Jagoda: Ogromny mróz w Zabrzu

Co utkwiło panu najmocniej z jesiennej części rozgrywek Lotto Ekstraklasy?
Wojciech JAGODA: – Na stadiony chodziło nieco mniej ludzi niż oczekiwałem. Sądziłem, że rozgrywki 2018-19 będą pierwszymi, kiedy średnia frekwencja dobije do 10 tysięcy widzów na spotkanie, ale to niestety wciąż przed nami.  Ekstraklasa często rozczarowuje, jest ligą nieprzewidywalną, a to przekłada się na fakt, że nadal czekamy na przekroczenie wspomnianej magicznej dyszki, co w skali kolejki dawałoby 80 tysięcy ludzi na polskich stadionach, od której można by rozpocząć ekspansję na Europę.

Które zespoły najbardziej rozczarowały jesienią?
Wojciech JAGODA: – Skala postępu, ale też i regresu jest najlepiej widoczna, gdy zestawimy rok do roku. A przy takim kryterium listę tych, którym nie poszło otwiera Górnik Zabrze. Po 20 kolejkach ma minus 19 punktów w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego sezonu. A minus 19 to przecież ogromny mróz. Tyle że Górnika mocno bym się nie czepiał. Zabrzański klub nadal znajduje się w kryzysie, ale jest usprawiedliwiony. Przecież to, co zdarzyło się w ubiegłych rozgrywkach było ewidentnie ponad stan. Znacznie więcej spodziewałem się natomiast po Wiśle Płock i Śląsku. A zwłaszcza po wrocławianach, którzy jeszcze niedawno rządzili ekstraklasą, trzykrotnie stawali na ligowym podium. I fajnie grali, przy okazji wypełniając stadion. A teraz znaleźli się w głębokim dołku.

Kto znalazł się na przeciwległym, pozytywnym biegunie?
Wojciech JAGODA: – Ktoś oczywiście musiał zagospodarować punkty, których nie potrafiły obronić trzy wspomniane kluby z największymi problemami. W pierwszej kolejności zabrały się za to Lechia Gdańsk, Pogoń Szczecin i Piast Gliwice. Gdyby porównać zdobycze punktowe rok do roku tych zespołów, to okaże się, że teraz mają prawie 50 punktów więcej niż po 20 kolejkach w ubiegłym sezonie. Zrobiły więc naprawdę gigantyczny skok. Przecież ten tercet w komplecie bronił się – i to pazurami – niemal do końca rozgrywek przed uniknięciem degradacji. Lechia zapewniła sobie ekstraklasowy byt dopiero w 36. serii, natomiast Piast w ostatniej – 37. To było całkiem niedawno, w maju ubiegłego roku, więc progres na krótkim dystansie jest ogromny. I stanowi przykład, jak należy pracować.

W jaki sposób rozdzieliłby pan indywidualne nagany i wyróżnienia za jesień w Lotto Ekstraklasie?
Wojciech JAGODA: – Zacznę od rózgi. Spodziewałem się, że Aleksandar Kolev – a zatem piłkarz, który tak ciekawie prezentował się ekstraklasie w barwach Sandecji Nowy Sącz – po przyjściu do Gdyni pod skrzydła trenera Zbigniewa Smółki, którego doskonale znał ze współpracy w Stali Mielec będzie gwiazdą nie tylko Arki, ale całej ligi. Dostrzegłem u niego to coś, i sądziłem, że rozwinie się to pięknie w nadmorskim klimacie. Niestety, nie rozwinęło się. Kolev miał trochę pecha, złapał kontuzję, zgubił przez to formę i już nie potrafił jej odnaleźć. Przy jego parametrach ciągłość treningu jest podstawą, tymczasem zimą także zmagał się z urazem. Zatem wiosnę również może mieć straconą.

Wyróżnień będzie więcej?
Wojciech JAGODA: – Jako były lewonożny piłkarz w pierwszej kolejności zwracam uwagę na zawodników grających właśnie tą nogą. I to właśnie im postanowiłem wystawić laurki. Trzem z Pogoni Szczecin – to środkowy obrońca Lasza Dwali, środkowy pomocnik Kamil Drygas i środkowy napastnik Adam Buksa. Doceniłem także lewe nogi z Gdyni – Michała Janoty oraz obecnie już z Salonik – Karola Świderskiego. Progres całej wspomnianej piątki był niebywały, dwanaście miesięcy wcześniej nie wyróżniłbym żadnego z nich. Dwali w jesiennym meczu z Legią grał tak, jakby ustawił w swoim polu karnym tabliczkę z napisem: „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”.

Zdaniem naszego eksperta – „Portowiec” Kamil Drygas zasłużył na miano Ligowca Jesieni. Fot. Krzysztof Porębski/Pressfocus.pl

I rywale przestrzegali tego zakazu. Drygas nigdy wcześniej nie był tak piękny, jak w obecnym sezonie. Natomiast Buksa, który skakał dotąd z kwiatka na kwiatek, wreszcie trafił na swojego trenera i w pierwszej linii Pogoni wyglądał naprawdę kapitalnie. Z kolei Janota przez ostatnie sześć miesięcy zrobił więcej dobrych rzeczy niż przez poprzednie 10 lat. To facet z papierami na wielkie granie, ale jego problem polegał na tym, że przez całą dekadę nikogo nie słuchał. Dopiero trener Smółka potrafił przekonać Michała, że świat nie kręci się wokół niego, a talent to jedynie 10 procent sukcesu. Dopiero w Gdyni Janota zrozumiał, że gdy traci się piłkę, to nie ma sensu łapać się pod boki i zastanawiać, co będzie robił wieczorem, tylko należy walczyć. W Arce nauczył się zakładać wysoki pressing, o czym boleśnie przekonała się na przykład Jagiellonia

A zatem były już klub Świderskiego, który długo nie mógł się harmonijnie rozwijać przez kontuzje. Ostatnio był jednak zdrowy, więc – mimo że zaczynał sezon jako trzeci napastnik za Romanem Bezjakiem i Cillianem Sheridanem – skończył jesień jako pierwszy wybór trenera Ireneusza Mamrota.

A już bez podziału na lewonożnych i resztę, komu przyznałby pan miano Ligowca Jesieni?
Wojciech JAGODA: – Postawiłbym na Drygasa. Kamil prezentował się bardzo dobrze już w pierwszych ośmiu kolejkach, gdy Pogoń grała tragicznie. W następnych dwunastu seriach partnerzy dostosowali się do jego poziomu i „Portowcy” w tym okresie mogli na wszystkich patrzeć z góry. To zawodnik, który był już spisany na straty, ale wyszlachetniał. Wcześniej przypominał rozjuszonego byka na corridzie. Takiego, który widząc, że obojętnie co się ruszy na arenie, rozpędzał się w tym kierunku z pochyloną głową. I najczęściej w tę głowę dostawał. Minionej jesieni nie był już bykiem; był torreadorem. To była naprawdę spektakularna przemiana.

Dostrzegł pan w lidze trenerów, nad których progresem także warto się pochylić?
ZWojciech JAGODA: – Zacznę tradycyjnie – od lewonożnego. Piotr Stokowiec zasługuje po prostu, aby wymienić go w pierwszej kolejności. To że jako piłkarz występował w ekstraklasie nie było darem od Boga. Stała za tym ogromna chęć oraz jeszcze większa praca. I pełna świadomość własnych wad. Piotrek był bardzo nieprzyjemnym zawodnikiem, przypominam sobie derby Warszawy przy Łazienkowskiej, w których do przerwy w statystykach Polonii widniało 7 fauli. Wszystkie popełnił właśnie on. A przytaczam ten fakt nieprzypadkowo, ponieważ jesienna skuteczność Lechii Gdańsk zaczynała się właśnie od takiego grania. Piotr zmienił kanony faulu taktycznego, obecny lider naszej ekstraklasy zatrzymuje rywala po stracie piłki bez względu na okoliczności. I nawet jeżeli trzeba wjechać przeciwnikami nogami w okolice kolana – ale w taki sposób, aby nie zobaczyć czerwonej kartki – to się wjeżdża.

Sugeruje pan, że Sławomir Peszko mógł zostać przemotywowany przez Stokowca?
Wojciech JAGODA: – Nie, brutalny faul stanowił pokłosie twitterowej walki Sławka z Arvydasem Novikovasem jeszcze sprzed mundialu, gdy w kadrze Adama Nawałki znalazł się Peszko, a zabrakło miejsca dla Przemka Frankowskiego. Zmierzałem tylko do tego, że ponad 60 żółtych kartek dla piłkarzy Lechii, czyli najwięcej w lidze, nie było przypadkiem.

