczek? Rozdział zamknięty. Przecież mogliśmy rozstać jak kulturalni ludzie. A tymczasem won, bez słowa… Sukcesów było sporo, ale, patrząc z perspektywy czasu, mogło być więcej. Mam jednak co wspominać.

Zabrakło awansu

W reprezentacji rozegrał 74 meczów i wystąpił w 10 mistrzostwach świata Dywijzi IA.

– Zdecydowanie zabrakło awansu do elity i tego najbardziej żałuję – dodaje po chwili „Radzik”. – Byliśmy kilka razy blisko, ale zawsze zabrakło nam tego „czegoś”. Nigdy nie miałem wybitnych meczów w reprezentacji, choć mistrzostwa w 2005 r. na Węgrzech wspominam najmilej. Jechałem jako „dwójka”, bo Tomek Jaworski był bezkonkurencyjny, ale odniósł kontuzję. W rezultacie byłem tym najważniejszym, ale przegraliśmy z Norwegią 2:3. A gdyby tak się udało zwyciężyć?

W 2009 r. podczas ceremonii zamknięcia mistrzostw świata Dywizji IA w Toruniu w 2009 r. nasz bohater pojawił w stanie „wskazującym na spożycie” i był nawet zdyskwalifikowany.

– Zapomnijmy o tym wydarzeniu, bo piwo po zmęczeniu robi swoje – przerywa „Radzik”. – Teraz patrzę na wszystkie dokonania z dystansem. Na pewno postąpiłbym inaczej…

I tylko może…

Co dalej? Na razie priorytetem jest restauracja. A potem pewnie odezwie się tęsknota za hokejową branżą. A może by zacząć szkolić następców.

– Nie wykluczam tego, choć na rynku pojawiło się wiele szkółek bramkarskich. Najpierw trzeba zdobyć uprawnienia, na pewno będę się starał, by myśleć o szkoleniu. Kto wie, być może pójdę w tym kierunku.

Radziszewski to bramkarska instytucja jakich jednak przed nim mieliśmy wiele. Zakończył grę rok przed „40”, ale kto wie czy nie pojawi się na lodowisku w innej roli.


Rafał RADZISZEWSKI

Ur. 10.08.1981 r. w Sosnowcu; narzeczona (Monika); córka (Sandra, 14 lat). Kariera klubowa: Zagłębie Sosnowiec (2001-03), Podhale Nowy Targ (2003-04), Comarch Cracovia (2004-18), Zagłębie Sosnowiec (2018-20). Rozegrał w lidze 826 meczów i zaliczył 59 „czystych” kont. Sukcesy klubowe: 7 x złoto z Comarch Cracovią (2006-09, 2011, 2013, 2016-17), 3 x srebro z Podhalem (2004), Comarch Cracovia (2005, 2007); 2xbrąz; 3 x Puchar Polski z Podhalem (2003), Comarch Cracovią (2013, 2015); 3 x Superpuchar Polski z Comarch Cracovia (2014, 2016, 2017); mistrzostwo Interligi z Podhalem (2004). Reprezentacja: 74 mecze, m.in. w 10 mistrzostwach świata Dywizji IA.


Na zdjęciu: Rafał Radziszewski zaczął i zakończył hokejową przygodę w Zagłębiu Sosnowiec.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus