Jak Górnik wchodził na ligowe salony

Rozmowa z Dariuszem Czernikiem, prezesem Górnika Zabrze.


W meczu z Wartą zagraliście w okolicznościowych strojach. Skąd taki pomysł?

Dariusz CZERNIK: – Piłkarze zagrali w strojach stylizowanych na te, które towarzyszyły drużynie w pierwszym roku gry w ekstraklasie – wtedy w I lidze – w 1956 roku. W czasie pandemii chcieliśmy fanom, którzy nie mogą przychodzić na mecze, zaproponować coś wyjątkowego. Koszulki rzeczywiście są wyjątkowe, a jest ich tylko 200. Myślę, że ta limitowana seria będzie miała duże wzięcie!

– Nim został pan prezesem klubu, był pan odpowiedzialny między innymi za tworzenie muzeum Górnika. Czyli też… dwa w jednym.

Dariusz CZERNIK: – To prawda. Żyjemy teraźniejszością, prowadzenie klubu w czasie pandemii nie jest proste i absolutnie trzeba skupić się na tym, co tu i teraz, a także na najbliższej przyszłości, ale klub z taką historią i tradycją musi o niej pamiętać, przypominać i pielęgnować. Robimy to z dumą. Rok temu była 50. rocznica gry w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Spotkanie pokoleń piłkarzy „rozbił” nam COVID-19. Teraz przypominamy debiut w lidze, tym bardziej że był szczególny.

18 marca 1956 roku Górnik pokonał Ruch 3:1. Mecz obejrzało, jak podał wtedy „Sport”, ponad 25000 widzów.

Dariusz CZERNIK: – Dwie bramki strzeli Edward Jankowski, jedną Manfred Fojcik. Ale ten mecz to coś więcej niż 90 minut gry. Moim zdaniem rozpoczęła się nowa epoka nie tylko śląskiej, ale polskiej piłki. Śmiem twierdzić, że gdyby nie ta rywalizacja, nie byłoby wejścia polskiego futbolu na europejskie salony.

Tak „Sport” w poniedziałek 19 marca 1956 roku pisał o premierowej grze zabrzan w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Do beniaminka przyjechała potęga. Dorobek klubów był w 1956 roku nieporównywalny. Tego dnia zaczęła się symboliczna zmiana warty?

Dariusz CZERNIK: – Coś w tym jest, ale nie do końca. Symboliczną jest liczba… osiem.

Tak „Sport” w poniedziałek 19 marca 1956 roku pisał o premierowej grze zabrzan w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Dlaczego?

Dariusz CZERNIK: – Ruch w 1956 roku był już osiem razy mistrzem Polski, na Śląsku niepodważalnym hegemonem, klubem-legendą w skali kraju. A Górnik istniał… osiem lat. Nie mogło być inaczej, skoro powstał w mieście, które dopiero w 1945 roku znalazło się pierwszy raz w granicach Polski.

Ktoś powiedział, że Górnik zajął na mapie Śląska miejsce Ruchu. To nie jest prawda. Pamiętajmy, że po II wojnie Górny Śląsk był dwa razy większy niż do 1939 roku. Mądrze powiedział mi kiedyś docent Zygfryd Wawrzynek, honorowy prezes Górnika, że po 1945 roku ten region był tak silny gospodarczo i duży w zasoby ludzkie i gospodarcze, że było miejsce dla dwóch bardzo silnych klubów.

I zaczęła się rywalizacja, która „nakręcała” oba kluby. Zasada była prosta: chcąc być najlepszym na Śląsku, w zasadzie musiałeś być najlepszym w Polsce. Do 1974 roku tytuł tylko sporadycznie opuszczał region.

Co wiemy o samym meczu z 18 marca 1956 roku?

Dariusz CZERNIK: – Najwięcej ze… „Sportu”, który też jest przecież dużą częścią mojego życia. Było deszczowo, murawa była bardzo grząska, na trybunach zasiadł komplet 25000 widzów, część siedziała na topolach otaczających „stary” stadion. Relacje prasowe nie pozostawiają wątpliwości, że przez 90 minut dominował Górnik.

Na boisku szalał Edward Jankowski, Ruch grał zadziwiająco – to cytat z prasy – słabo. W gazecie jest takie zdanie: „Zabrzanie przez 90 minut z żelazną wolą zwycięstwa szturmowali bramkę Ruchu”. Po meczu była euforia, jednak debiutancki sezon Górnik skończył na 6. miejscu, a Ruch został wicemistrzem Polski. W 1957 roku zabrzanie pierwszy raz zostali mistrzem Polski.

Czyli pierwsze derby dla Górnika.

Dariusz CZERNIK: – Wcześniej oba kluby grały mecze towarzyskie, ale ten zaczął nową epokę. Co ciekawe, w zestawieniu oficjalnych meczów zawsze bilans był lepszy dla Górnika. I jest… żal, że dziś tych meczów nie możemy oglądać, bo trudno liczyć do statystyk starcia Ruchu z naszą rezerwą. Zdaje się, że podobnie będzie w Niemczech z derbami BVB – Schalke 04. Myślę, że moje pokolenie za takie spotkania odda miesiąc oglądania Ligi Mistrzów, Ligi Europy i kilka europejskich „klasyków” razem wziętych.

Pamiętam derby sprzed lat, kiedy na mecze do Zabrza przyjeżdżał wujek Antek z Bykowiny, razem z bratem. Pierwszy „niebieski” na śmierć i życie, drugi tak samo, ale za Górnikiem. Po meczu Antoś przychodził do mojej babci i dziadka na kawę i kanapki, bo mieszkali sto metrów od stadionu. Ruch w Zabrzu przez dekady z zasadzie nie wygrywał, więc babcia go pocieszała, a męska część rodziny miała radochę. Serdecznie Antka pozdrawiam, bo jest wierny nie tylko Ruchowi, ale też „Sportowi”.

Porozmawiajmy o Górniku z 1956 roku.

Dariusz CZERNIK: – To opowieść na całą gazetę, ale spróbujmy. Było jedenaście lat po wojnie, w mieście było najwięcej kopalń w Polsce. Ale jak ktoś powie, że w klubie były mleko i miód, to skłamie. Piłkarze myli się w miednicach z zimną wodą, siedziba klubu była zresztą daleko od stadionu, wszyscy do 12.00 pracowali w kopalniach, dopiero potem był trening. Boisko było miernej jakości, a treningowe… w zasadzie wcale.

To zmieniło się dopiero za czasów prezesa Eryka Wyry, czyli dekadę później. Miasto było „tyglem”. Większość to mieszkańcy jeszcze pamiętająca czasy „niemieckie”, ale było też wielu przesiedleńców ze wschodu oraz innych śląskich miast, bo zwolniło się wiele mieszkań po tych, którzy zginęli lub uciekali przed Rosjanami do Niemiec. Może nie tylu co w Gliwicach i w Bytomiu, ale też sporo.

Do tego w 1951 roku dołączono dzielnice, które przed wojną były w granicach Polski, jak Kończyce czy Pawłów. Tam ludzie mieszkali od pokoleń. To zresztą jedna z tajemnic sukcesu Górnika. Nikogo nie wykluczał, jego potęgę budowali Ślązacy i przesiedleńcy. W ubiegłym roku zmarł Andrzej Michniewski, ostatni z pamiętających 1948 rok i powstanie klubu.

Pochodził ze Lwowa, gdzie przed wojną poznał Kazimierza Górskiego. Potem odwiedzał go w Grecji. Ale już piłkarze i trenerzy to byli Ślązacy, wychowywani na miejscowych „hasiokach”, w zdecydowanej większości Zabrza. „Nasze synki” z krwi i kości.

To o nich sobie porozmawiajmy, w końcu byli bohaterami tych pamiętnych 90 minut starcia z Ruchem.

Dariusz CZERNIK: – Wypada zacząć od trenera. Był nim urodzony w Królewskiej Hucie Augustyn Dziwisz. W 1956 roku miał 38 lat. Po dwóch latach pracy wprowadził zabrzan do ligi i pracował cały pierwszy sezon. Po nim byli Węgrzy, ale Dziwisz wrócił w 1960, zdobył mistrzostwo i prowadził Górnika w historycznych, pierwszych meczach Pucharu Mistrzów z Tottenhamem.