Spotkanie z Górnikiem w Zabrzu – bardzo boleśnie zapamiętane przez Szymona Żurkowskiego, który po faulu Michała Maka musiał zejść z boiska w 75 minucie i później kilka tygodni pauzował – Lechia kończyła z ośmioma żółtymi kartkami. To po prostu zespół, który ma twarz piłkarza Stokowca. Jest pragmatyczna, ma świadomość własnych słabości, wie czego nie może robić, i dlatego jest tak skuteczna. Czekam na moment, w którym lider z Gdańska będzie przypominał efektownym stylem Zagłębie Lubin trenowane przez Stokowca. Bo jesienią Lechia bardziej podobała się w skrótach niż wtedy, kiedy oglądaliśmy jej mecze w całości.

Którzy szkoleniowcy uplasowali się za plecami Stokowca?
Wojciech JAGODA: – Z pewnością Kosta Runjaić. Trener Pogoni daje punkty, przyciąga publikę na trybuny, rozwija piłkarzy i to wcale nie tylko młodych. Rafał Murawski w ostatnim sezonie gry w ekstraklasie wyglądał przecież jak młody Bóg. Nie wolno też pominąć w tej wyliczance Fornalika, bo Waldek „King robi świetną robotę w Gliwicach. Piast jest poukładany, radzi sobie pięknie w ataku pozycyjnym, nie traci goli po stałych fragmentach, natomiast strzela ze stałych fragmentów. Za to trenerowi należą się wielkie brawa.

Dokładnie przyglądał się pan rynkowi transferowemu i meczom sparingowym. Kto najwięcej zyskał w przerwie zimowej?
Wojciech JAGODA: – Mogę odnieść się jedynie do transakcji wewnątrz naszej ekstraklasy, bo tych piłkarzy znam w przeciwieństwie do nowo pozyskanych zza granicy. W tej kategorii wiodła z całą pewnością Jagiellonia Białystok, która ma najmniejszy na świecie, bo ledwie jednoosobowy dział skautingu, w osobie prezesa Cezarego Kuleszy. Może to złe słowo, ale go użyję – otóż „Jaga” pozbyła się Świderskiego i Frankowskiego, ponieważ trener miał wrażenie, że obaj nie są już w stanie dać z siebie więcej w Białymstoku. Bo są już nasyceni i koniecznie chcą wyjechać. Zatem sprzedano ten duet za niezłe pieniądze, za które sprowadzono trzy gwiazdy ekstraklasy. To piękna sprawa!

W miejsce dwóch perspektywicznych Polaków sprowadzono wyłącznie obcokrajowców. Tradycyjne społeczeństwo białostockie będzie miało się teraz z kim identyfikować?
Wojciech JAGODA: – Tradycyjne społeczeństwo białostockie to według mojej wiedzy tygiel kulturowy, językowy i kulinarny. Wolałbym oczywiście, aby w ekstraklasie grali polscy piłkarze. I pamiętam, jak na Podlasiu zawodnicy byli pięknie szkoleni, ale wysyp utalentowanej młodzieży w Białymstoku miał miejsce w latach 90-tych poprzedniego stulecia. Ten obraz nam się utrwalił, a przecież nawet 2 lata temu, kiedy Michał Probierz kończył przygodę z Jagiellonią, rozgrywał mecze wystawiając nawet 9 obcokrajowców w podstawowej jedenastce. Miał już bowiem dość bycia trenerem od szkolenia młodzieży, gdyż dostawał za to po głowie.

Także dlatego uważam, że Jagiellonia jest teraz wzorem prowadzenia polskiego klubu. I nie mam żadnego problemu z tym, że zagra tam 10 lub nawet 11 zagranicznych zawodników. Ważne, aby grali dobrze. Pozyskanie trzech czołowych zawodników Wisły Kraków (Jesusa Imaza, Martina Kostala i Zorana Arsenicia – przyp. red), pokazuje, że w Białymstoku wiedzą, na czym polega skauting.

Wydaje się, że w Zabrzu także lekko zmieniono transferowy kurs na bardziej międzynarodowy. Był to wymóg chwili?
Wojciech JAGODA: – Przypominam sobie Górnika spadającego z ekstraklasy, i wcale nie był to klub nastawiony na pracę z młodzieżą. Dopiero przez życie został zmuszony do oszczędności i miał szczęście, że akurat w tym momencie na ławce był Marcin Brosz. Pod kierunkiem tego naprawdę dobrego szkoleniowca taka filozofia sprawdziła się w poprzednim sezonie. W obecnym – zabrzanie mieli już jednak mocno pod górkę. A mimo to szkoleniowiec Górnika widząc, że nastoletni boczni obrońcy kopią się w głowę, nadal dawał im szansę. Z nadzieją, iż w końcu odpalą. Po 20 kolejkach musiał jednak dokonać dogłębnej analizy, której efektem są logiczne w moim odczuciu zimowe transfery.

Zresztą na koniec jesieni zabrzanie dostali baty od Lechii, która jest zbudowana wedle prostej recepty. Mianowicie ma bardzo dobrego słowackiego bramkarza i skuteczną 9 z półwyspu Iberyjskiego. Górnik posiadał dotąd tylko klasową dziewiątkę z Półwyspu Iberyjskiego, dlatego sprowadził bardzo dobrego bramkarza ze Słowacji. A z głosów, które dobiegają z Roosevelta jednoznacznie wynika, że Tomek Loska nie ma szans w rywalizacji z Martinem Chudym. Zasadniczo więc, w moim odczuciu filozofia Górnika wcale się nie zmieniła. Oprócz obcokrajowców doszedł przecież także synek trenera, Mateusz Matras, którego Brosz wprowadzał do ekstraklasy w barwach Piasta. Obaj panowie mogą sobie teraz wyłącznie pomóc. Pod warunkiem jednak, że wszyscy w Zabrzu zepną pośladki i ostro powalczą od pierwszej tegorocznej kolejki.

Widzi pan jakiekolwiek szanse na utrzymanie dla Zagłębia Sosnowiec, do którego doszła dwucyfrowa liczba piłkarzy?
Wojciech JAGODA: – Podstawowym błędem w Sosnowcu było zwolnienie Dariusza Dudka. W lipcu, sierpniu i wrześniu Zagłębie było jednym z najciekawiej grających zespołów w ekstraklasie. Miało świetnych skrzydłowych i skutecznego Vamarę Sanogo w ataku. Okazało się jednak kolosem na glinianych nogach, który zapomniał o zbudowaniu środka obrony. Przecież Piotr Polczak sprezentował rywalom cztery rzuty karne, a jego koledzy dorzucili pięć kolejnych, także niewymuszonych. Naprawdę wszystkie jedenastki były na poziomie trampkarza młodszego…

Trzeba było dać czas Dudkowi i wzmacniać linię obrony; to był klucz do utrzymania. Pod Valdasem Ivanauskasem zespół zatracił walory ofensywne, a nie poprawił gry w destrukcji. Jesień została więc bezpowrotnie stracona, a zimą rozpoczęła się budowa zupełnie nowej drużyny. Dlatego czarno widzę jej przyszłość, sytuacja sosnowiczan przypomina mi tę, w jakiej Odra Wodzisław znalazła się pół roku przed spadkiem. Zagłębiu do utrzymania potrzebny jest cud; taka jest prawda.

Jesienią Legia promowała młodych piłkarzy, i wychodziła na tym całkiem nieźle, tymczasem zimą trener Ricardo Sa Pinto sprowadził trzech rodaków. To powód do obaw dla fanów stołecznego klubu?
Wojciech JAGODA: – Gdybym był kibicem Legii, to zacząłbym się martwić, bo zimowe ruchy na rynku transferowym przypominają chodzenie po kruchym lodzie na jeziorze w okresie roztopów, gdy tafla szybko i niespodziewanie może pierdyknąć. Portugalczycy są ciekawymi piłkarzami, ale w Legii to już jest kolonia pięcioosobowa. Kiedyś Brazylijczyków przy Łazienkowskiej także było właśnie tylu i zamiast grać, zaczęli jeździć po nocnych klubach. Na dodatek szybko doprowadzili do pęknięcia szatni. Gdyby z trenerem Ricardo Sa Pinto można było wiązać przyszłość w perspektywie 10 lat, to chyba nie miałbym żadnych obaw. Tyle że nie jest to typ spokojnego trenera ceniącego sobie stabilizację w pracy.

Uważam więc, że zmiana strategii budowy zespołu z tej, o jakiej pierwotnie mówił Dariusz Mioduski, na portugalską, jest obarczona wielkim ryzykiem. Co najmniej takim, jakim było przyjęcie hiszpańskiej opcji w Wiśle, co także przyczyniło się do opłakanej na koniec ubiegłego roku sytuacji krakowskiego klubu.

