Jak Czesław Boguszewicz uczył grać w piłkę Litmanena

Spotkanie z Finami miało być pierwszym z serii czterech towarzyskich gier przed Euro 2020. Mecz miał być rozegrany we Wrocławiu.

– Wybierałem się na to spotkanie – mówi Czesław Boguszewicz, który przez ponad 7 lat z powodzeniem pracował w klubach fińskich.

Musiał skończyć grać

Urodzony w 1950 roku w Słupsku Boguszewicz, był jednym z kilku „Cieślików”, klubu z tego miasta na północy Polski, który powstał na cześć wielkiego napastnika Ruchu, który w latach 60. znalazł się w Pogoni Szczecin. Sprowadził go tam ówczesny szkoleniowiec „portowców” Stefan Żywotko, który w styczniu skończył sto lat! W ekstraklasie w barwach szczecińskiego klubu debiutował jako nastolatek. W połowie lat 70. przeniósł się do innego klubu z Pomorza Arki Gdynia.

– Jak to się stało, że trafiłem do Finlandii? W 1977 roku, w wieku 27 lat doznałem ciężkiej kontuzji oka. To była jesień. Uraz okazał się tak poważny, że uniemożliwił mi kontynuowanie kariery. Wszystko mi się zawaliło. Byłem w świetnym, piłkarskim wieku i właśnie co sposobiłem się do wyjazdu na mundial do Argentyny.

Jak rozmawiałem później z ówczesnym selekcjonerem Jackiem Gmochem, miałem się znaleźć w kadrze na mistrzostwa świata. Byłem już po badaniach, szczepieniach, a w argentyńskiej ambasadzie wzięto od nas odciski palców. Z wyjazdu nic nie wyszło. Co było robić, zostałem wtedy asystentem Jerzego Steckiwa w Arce, który na lewą obronę do klubu ściągnął i odkurzył niechcianego wtedy w Wiśle Kraków Adama Musiała – opowiada pięciokrotny reprezentant Polski.

Potem Boguszewicz w wieku 28 lat sam przejął stery w Arce i w 1979 roku osiągnął z nim jeden z największych sukcesów w historii gdyńskiego klubu, odniósł triumf z prowadzonym przez siebie zespołem w Pucharze Polski.
W Arce młody szkoleniowiec miał pracą na lata, tak się przynajmniej wydawało, ale jak zawsze, na przeszkodzie stanęli nieuczciwi działacze.

– Nie chcę już tutaj wdawać się w szczegóły, ponieważ wielu z nich już nie żyje, doszło do finansowych przekrętów. Nie chciałem tego firmować, nie przedłużyłem kontraktu i odszedłem – opowiada.

Wykupił swoją kartę

Traf chciał, że po zakończeniu pracy w Gdyni pojechał na urlop z rodziną, żoną i córka Ewą do Finlandii.

– Znałem tam jednego z ligowych trenerów Pekka Kokko z miasta Mikkeli z którym notabene kontakt utrzymuję do dzisiaj. To były piłkarz, pracował wówczas jako trener w klubie Mikkelin Pallo-Kissat, który wówczas grał najwyższej lidze.

Ten urlop się przedłużył. Potrenowałem wtedy trochę z nimi, a nie grałem już od czterech lat i… zaproponowali mi, żebym do nich dołączył jako zawodnik. Choć już nie grałem od kilku lat, to pojawił się problem, jak wyjechać z Polski. Trener mógł wtedy wyjechać z PRL, jak kończył 40 lat, ja miałem 31. Co tu było robić? O pomoc poprosiłem Heńka Loskę, Edmunda Zientarę z PZPN.

Wymyślono, że wyjadę, jako… piłkarz. Tak absurd. Mało tego, musiałem jeszcze wykupić swoją kartę zawodniczą, co kosztowało mnie 5 tys. dolarów, to była wtedy równowartość dwóch dużych fiatów. Wielka kwota. Takie wtedy były czasy – opowiada.

W ekstraklasowym zespole Mikkelin Pallo-Kissat zagrał w 6 spotkaniach. W dwóch w rundzie zasadniczej i w 4 w play offach, zdobył w nich 6 bramek. To było w końcówce sezonu 1981, bo w Finlandii gra się systemem wiosna – jesień.

– Drużyna była słaba, przegrywała prawie wszytstkie mecze, zainteresowanie kibiców też małe, bo na mecze przychodziło po 50-100 osób. Przed moim pierwszym meczem z liderem HJK Helsinki tak napompowano balon, że na mecz przyszło 2 tysiące ludzi. Przegraliśmy 2:4, strzeliłem bramkę i zaliczyłem asystę. Mimo 4 letniej przerwy radziłem sobie na boisku na tyle dobrze, że zrobiło się o mnie głośno – wspomina dzisiaj Boguszewicz.

Do Finlandii miał potem wrócić z rodziną, ale już w roli szkoleniowca. Podpisał 3 letni kontrakt z klubem Reipas Lahti – to najstarszy klub w tym kraju założony w 1891 roku. – Po miesięcznym urlopie spędzonym w domu rozpocząłem pracę trenerską z Reipas 3 grudnia 1981 roku. Po świętach miała przyjechać do mnie rodzina, jednak wybuch stanu wojennego wszystko jednak pokrzyżował. Przez rok byłem w Finlandii sam, bez najbliższych – opowiada.

Czy był pierwszym polskim trenerem piłkarskim w tym kraju?

– Mały znak zapytania, ale wcześniej przede mną był zdaje się nieżyjący już Jerzy Masztaler, starszy brat reprezentanta Polski Bohdana. Potem pojawiło się kilku innych, jak Bogusław Hajdas czy Jurek Wojtowicz – wspomina.

Rozkupili mu drużynę

Z Reipas Lahti w 1982 roku osiągnął wielki sukces.

– To był rok, w którym mistrzem kraju został inny klub z tego miasta Kuusysi. My graliśmy na Stadionie Miejskim. To zaraz za tablicą na skoczni narciarskiej, jak oglądamy zawody z Lahti w skokach z tego miasta. To była wielka niespodzianka i zaskoczenie, bo średnia wieku drużyny wynosiła ledwie 21 lat.

Była ogromna radość, działacze cieszyli się, że sponsorzy walili drzwiami i oknami. Po sezonie pojechałem na urlop do domu. Po powrocie promem z Helsinek odebrał mnie prezes. I tak jedziemy samochodem, rozmawiamy, a on zaczyna mi opowiadać, kto w przerwie nas opuścił.

Jak po 50 kilometrach stanęliśmy na papierosa, to doliczył sześciu graczy, jak dojeżdżaliśmy do Lahti, to wymienił kolejne cztery nazwiska, a jak dojeżdżaliśmy, to powiedział: „I jeszcze na koniec muszę ci powiedzieć najgorsze”. Miałem tam takiego zdolnego 17-latka, nazywał się Jan Jarvenpaa.

Dwa miesiące przed moim wyjazdem zdał na prawo jazdy. Mówiłem mu: „Janek, na boisku musisz myśleć, ale za kierownicą jeszcze bardziej. Okazało się, że chłopak wjechał pod cysternę i zginął… Tak zostałem bez składu podstawowego – mówi Boguszewicz.

Treningi z żołnierzami i dziećmi

W tej sytuacji pobyt w najwyższej klasie rozgrywkowej trwał zaledwie rok. W Lahti polski trener uczył nie tylko piłkarzy… – Jako, że wszyscy moi zawodnicy pracowali, to trenowaliśmy popołudniami.

W Lahti była sportowa jednostka wojskowa, gdzie przyjeżdżali sportowcy-wojacy z całej Finlandii na 10-miesięczne przeszkolenie. Były bardzo dobre warunki treningowe, bo oprócz Leningradu tyko w Lahti była taka wielka hala z pełnowymiarowym boiskiem. Prowadziłem tam z nimi zajęcia, do tego dochodziła też praca z młodzieżą – wspomina.

Wśród tych najmłodszych w zespole Reipas Lahti zaczynał niepozorny chłopak, który potem wyrósł na wielką gwiazdę światowego formatu.

– Mówimy o Jari Litmanenie. Prowadziłem tam te zajęcia piłkarskie ponieważ prosiło mnie o to miasto, także o treningi z tymi najmłodszymi. Wśród nich był i Jari. Znałem jego ojca Olavi Litmanena byłego piłkarza Reipas i byłego reprezentanta kraju.

Jari miał od dziecka miał wielkie zacięcie. Tam było tak, że najpierw trenowali juniorzy, a potem my seniorzy. Jari zostawał po swoich zajęciach i przypatrywał się naszym – opowiada Boguszewicz, który przyjaźni się z najlepszym piłkarzem w historii fińskiego futbolu, 137- krotnym reprezentantem swojego kraju, który grał i błyszczał w takich klubach jak Ajax, Barcelona czy Liverpool, strzelając setki niezapomnianych bramek.

„Bogu” się nie mylił

Czesław Boguszewicz przytacza jedną z historii związanych z Litmanenem, rocznik 1971, który dziś mieszka w Estonii ze swoją żoną, pochodzącą z tego kraju.

– To było w 2000 roku. Graliśmy wtedy tj Polska z Finlandią w Poznaniu. Selekcjonerem Finów był Anti Muurinen, którego znałem z Finlandii. Przed meczem podszedłem do niego i zapytałem czy możliwe jest moje krótkie spotkanie i rozmowa przy kawie z Jari.

Zgodził się, bo to bardzo życzliwi ludzie, ale poprosił o to, żeby też mógł być przy tym spotkaniu. I tak siedzimy, rozmawiamy, a w pewnym momencie Jari mówi, jak to raz został po swoim treningu, żeby obserwować moje zajęcia z bramkarzami.

Wspominał jak powiedziałem, że oddam z 18 m dziesięć strzałów prawą nogą, zewnętrzną częścią stopy na długi słupek tak, aby piłka lądowała na bocznej siatce wewnątrz bramki. „I pomyliłeś się „Bogu”, bo tak mnie tam nazywali, tylko raz”. Zapamiętał to na długie lata. To było coś słyszeć to z ust piłkarza takiego formatu. Zresztą on nos miał zawsze na właściwym miejscu. Do tego wielka klasa i inteligencja – opowiada o Litmanenie Czesław Boguszewicz.

***

Po raz pierwszy

Reprezentacja Finlandii po raz pierwszy zagra w dużym międzynarodowym turnieju. Wcześniej Finom nigdy nie udało się awansować do finałów mistrzostw świata czy Europy.

– To, że teraz awansowali do Euro, to duża zasługa ich selekcjonera Markku Kanerva. Pamiętam go z czasów, jak grał jeszcze w HJK w latach 80. Nauczył ich regularności, dzięki temu z sukcesem poradzili sobie w eliminacjach. Ja trzymałem za nich kciuki i bardzo się cieszę z ich sukcesu – podkreśla Czesław Boguszewicz.

Finlandia awansowała z 2 miejsca w grupie J, za Włochami, a prze Grecją czy Bośnią. W przyszłorocznym Euro zagra w grupie z Danią, Rosją i Belgią. Z Finami w towarzyskiej potyczce zmierzymy się najprawdopodobniej w czerwcu.

 

Na zdjęciu: Czesław Boguszewicz razem z wielką gwiazdą fińskiej piłki Jari Litmanenem.