Jakub Kot: Horngacher to dla nich guru

Dawid BOŻEK:-Jedni nazywają Kamila Stocha Messim skoków, inni kosmitą, jeszcze inni – gigantem. A jak pan określi naszego zawodnika po tym, czego dokonał podczas turnieju Raw Air?

Jakub KOT: – Wszystkim po trochu. Miło się patrzyło na jego skoki. On nie tylko wygrywał, on swoich rywali nokautował. Bo przecież można zwyciężyć z przewagą dwóch punktów, a można pokonać kogoś o 20, i to jeszcze bijąc rekord skoczni. To jest właśnie forma. Włącza się tzw. automatyzm mięśniowy i wtedy zawodnik nie musi myśleć, z jakiej belki startuje, czy jaki jest wiatr.

Jedyna niewiadoma jest taka, czy wygrasz o pięć czy piętnaście metrów. Pytanie, czy dominacja Kamila po części nie wynika z faktu, że pozostali pod koniec sezonu po prostu złapali zadyszkę. Andreas Wellinger skacze słabo, Norwegowie jeszcze się bronią na skoczniach mamucich, ale na mniejszych obiektach mieli z Polakiem bardzo ciężko. Różnica między Kamilem a pozostałymi była taka, jak między Pucharem Świata a Pucharem Kontynentalnym. Reszta bawiła się w swojej lidze. Podsumowując, czy to Messi, czy kosmita – Kamil wygrywał w pięknym stylu. Pokazał radosne skakanie.

Wspomniał pan o automatyzmie. Na czym on polega?

Jakub KOT: – Podam przykład: mój brat Maciek cały sezon czegoś szuka. A to coś go blokuje, a to skręca. Jeden skok ma lepszy, drugi gorszy. To skakanie bez luzu. Cały czas musi myśleć, kontrolować mięśnie przy pozycji dojazdowej czy jakimś ruchu na progu. Raz mu to wyjdzie, raz nie.

W przypadku automatyzmu skoczek nagle odkrywa, że nie musi myśleć. Po prostu odpycha się z belki, a wszystko inne przychodzi mu łatwo. Raz może delikatnie spóźnić odbicie, ale i tak odlatuje. Jeśli głowa nie musi myśleć, a ciało weszło w nawyk ruchowy, robisz co chcesz. To właśnie cechuje formę zawodnika. Jeśli jej nie ma, tak jak w przypadku Maćka w tym sezonie, raz możesz być piąty, innym razem dwudziesty czy trzydziesty. Zresztą widać po nim, że męczy się w powietrzu. Ten lot jest „wyżyłowany”, trochę na siłę. U Kamila zaś widzimy lekkość i radość.

Co się stało z Maciejem, że po tak kapitalnym poprzednim sezonie, w którym wygrywał i stawał na podium zawodów PŚ, teraz ma problemy nawet z awansem do drugiej serii?

Jakub KOT: – To raczej pytanie do niego i sztabu trenerskiego. Ale z mojego punktu widzenia wydaje się, że jego skoki nie są tak płynne, jak rok temu. Maciek obecnie jest troszeczkę spięty. Próbuje, męczy się, zmienia różne rzeczy. Skręca go za progiem, nie ma swobody na dojeździe. Z drugiej strony, jak ma być wyluzowany, skoro skoki są krótkie i pozwalają na miejsca w trzeciej dziesiątce? Wracamy więc do punktu, w którym kiedy jest forma, pojawia się luz.

Kibice zarzucają pańskiemu bratu nadmierną ambicję. On sam mówi, że nikt mu nie będzie sugerował, jaki ma mieć stosunek do sportu. Czy to również ma wpływ na jego skoki? Gdzie leży złoty środek?

Jakub KOT: – Nie można nikogo zmieniać na siłę. Charakter może być bardziej lub mniej pomocny w osiąganiu sukcesów. Można zmienić myślenie, nastawienie, ale jeżeli ktoś jest charakterny, trzeba to zaakceptować i spróbować z tego wyciągnąć jak najwięcej pozytywów. Maciek od zawsze był ambitny. Przyznam nawet, że różnimy się trochę charakterami. Kiedy odnosił sukcesy, nie było widać tej radości. Ale już taki jest. Od jakiegoś czasu współpracuje z psychologiem. Ma również wokół siebie trenerów z dużym doświadczeniem i na nich polega.

Maciej nie może tego sezonu zaliczyć do udanych, tymczasem w świetnej formie jest Dawid Kubacki.

Jakub KOT: – Dawid jest Maćkiem z zeszłego sezonu, drugą siłą polskiej drużyny, zaraz po Kamilu. Miał bardzo dobre lato, co było dobrym prognostykiem. Udało mu się przenieść dobre skoki z tego okresu na zimę. Długo czekał na pierwsze podium, a kiedy już na nim stanął, przyszły kolejne. To jego życiowy sezon, choć uważam, że nie pokazał jeszcze pełni swoich możliwości. Ale i tak może być zadowolony z tego, co do tej pory pokazał.

Co jest jego mocną stroną?

Jakub KOT: – Ma bardzo mocne odbicie, choć dawniej było ono skierowane bardziej w górę. Wtedy szybko wytracał prędkość i spadał. Obecnie udaje mu się tak „nakręcić na narty”, że odlatuje. Widać również, ze ma bardzo mocne nogi, choć w skokach to nie wystarczy. Musi za tym iść także technika oraz głowa. Trudno więc znaleźć jeden główny atut Dawida. Zresztą jak jest forma, wszystko musi się zgrać.

Zanim Dawid po raz pierwszy stanął na podium zawodów PŚ, spytałem go, czy nie denerwuje go dziennikarskie wyliczanie konkursów bez „pudła”. Powiedział, że to ignoruje.

Jakub KOT: – I miał rację. Celem skoczka w ogóle nie powinno być miejsce na podium, ale dobry skok, który potem może mu ten sukces dać. Żeby tak się stało, jeden na przykład musi odbić się wcześniej, drugi musi napiąć nogi w powietrzu, a trzeci przypilnować pozycji dojazdowej. Jeśli te cele się zrealizuje, dopiero można myśleć o wyniku. Zresztą nawet będąc w superformie, ale nie mając szczęścia, i tak nie staniesz na podium. Trzeba mieć więc dużo cierpliwości i wytrwałości.

I tu dochodzimy do sedna sprawy, dlaczego Kamil Stoch tak często w wywiadach powtarza, że skupia się na jak najlepszym wykonaniu swojej pracy.

Jakub KOT: – Z punktu widzenia psychologii sportowej to logiczne. Owszem, jakieś cele wynikowe muszą być, ale do nich dochodzimy właśnie przez cele pośrednie, o których wcześniej wspomniałem.

Kolejnym polskim bohaterem sezonu jest Stefan Hula. Co takiego się stało, że w wieku 31 lat można osiągnąć tak świetną dyspozycję?

Jakub KOT: – Po prostu jednym jest dane osiągnąć sukces w wieku 15-16 lat, a innym trochę później. Są przecież dyscypliny sportu, w których nie jest niczym nadzwyczajnym, że zawodnik po trzydziestce wygrywa zawody. Być może u Stefana jest tak, że pełnię swoich możliwości fizycznych osiągnął właśnie teraz, a wcześniej czegoś brakowało. Wszyscy podkreślają, że Stefanowi dano szansę, nie skreślano od razu. Jest przykładem na to, że jeśli masz talent, ale gorszy okres, wciąż warto w ciebie inwestować.

Skoro mówimy o zawodnikach „30 plus”, warto też podkreślić, że Kamil Stoch jest najstarszym zwycięzcą Kryształowej Kuli w historii. Przypadek naszego mistrza, Stefana Huli czy nawet Noriakiego Kasaiego to znak, że skoki narciarskie stają się powoli domeną „wiekowych”?

Jakub KOT: – Nie ma na to reguły. Popatrzmy na Gregora Schlierenzauera. Zaczął wygrywać, gdy miał 16 lat, a teraz jest zagubiony i nie może wrócić do wielkiej formy. Na przeciwnym biegunie mamy właśnie Kamila, który największe sukcesy osiągnął trochę później. A Kasai to już w ogóle bawi się tym sportem.

W skokach więcej zależy od tego, co masz w głowie. Bywa, że 20-letni zawodnik ma talent, ale psychicznie nie jest jeszcze przygotowany do skakania na najwyższym poziomie. A w tej dyscyplinie psychika to podstawa. Być może jest coś w tym, że starsi skoczkowie mają tyle doświadczenia, iż z czasem lepiej radzą sobie z presją. Spójrzmy na Domena Prevca – w zeszłym sezonie wygrywał zawody, a w obecnym miał problemy nawet w Pucharze Kontynentalnym.

Nie byłoby jednak sukcesów Stocha czy Huli, gdyby nie Stefan Horngacher. Czym austriacki trener „kupił” polskich skoczków?

Jakub KOT: – To już ich trzeba o to zapytać.

Pozwoli pan, że na razie zapytam brata jednego z kadrowiczów.

Jakub KOT: – Po tym, jak Łukasz Kruczek opuścił kadrę, ważne było, by w jego miejsce przyszedł człowiek z innego środowiska, który na nowo zmotywuje zawodników i wpuści trochę świeżego powietrza. Horngacher otworzył drzwi, wywietrzył pokój i sprawił, że wszyscy na starcie mieli tę samą pozycję.

Po drugie, wprowadził rygor, który na najwyższym poziomie być musi. Jeżeli komuś to nie pasuje – dziękuję, do widzenia, znajdziemy sobie kogoś innego. Nie ma pobłażania. Albo stosujesz się do wszystkich reguł, albo w ogóle. Czasem trzeba zagryźć zęby. Horngacher jest dla naszych skoczków prawdziwym guru. Oni go lubią, a to jest najważniejsze.

Maciej, pytany przeze mnie, co by się stało, gdyby któregoś dnia Horngachera zabrakło w trenerskim gnieździe, przyznał, że choć sporo się od niego nauczył, trudno byłoby mu sportowo się usamodzielnić.

Jakub KOT: – Każdy sezon jest inny, inne są przepisy, sprzęt. Nie jest więc tak, że jak trener pobędzie z zawodnikami rok czy dwa, to nauczy ich wszystkiego. Każdy sezon przynosi coś innego i gdyby Horngachera zabrakło, naszym skoczkom byłoby dużo trudniej.