„Biała Gwiazda” wystartuje jednak wiosną w lidze, i – na szczęście – raczej nie zginie.
Wojciech JAGODA: – To co ostatnio dzieje się w Krakowie bardzo mocno bije w to, co działo się tam w poprzednich sześciu miesiącach. A także w instytucje odpowiedzialne za właściwe funkcjonowanie klubów w ekstraklasie. Ewidentnie zabrakło profilaktyki. To że Wisła sama nie chciała się badać, to jej problem. Dlaczego jednak Komisja Licencyjna nie wykonywała właściwie swoich obowiązków, a teraz o jej zaniechaniach jest tak cicho?

Jest pan sobie w stanie wyobrazić Wisłę wzmocnioną Kubą Błaszczykowskim i Peszką w grupie mistrzowskiej?
Wojciech JAGODA: – A niby na jakiej podstawie? Pozycja wyjściowa Wisły jest przyzwoita, ale logika podpowiada, że premie dostają kluby, które pracują systematycznie. Dlatego dużo szybciej jestem sobie w stanie wyobrazić w górnej ósemce Cracovię i Arkę, bo to na dziś kluby o wiele lepiej poukładane. Cieszę się, że pacjent przeżył, ale widzę, że nadal znajduje się w okresie rekonwalescencji. A skoro już padły nazwiska Błaszczykowskiego i Peszki, to przy całym szacunku dla umiejętności i dokonań tych zawodników – jesienią obaj rzadko grali w piłkę na poważnym poziomie. Czy zatem zdołają pociągnąć cały zespół do fajnej gry? Trzymam za to kciuki, ale to ogromny znak zapytania.

Jaki scenariusz przewiduje pan w walce o mistrzostwo Polski?
Wojciech JAGODA: – Absolutnym faworytem jest Lechia. Domowe statystyki tego zespołu są rewelacyjne, drużyna Stokowca wygrała siedem spotkań w Gdańsku i tylko trzy zremisowała. A przy odrobinie szczęścia powinna odnieść komplet zwycięstw. Gdyby Flavio wykorzystał rzut karny w meczu ze Śląskiem i podwyższył na 2:0, zaś Artur Sobiech był bardziej precyzyjny w doskonałych sytuacjach w spotkaniach z Zagłębiem Lubin i Legią, to dziś przewaga Lechii nad konkurencją byłaby znacznie większa. Bilans z czołówką i tak ma jednak znakomity: dwa bezbramkowe remisy z Legią, dwie wygrane z Jagiellonią, zwycięstwa z Koroną u siebie, z Lechem w Poznaniu i z Pogonią w Szczecinie. Do tego remis z Piastem w Gliwicach. Taki, który stawia Lechię na pozycji głównego kandydata do mistrzostwa.

Czy zatem postawiłby pan znaczącą kwotę, że to gdańszczanie wywalczą tytuł?
Wojciech JAGODA: – Gdyby za plecami Lechii nie czaiła się Legia, to pewnie tak. Pamiętam jednak, że warszawianie pięć swoich ostatnich tytułów wywalczyli w identyczny sposób – po słabej jesieni i zmianie trenera między sierpniem a październikiem następował skuteczny finisz. A i w obecnym sezonie warszawski klub ma najmocniejszą szatnię. Z tym, że teraz za plecami czai się jeszcze Lech. Co prawda „Kolejorz” ma już na koncie siedem porażek, ale musimy pamiętać, że w poprzednich rozgrywkach Legia wygrała ligę mimo aż jedenastu przegranych. Zatem zespół Adama Nawałki zachował pewien zapas, a wartością dodaną jest były selekcjoner. Jeśli więc Lech wygrałby trzy pierwsze tegoroczne mecze – z Lubinem, Piastem i Legią, to jestem sobie w stanie wyobrazić, że to „Kolejorz” zostanie mistrzem Polski.

A co z Jagiellonią?
Wojciech JAGODA: – Temu klubowi jest dobrze z wicemistrzostwem. Jeśli trener Mamrot zakończyłby sezon na miejscu pucharowym, to uważam, że jego pracodawcy byliby zadowoleni.

 

Na zdjęciu: Wojciech Jagoda twierdzi, że Lechia Gdańsk ma obecnie twarz ostro grającego piłkarza, jakim był Piotr Stokowiec (z lewej).