IO: Traktat o dobrej robocie

Tadeusz Michalik stanie dzisiaj do walki o olimpijski brąz w kategorii 97 kg.


Zawodnik Sobieskiego Poznań, Tadeusz Michalik, lat 30, być może zadaje sobie pytanie, czy 3 sierpnia 2021 będzie jego najważniejszym dniem życia, czy też był nim jeden z tych dni 2020 roku, kiedy poddawał się dwukrotnemu zabiegowi ablacji serca. Dziś zmierzy się o brązowy medal igrzysk olimpijskich i wszystkie profity z tym związane, natomiast kilkanaście miesięcy temu gra toczyła się możliwość dalszego uprawiania wyczynowego sportu; i o zdrowie w ogóle. Tym bardziej że z sercem to nigdy tak do końca nie wiadomo…

Z głębokiego cienia

Michalik zapewnił sobie start w igrzyskach piątym miejscem wywalczonym na mistrzostwach świata w Nur-sułtanie w 2019 roku.

– Z mojej perspektywy dobrze się więc stało, że igrzyska opóźniły się o rok – tłumaczy.

– Mogłem się poddać zabiegowi, nie musiałem też martwić się, jak wielu kolegów, kwalifikacjami do igrzysk.

Można byłoby rzec, że Michalik właśnie wyszedł z głębokiego cienia. Po pierwsze dlatego, że tkwią w nim – jako cała dyscyplina – zapasy, przeżywające od lat kryzys; po drugie, jego wcześniejsze sukcesy, w tym brąz mistrzostw Europy w 2016 roku i trzy tytuły mistrza Polski, stanowiły co najwyżej przyczynek do lokalnej, a nie chociażby krajowej sławy; po trzecie, jego siostra, Monika, jest brązową medalistką igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro przed czterema laty, w zapasach oczywiście. Miał więc pan Tadeusz co najmniej kilka punktów, do których mógł się odwoływać w swoich ambicjach sportowych i życiowych.

Sam rozbudził nadzieje

Szczerze mówiąc, nie w nim też, przynajmniej jeśli chodzi o zapaśników, lokowaliśmy (największe) marzenia o sukcesie w Tokio. Ale on sam pięknie je rozbudził. Najpierw błyskawicznym zwycięstwem nad Tunezyjczykiem Haikelem Achourim. W ciągu ponad dwóch minut wykonał aż pięć punktowanych akcji, dzięki czemu wygrał przed czasem. W kolejnej rundzie o wiele wyżej zawiesił poprzeczkę Amerykanin Tracy Hancock, ale i w niej Polak dał pokaz skuteczności. Do przerwy Amerykanin prowadził wprawdzie 1:0, ale po przerwie dominował już Michalik, wykonując dwie akcje po dwa punkty i obejmując prowadzenie 4:1. Potem dwukrotnie po punkcie (za tzw. ucieczki z maty) zarobił jeszcze Hancock, ale to było wszystko na co było go stać.

Tym oto sposobem nasz zawodnik stanął do walki, której stawką był awans do ścisłego finału i pewność, że będzie miał co najmniej srebrny medal. Ale progi – w osobie pochodzącego z Inguszetii, a reprezentującego Rosyjski Komitet Olimpijski Musy Jewłojewa, dwukrotnego mistrza świata i Europy – były już zdecydowanie za wysokie. Skończyło się na porażce 1:7 i… świadomości, że dzisiaj ok. 13.00 trzeba będzie stanąć do walki o brąz; walki psychologicznie chyba trudniejszej niż ścisły finał, bo przecież w tym drugim przypadku medal jest już zagwarantowany. Dzisiaj, ok. 4.00 nad ranem, odbył się pojedynek, który wyłonił rywala dla naszego zawodnika. Zmierzyli się w nim Gruzin Giorgi Melia z Węgrem Aleksem Gergo Szoke.

Na kilkanaście dni przed turniejem olimpijskim Michalik w „Głosie Wielkopolskim” powiedział tak:

– Chcę wrócić stamtąd (z Tokio – przyp. red.) z traktatem o dobrej robocie, czyli z przekonaniem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, a czy to będzie medal, tego nie wiem.

Już niebawem będziemy wiedzieli, w jakim stopniu udało mu się nawiązać do dzieła jego słynnego imiennika, filozofa – Tadeusza Kotarbińskiego.

Ból pani Agnieszki

Zanim przeżywaliśmy emocje związane z występami Michalika, przyglądaliśmy się występowi Agnieszki Wieszczek-Kordus w wadze 68 kg. Brązowa medalista igrzysk w Pekinie przegrała niestety swoją pierwszą walkę z Ukrainką Ałłą Czerkasową w 1/8 finału, i to przez przewagę techniczną, nie wykonując żadnej punktowanej akcji. Nie zmienia to faktu, że mogła jeszcze mieć nadzieję, że zwyciężczyni pociągnie ją do repesaży. Czekaliśmy na wyniki do wczesnych godzin porannych.


Fot. Rafal Oleksiewicz / PressFocus