Im lepiej, tym… gorzej

Kiedy w 88 minucie sobotniego spotkania z Szombierkami – liderem tabeli przez trzy ostatnie kwartały minionego i trzy pierwsze kwartały obecnego roku – Kamil Banaś po przebiegnięciu sprintem 70 metrów z własnego pola karnego pokonał golkipera bytomian, na VIP-owskiej trybunie stadionu przy Narutowicza włodarze „Cidrów” autentycznie rzucili się sobie w ramiona.

W Radzionkowie żywe są wspomnienia ekstraklasowych bojów z lat 1998-2001 – dowodziła tego choćby kibicowska oprawa podczas derbów, przypominająca słynne 5:0 z Widzewem – oraz dwusezonowego pobytu w I lidze (2010-2012), zakończonego krachem finansowym, koniecznością wycofania zespołu z gry i rozpoczęciem futbolowej przygody od III ligi. Ta radość była spontaniczna i zrozumiała; zawsze gra się przecież o zwycięstwo, a to – w tak prestiżowym boju, jak sobotni – smakuje jeszcze bardziej niż inne wygrane. Ale jeszcze przed meczem, gdy trochę przekornie pytaliśmy działaczy radzionkowskich: „A co będzie, jak wygracie?”, unikali odpowiedzi na to pytanie. Ruch, który w przyszłym sezonie obchodzić będzie jubileusz 100-lecia istnienia, i dzięki któremu Polska w ogóle wie o istnieniu takiego miasteczka, jak Radzionków, jest bowiem „dzieckiem niechcianym”.

Słowo na wiatr rzucone

Kiedy 8 lat wstecz obecne władze samorządowe gminy budowały swój kapitał polityczny, po awansie piłkarzy na szczebel centralny padały jednoznaczne deklaracje: „Będzie stadion w Radzionkowie”. Ten obecny, przy ul. Narutowicza, wybudowano w połowie lat 70., kiedy Radzionków był częścią Bytomia. Powstał nie w owej dzielnicy, ale na osiedlu Stroszek.

Kiedy pod koniec XX wieku lokalna społeczność radzionkowska – również na fali sukcesów piłkarzy – osiągnęła swój cel, czyli powrót do samodzielności, stadion Ruchu znalazł się z dala od nowego (a raczej przywróconego do istnienia po prawie ćwierćwieczu) podmiotu administracyjnego. W ekstraklasie stadion wypełniał się w niemal w 100 procentach, przyjeżdżali nań kibice z całego dzisiejszego powiatu tarnogórskiego, ale także z innych bytomskich dzielnic. Kiedy sukcesów brakło, brakło też i fanów. Dla radzionkowian zainteresowanych piłką wyprawa z własnego miasteczka przez osiedla, na których dominowali sympatycy Polonii, bywała mocno ryzykowna; porachunki kibicowskie bywały groźne, a czasem – wręcz tragiczne w skutkach. Wydawało się więc, że burmistrzowska deklaracja z 2010 roku trafia idealnie w potrzeby klubu i lokalnej społeczności.

Cięcia po cięciach

Z biegiem lat jednak – kiedy ów polityczny kapitał krzepł – piłkarze i kibice przestali być władzy potrzebni. Z roku na rok malały samorządowe stypendia dla sportowców (nie tylko futbolistów, i nie tylko Ruchu), z roku na rok – aż do zera – spadały też sumy przeznaczane na promocję Radzionkowa przez sport. W tej chwili najpoważniejszy związek (prawie) 100-letniego Ruchu z gminą, którą ma w swej nazwie, to umowa o administrowaniu miejskim targowiskiem.

Absolutnie niezbędna dla funkcjonowania klubu, aczkolwiek… nie brak w gminie tych, którzy chętnie skierowaliby przychody z tego rodzaju działalności na inne gminne cele. Ruch z sezonu na sezon obcinał więc kadrę (również tej zimy pożegnało się z nim kilku podstawowych piłkarzy) i wysokość kontraktów.

Jest dziś w drużynie znacząca grupa zawodników, grających i trenujących (cztery razy w tygodniu) za kilkaset złotych. Dla nich każda niemal oferta z innego klubu jest atrakcyjna… – Choć miło patrzy się w tabelę, to faworytem do końcowego zwycięstwa nie jesteśmy – utrzymuje więc trener Kamil Rakoczy. – Sobotnie zwycięstwo 1:0 zaś niczego nie rozstrzygnęło. Przy naszej wąskiej kadrze kartki czy kontuzje mogą odmienić losy rywalizacji. Zrobimy jednak wszystko, by zachować koncentrację, i w każdym meczu walczyć o 3 punkty – zapewnia szkoleniowiec, który kilka tygodni temu przedłużył kontrakt z klubem do czerwca 2019.

Przymusowa wyprowadzka

Słowa o koncentracji nie są przypadkowe. Radzionkowianie mają bowiem świadomość, że od 1 lipca będą… piłkarzami bezdomnymi. Obecny obiekt, należący do poprzednika, GKS Ruch (tego podmiotu, który na przełomie wieków prowadził zespół w ekstraklasie), został przejęty przez syndyka masy upadłościowej. Całkiem niedawno zaś – zlicytowany na poczet zadłużenia GKS-u.

Nabywca – i inwestor zarazem – ma zupełnie inne plany, związane z tym terenem, w związku z tym po wygaśnięciu obecnej umowy o korzystaniu ze stadionu, klub będzie się musiał z niego wyprowadzić. Dokąd? Na razie… nie wiadomo. Gmina co prawda wciąż deklaruje budowę boiska (boiska; już nie stadionu!) na swym terenie, ale ma ono służyć przede wszystkim miejscowemu piłkarskiemu SMS-owi oraz UKS-owi Ruch.

„Dorośli” piłkarze będą tam jedynie „na doczepkę”. Co gorsza; obiekt, który powstać miał w połowie roku, uruchomiony zostanie najwcześniej po rundzie jesiennej – niedawno unieważniono bowiem przetarg na budowę, nowy jest właśnie rozpisywany. Po drugie – według planów trudno będzie raczej uzyskać licencję III-ligową na tę arenę. Jakąż więc motywację – poza czysto sportową ambicją – mogą mieć dziś żółto-czarni, by bić się o najwyższą lokatę?

Kto przygarnie bezdomnych?

Awans czy jego brak – tak czy siak jesienią „Cidry” przy Narutowicza nie zagrają. A zatem gdzie? Działacze Ruchu sondowali już w Śląskim ZPN-ie scenariusz gry przez całą jesień – do momentu oddania do użytku boiska w Radzionkowie – wyłącznie na wyjazdach. Nie usłyszeli „nie”, ale szukają też innych rozwiązań. Najbliższym obiektem spełniającym III-ligowe wymogi jest stadion w Tarnowskich Górach.

W IV lidze można by z kolei grać na boisku A-klasowego Sokoła Orzech. I o ile zachowanie tożsamości 100-atka to kwestia mentalności działaczy, zawodników i kibiców, o tyle zasadne byłoby pytanie o sens reklamowania w nazwie klubu macierzystej gminy. Tyle że w ratuszu zniknięcie z tabel podmiotu z „Radzionkowem” w owej nazwie chyba niespecjalnie by kogokolwiek obeszło…