Ivan Gonzalez: Muszę odejść z Wisły. To cios

Jeszcze w październiku zeszłego roku był podstawowym obrońcą Wisły (do momentu kontuzji nie opuścił ani jednego spotkania) i czołowym stoperem w ekstraklasie. Teraz ma za sobą 6 miesięcy przerwy, dwie kontuzje kolana, a przed sobą – niewiadomą. W Wiśle zapadła decyzja, że kontrakt Hiszpana wygasający w czerwcu nie zostanie przedłużony. – Zanim doznałem pierwszej kontuzji pojawiły się rozmowy na temat przedłużenia kontraktu o kolejne 2 – 3 lata. Potem minął 31 marca, termin, w którym Wisła mogła skorzystać z opcji automatycznego przedłużenia umowy i dowiedziałem się, że raczej nie biorą mnie już pod uwagę. Nagle dano mi do zrozumienia, że moja przyszłość leży gdzieś indziej. To był ciężki moment, prawdziwy cios – opisuje Gonzalez.

Wisła nie zapłaciła

Okres rehabilitacji był dla niego wyjątkowo trudny, z jeszcze jednego powodu. – Za operację i rehabilitację w Hiszpanii musiałem zapłacić z własnej kieszeni. Wisła była gotowa zapłacić za moją operację, ale tylko przeprowadzoną w Polsce przez miejscowego doktora. A ja chciałem osoby, z którą nie będzie dzieliła mnie bariera językowa, dlatego szukałem jej w Hiszpanii. Znalazłem lekarza, któremu zaufałem, bo miał bardzo dobre opinie. Dziś zrobiłbym jeszcze raz to samo, bo to moje zdrowie, rzecz dla mnie najważniejsza. Podjąłem tę decyzję na własną odpowiedzialność – mówi hiszpański obrońca.

W klubie udało nam się potwierdzić te informacje. Wisła proponowała zabieg w kraju, piłkarz wolał innego lekarza, dlatego musiał zapłacić za operację.

Gonzalez ciągle liczy, że pozostanie w Wiśle na dłużej, a nawet jeśli będzie musiał odejść, zachowa dobre wspomnienia. – Zawsze będę wdzięczny Wiśle, bo po przygodzie z Alcorcon brakowało mi wsparcia, a w Krakowie to dostałem. Odnalazłem tutaj drugą rodzinę. Za to zawsze będę wdzięczny, ale moja przyszłość najpewniej będzie gdzie indziej. Choć dopóki będę w klubie, będę walczyć o to, by zostać tutaj dłużej – podkreśla.

Brak stabilizacji

Nic dziwnego, bo w jego karierze brakuje ostatnio stabilizacji. Po odejściu z Realu Madryt, gdzie 2,5 roku spędził w drugim zespole, nigdzie nie może zagrzać miejsca na dłużej niż 1,5 sezonu. Tyle czasu spędził w niemieckim FC Erzgebirge Aue i rumuńskim ASA Targu Mures, a w Alcorcon był nawet krócej. Liczył, że w Krakowie wreszcie zakotwiczy na dłużej, ale teraz wiele wskazuje na to, że także pobyt w Krakowie potrwa tylko 1,5 roku. – Moim marzeniem jest pozostanie tutaj i zakomunikowałem o tym klubowym władzom. Nie tylko ze względu na klub, choć to bardzo ważne, ale też ze względu na fanów i miasto. Cały czas mam tę sprawę w głowie. Szczególnie wtedy, gdy w szatni widzę kolegów rozmawiających o przedłużeniu kontraktu. To boli, bo 5–6 miesięcy temu ze mną też były takie rozmowy i nagle wszystko się zmieniło – mówi.

Wszystko zmieniły kontuzje. – Po pierwszym urazie nastawienie klubu wobec mnie uległo zmianie – zaznacza Gonzalez.

Problemy z łąkotką

Jesienią uszkodził prawe kolano i pod koniec rundy, po rozegraniu 13 spotkań, musiał przejść wspomnianą operację. – To był wynik drobnych problemów z łąkotką. Przez dwa miesiące grałem na zastrzykach przeciwbólowych, co nie było dobre dla kolana. Nie żałuję tego, że grałem ryzykując pogłębienie urazu. Gdybym dziś stanął przed podobną decyzją, zrobiłbym to samo. Piłkarz żyje po to, by grać, czuć boisko – to całe jego życie. Gdybym tę operację przeszedł wcześniej, być może dziś moja sytuacja wyglądałaby lepiej. Ale trzeba pamiętać w jakiej sytuacji byliśmy. Drużyna mnie potrzebowała, lista kontuzjowanych piłkarzy była długa. Zrobiłem to dla piłki, dla drużyny, dla siebie, bo piłka to moja pasja. Takie jest życie piłkarza – mówi.

Światełko w tunelu

W marcu, gdy był już bliski powrotu, znów musiał iść pod nóż i przeszedł artroskopię drugiego kolana. – Starałem się chronić prawe kolano, więc lewe było narażone na przeciążenia. Ale to zupełnie inna sprawa. Po około dwóch tygodniach byłem z powrotem na boisku – opisuje. Teraz jest coraz bliższy powrotu do treningów z zespołem. – Światełko w tunelu jest coraz jaśniejsze. Myślę, że już niedługo powinienem wrócić do treningów z zespołem, choć trzeba być ostrożnym. Po tak długich przerwach często pojawiają się problemy mięśniowe czy ze ścięgnami. W piłkę gram profesjonalnie już prawie 12 lat, ale tak długa przerwa jeszcze mi się nie przydarzyła. To coś nowego. Boli mnie, że tak dużo czasu upłynęło od momentu mojego ostatniego występu – kręci głową.

W Wiśle wiele od tego czasu się zmieniło. Gdy trenerem był jeszcze Kiko Ramirez, podstawową parę stoperów tworzyli Gonzalez z Arkadiuszem Głowackim. Wiosną Joan Carrillo najchętniej stawia na parę Fran Velez – Zoran Arsenić. Marcin Wasilewski zazwyczaj gra tylko w przypadku kłopotów kadrowych. Arkadiusz Głowacki jest już wyraźnie odstawiony na boczny tor, zresztą klub poinformował już, że nie przedłuży z nim kontraktu. Sytuacja Gonzaleza jest o tyle trudna, że do tej pory nie miał okazji, by przekonać do swoich umiejętności nowego trenera.

Droga krzyżowa

– Przez cały ten okres jest mi ciężko. Najbardziej spala mnie fakt, że nie mogę pomagać na boisku kolegom z zespołu. To było trochę jak droga krzyżowa, bo co chwilę pojawiał się jakiś problem. W końcu doszedłem do miejsca, w którym mój powrót jest już bliski. W tym lub w innym klubie. Nigdy się nie poddaję i myślę, że przede mną jeszcze kilka lat grania – dodaje Gonzalez.