Dla niego mecz z Ruchem był sentymentalny. Co prawda jako piłkarz nie grał na Cichej długo, ale jako 12-letni dzieciak w 1930 roku zaczynał tam przygodę z piłką. Co ciekawe, Dziwisz zastąpił na stanowisku trenera Górnika legendarnego Gerarda Wodarza, obok Ernesta Wilimowskiego chyba najważniejszego gracza przedwojennego Ruchu.

Wodarz grał zresztą na stadionie Górnika na jego otwarciu w 1935 roku w starciu „Śląska niemieckiego” ze „Śląskiem polskim”. Było 3:3, a dla gości z Polski trzy gole strzelił Wilimowski. Wodarz po wojnie pracował głównie w Zabrzu. Od 1950 do 1954 roku jako trener Górnika, a potem, w latach 70., szkolił młodzież. Nie zgadnie pan pewnie, kto był jego podopiecznym.

Kto?

Dariusz CZERNIK: – Jan Żurek, dzisiejszy trener CLJ Górnika. Na początku lat 70. pan Wodarz miał z nim zajęcia. To jest dopiero „klamra” historii. Dwaj ludzie spinają niemal sto lat historii śląskiej piłki! Wodarz zaczynał w nią grać w drugiej połowie lat 20. XX wieku, a trener Żurek dziś z powodzeniem szkoli młodzież Górnika.

We wspomnianym meczu w 1956 roku największą postacią na boisku był Gerard Cieślik.

Dariusz CZERNIK: – Pan Gerard miał 29 lat, był wielką gwiazdą i świetnie znał piłkarzy Górnika. Dwa lata wcześniej gościnnie pojechał z zabrzanami na pierwsze tournee po Związku Radzieckim, nawet strzelił gola. Pytałem go kiedyś o ten pierwszy mecz. Przyznał, że Górnik był zdecydowanie lepszy, bardziej zdeterminowany, a Ruch myślał, że to będzie spacerek.

Po roku Cieślik strzelił dwa gole w legendarnym meczu z „Ruskimi” na Stadionie Śląskim, a na boisku było czterech piłkarzy Górnika.

Dariusz CZERNIK: – Dokładnie. Dobrze, że pan o tym wspomniał, bo to mało doceniany fakt. Rok po debiucie w lidze niemal połowa piłkarzy z pola w tym legendarnym meczu była z Zabrza, a powinien być jeszcze piąty i szósty, bo Ernest Pohl i Edmund Kowal byli zawieszeni za niesportowy tryb życia. Pohl był wtedy najlepszym polskim piłkarzem.

W 1956 roku panowie ci jeszcze we Górniku nie byli. I tak możemy przejść do zabrzan, którzy w 1956 roku pokonali Ruch.

Dariusz CZERNIK: – Niestety, nikt z nich już nie żyje, niektórzy odeszli bardzo wcześnie. Ale przejdźmy do konkretów. Aż dziewięciu było z Zabrza. Ściśle trzymając się historii, urodzili się w przedwojennym Hindenburgu, bo taką – dla uczczenia marszałka – nazwę miało Zabrze w latach 1915-1945. Kilku zaczynało grę w niemieckich klubach z Biskupic, Zaborza czy Mikulczyc.

Wszyscy mówili więc po niemiecku i po śląsku, z językiem polskim mieli często problemy. Dwóch było wychowankami legendarnego klubu Preussen Hindeburg, który w 1929 roku został mistrzem południowo-wschodnich Niemiec i grał z Herthą Berlin. W składzie wielkiego Preussen był między innymi Ernest Kaczmarczyk, którego syn Józef grał w premierowym meczu z Ruchem. Trzy lata temu jego żona, krótko przed śmiercią, przekazała mi bezcenny album z ponad 200 zdjęciami Górnika z lat 50.

Fragment meczu Polonia Bytom – Górnik z 1960 roku. Fot. Fot. Irena Bydla

Józef Kaczmarczyk to postać tragiczna, nie tylko w Górniku, ale w całym polskim sporcie. Mając 17 lat debiutował w drużynie i dotrwał do mistrzowskiego sezonu, choć w tym czasie ponad rok służył jako zwykły żołnierz w jednostce w Krakowie. W 1960 roku został skazany na dwa lata więzienia „za wrogą postawę wobec Polski Ludowej i gloryfikowanie hitleryzmu”. Nucił jakieś niemieckie melodie, powiedział kilka krytycznych słów o władzy ludowej, a zakablował go działacz, który potem sam z rodziną wyjechał na stałe do Niemiec. 25 października 1959 roku Kaczmarczyk zagrał z Ruchem w Chorzowie, potem zniknął ze składu drużyny na zawsze.

– „Zeznawałem w sądzie, bo mieszkaliśmy razem w pokoju podczas zagranicznych meczów. Mówili, że rozmawialiśmy po niemiecku, a to było niemożliwe, bo ja po niemiecku wtedy nie znałem słowa” – mówił mi po latach Roman Lentner. Po wyjściu z więzienia Górnik namawiał Kaczmarczyka, by wrócił do drużyny. Nie chciał. Zmarł w Zabrzu w 1991 roku. Krótko przed śmiercią dostał list od ówczesnego prezesa Górnika Zygfryda Wawrzynka, a z nim dołączony karnet na cały sezon. Ten karnet też mamy w zbiorach muzeum.

Niesamowita historia. Pewnie – choć może nie w tak smutnym ujęciu – o każdym zawodniku można powiedzieć wiele ciekawego.

Dariusz CZERNIK: – To prawda. Moim „ulubieńcem” jest Antoni Franosz, choć nigdy go nie poznałem. Znajomy spotkał kiedyś jego syna w Niemczech, ale ten nie nawiązał kontaktu. A Franosz to postać wręcz kultowa, ulubieniec kibiców, przez kilka sezonów kapitan drużyny Górnika Wychowanek Preussen, gdzie zaczynał grać w piłkę jako 13-latek w 1941 roku. Po wojnie piłkarz Pogoni, a już po fuzji – Górnika.

Od 1948 roku, czyli od powstania klubu, przeszedł z nim całą drogę po awans, mistrzostwo, a nawet pierwszy mecz z Tottenhamem w Pucharze Europy w 1961 roku! Dokonał tego jako jedyny piłkarz w historii Górnika. Nie mówił najlepiej po polsku, raczej po śląsku i niemiecku. Dlatego z czasem, kiedy trzeba było częściej wypowiadać się przed mikrofonami dziennikarzy, odebrano mu kapitańską opaskę.

W Górniku był trzy razy mistrz emPolski. Galeria Sław Górnika nie jest zamknięta, wybierali ją kibice, ale powiedzieliśmy sobie ze Staszkiem Oślizłą, że dla Franosza i Edwarda Jankowskiego musi być w niej miejsce.

Wielu z bohaterów 1956 roku pewnie wyjechała do Niemiec?

Dariusz CZERNIK: – Większość. Pierwszy był Eryk Nowara, też urodzony w Zabrzu, który w 1957 roku został na stałe u rodziny podczas pierwszego zachodniego tournee Górnika. W Zabrzu urodzili się też Zimmermann, Czech, Gawlik, Pieczka, Fojcik… Gawlik był z Biskupic, dzielnicy Zabrza. Kiedy okazało się, że chce go Górnik, niemal doszło do bitwy między chłopakami z Biskupic, a tymi z centrum. Koledzy powiedzieli, że go nie puszczą. Potem Gawlik zagrał we wspomnianym meczu ze Związkiem Radzieckim. Z kolei Zimmermann to wujek legendarnego już pianisty, Krystiana.

Choć to był pierwszy mecz, były też… gwiazdy.

Dariusz CZERNIK: – Największa to oczywiście Edward Jankowski, wybitny napastnik, choć potem w cieniu Ernesta Pohla. Grał twardo, nawet na treningach lała się krew, a kilku obrońcom w lidze złamał nosy. Jankowski, Marian Olejnik i Ewald Wiśniowski byli z Katowic, do Zabrza trafili z Górnika Radlin w 1955 roku.

Radlin był wtedy mocny, bardzo mocny. Był to sygnał, że w Górniku budują coś wielkiego. W połowie lat 50. resort górniczy chciał właśnie w Radlinie stworzyć swój „flagowy” klub, jednak bardzo silny był opór miejscowych działaczy i kibiców, którzy nie chcieli u siebie „obcych”. Poza tym Radlin nie jest położony w centrum Śląska, klub nie miał też odpowiednio dużego stadionu. To wszystko było w Zabrzu…

Ważny był też wydźwięk propagandowy. Zabrze leżało też na tzw. ziemiach odzyskanych. I co najważniejsze, miejscowi działacze – mieszanka autochtonów i przesiedleńców – chcieli stworzyć silny sportowy klub. Mieli wizję, pomysł, chęci i możliwości. Dlatego trio Edward Jankowski – Marian Olejnik – Ewald Wiśniowski bez większego żalu przeniosło się z Radlina do Zabrza. Córka tego ostatniego też przekazała nam wiele archiwalnych zdjęć. A Olejnik to legendarny kierownik Górnika. Doczekał w tej roli tytułu w 1985 roku, zmarł kilka godzin po jego wywalczeniu. Można jedną anegdotę o Jankowskim?

Proszę.

Dariusz CZERNIK: – Kiedy Górnik był już wielkim, europejskim klubem, z Lubańskim, Szołtysikiem, Gorgoniem, Kostką, prowadził ROW Rybnik. Przed meczem w Pucharze Polski z Górnikiem powiedział swoim podopiecznym na odprawie: „Nie macie się kogo bać. Tam teraz mało kto potrafi dobrze grać w piłkę”. W Górniku było pięciu mistrzów olimpijskich, dziewięciu kadrowiczów i 11 graczy europejskiego formatu.

Jeden piłkarz 18 marca 1956 zagrał przeciwko „swoim”.

Dariusz CZERNIK: – Tak, Henryk Hajduk. Na zdjęciach najłatwiej go poznać, bo grał w okularach. – „Wiele razy spadały mu na boisko. Szukaliśmy razem, czasami też przeciwnicy. Zawsze pogodny, fajny kolega” – wspominał Hajduka Roman Lentner. Do Górnika trafił w 1956 roku z Polonii Gdańsk, ale trzeba wiedzieć, że wcześniej grał sezon w Legii, a przede wszystkim pięć lat w Ruchu Chorzów, z którym został mistrzem Polski w 1952 roku.

Trzy razy był mistrzem Polski z Górnikiem. Dusza-człowiek, na emeryturze najlepszy kompan Ernesta Pohla. Blisko mieszkali, często biesiadowali. Jego syn mieszka dziś na osiedlu Janek w Zabrzu. Obiecał mi do muzeum… okulary ojca, w których grał. To będzie dopiero pamiątka!

Rok później Górnik został mistrzem Polski.

Dariusz CZERNIK: – Już z Pohlem, Kowalem, Florenskim, Lentnerem. Potem przyszli Wilczek, Szołtysik, Oślizło, Kostka i Lubański. Dziesięć lat później była to jedna z 10-15 najlepszych drużyn w Europie, kandydat do wygrania Pucharu Europy, czyli dzisiejszej Ligi Mistrzów. Takie zdania można przeczytać w prasie z drugiej połowy lat 60. Zespół z 1956 roku zrobił im miejsce, ale też przygotował wspaniały grunt.


I kolejka I ligi, niedziela, 18 marca 1956 r.

Górnik Zabrze – Ruch Chorzów 3:1 (2:1)

1:0 – Jankowski, 10 min, 2:0 – Jankowski, 17 min, 2:1 – Alszer, 27 min, 3:1 – Fojcik, 74 min

GÓRNIK: Kaczmarczyk – Zimerman, Franosz, Hajduk – Olejnik, Nowara – Fojcik, Gawlik, Jankowski, Czech, Wiśniowski. Trener Augustyn DZIWISZ.

RUCH: Wyrobek – Gebur, Bartyla, Bomba – Suszczyk, Pieda – Pala, Pohl, Alszer, Cieślik, Wiśniewski. Trener Adam NIEMIEC.

Sędziował Stefan Paszkowski (Warszawa). Widzów: ponad 25000.


Na zdjęciu: Początki Górnika w lidze to była sensacja, choć grano w trudnych warunkach.

Fot. Irena Bydla