Hokej. Tylko bez paniki!

Tyscy trenerzy mieli tydzień, by poprawić formę fizyczną oraz mentalną hokeistów.


Można przegrać po niesłychanie emocjonującym spotkaniu i schodzić do szatni w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Tak było w przypadku hokeistów GKS-u Tychy po derbach z GKS-em Katowice. Owszem, porażka 0:1 zabolała, ale wszyscy byli przekonani, że w kolejnych potyczkach wszystko wróci na właściwe tory. Tak się jednak nie stało; przyszły kolejne przegrane – Unią i Sanokiem u siebie oraz na wyjeździe z Jastrzębiem.

Czerwona lampka alarmowa się zapaliła, ale paniki nie wywołała. Wszyscy związani z zespołem przeanalizowali sytuację i zabrali się do pracy, by zlikwidować braki, jakie wyszły na jaw podczas tych meczów.

Wiara w zespół

– Na pewno nie jest fajnie przegrywać spotkanie za spotkaniem – twierdzi kierownik sekcji hokejowej GKS-u, Wojciech Matczak. – Będę się upierał, że przy tworzeniu zespołu dokonaliśmy właściwych wyborów. Oczywiście, w Tychach nie znaleźli się wszyscy, których byśmy chcieli. Jedni byli za drodzy na nasz budżet, zaś inni nie chcieli u nas grać. Naszym celem było odmłodzenie zespołu i to nam się udało zrobić. Uważam, że mamy dobrze zbilansowaną ekipę, ale to wcale nie oznacza, że nie będzie korekt w składzie, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Na razie skupiamy się na tym, by przerwać to pasmo niepowodzeń.

Hokeiści GKS-u wygrali na początku z „Szarotkami” oraz z Zagłębiem i potem coś się zacięło.

– Umówmy się, że zwycięskie mecze też do wybitnych nie należały – dodaje Matczak. – Ligowa rywalizacja z roku na rok jest coraz ciekawsza, bo kluby starają się sprowadzić wartościowych zawodników, którzy traktują naszą ligę jako trampolinę, by potem ewentualnie szukać jeszcze bogatszego pracodawcy. Stąd też trzeba się sporo napracować, a przede wszystkim nie lekceważyć rywali.

Trudno zrozumieć

Po przegranych derbach Śląska z Katowicami nic wskazywało, że nastąpi tak mocny zjazd w dół.

– Graliśmy jak równy z równym, a o wszystkim zadecydowała jedna przewaga – uważa szef sekcji. – Takich sytuacji musimy się wystrzegać, choć zdaję sobie sprawę, że ich nie unikniemy. Jednak mecz z Unią Oświęcim dał wiele do myślenia. Dwie kary Zbigniewa Wróbla i Filipa Komorskiego w strefie ataku sprawiły, że rywale zdobyli 2 gole, a tę stratę trudno było odrobić. Od zawodników trzeba wymagać odpowiedzialności, bo przecież nasz kapitan jest już doświadczonym zawodnikiem i powinien trzymać nerwy na wodzy.

Osobny rozdział to nasza gra w przewagach. Prezentowaliśmy się mizernie i to był kolejny powód do frustracji. A to, co się wydarzyło w starciu z Sanokiem, woła o pomstę do niebia. Nie mogę tego zrozumieć. W ciągu 70 sek. straciliśmy 3 gole, zaś w niespełna 5 min – 4. Oczywiście, że po takim spotkaniu wszyscy byli przygnębieni.

Często tak bywa, że zespół wpada w dołek i nie może się z niego wygrzebać. Niemniej liga nabiera rozpędu, więc straty z początku są bolesne i często trudne do odrobienia w krótkim czasie, o czym muszą pamiętać nie tylko tyszanie, ale również inni potentaci.

Blokada psychiczna

Włodarze tyskiego klubu przekonują, że nie ma mowy o żadnych zaniedbaniach w okresie przygotowawczym.

– Widziałem jak zawodnicy pracowali, trudno mieć zastrzeżenia – przekonuje Matczak. – Przyczyn niepowodzeń trzeba szukać, moim zdaniem, w stronie mentalnej. Modyfikacja treningów była również konieczna; powinny one korzystnie wpłynąć na drużynę. W meczu z Jastrzębiu brakowało dynamiki czy szybkości. Jakub Bukowski to jeden z przykładów – przechwycił krążek na niebieskiej linii i mógł pojechać sam na sam, ale tego nie zrobił. A przecież ten chłopak ma spore predyspozycje i nie raz udowadniał, że potrafi to uczynić.

W rewanżu rywal niemal w takiej samej sytuacji potrafił błyskawicznie wyjść i zdobyć gola. W 2. tercji tego meczu ogarnął nas jakiś paraliż i choć przebywaliśmy w tercji rywala, nie potrafiliśmy oddać strzału na bramkę. Wszystko tkwi w głowach naszych hokeistów… Mam nadzieję, że było wystarczająco czasu, by wszystko sobie poukładać i wrócić do swojego grania.

Przed tyskimi hokeistami spotkanie na własnym lodzie z „Pasami”, a w niedzielę wyjazd do Torunia. Łatwo nie będzie… – A kto powiedział, że będzie łatwo – podsumowuje Wojciech Matczak.


Na zdjęciu: Radosław Galant to ważna postać GKS-u, ale i on ma wiele uwag do swojej gry.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus