Jak hartowała się Stal

W najbliższą niedzielę w Chorzowie Zagłębie, spadkobierca tradycji Stali, ma szansę uzyskać piątą w historii klubu promocję do ekstraklasy.

Z przytupem i na piątkę!

Ten pierwszy awans był z przytupem, teraz będzie na piątkę! – uśmiecha się tajemniczo Leszek Baczyński (rocznik 1955), który jest rówieśnikiem pierwszego, największego sukcesu klubu, jakim było wicemistrzostwo Polski. Sosnowiczanie, w inauguracyjnym sezonie po zameldowaniu się w gronie I-ligowców, mogli z marszu zostać mistrzem Polski, ale na ich drodze stanął CWKS Warszawa (dzisiejsza Legia). W decydującej potyczce Stal zremisowała z wojskowymi 1:1, będąc przez 13 minut mistrzem kraju. Ale do tej niezwykłej historii jeszcze wrócimy.
Rok wcześniej, 21 listopada 1954, sosnowiczanie podejmowali na stadionie przy alei Mireckiego Kolejarza Warszawa (obecnie Polonia), wprawiając w zachwyt 20 tysięcy ludzi, którzy jakimś cudem zostali upchani na obiekcie mogącym pomieścić dwukrotnie mniej kibiców. Wygrana 7:1 ze stołecznym zespołem dała drużynie trenera Włodzimierza Dudka nie tylko awans, ale i mistrzostwo II ligi. Wspólnie z sosnowiczanami w I lidze znaleźli się Budowlani Gdańsk (obecnie Lechia) i Włókniarz Kraków (Garbarnia). O sukcesie Zagłębiaków zadecydował ich niespodziewany finisz w końcowej sezonu, dość powiedzieć, że w trzech ostatnich spotkaniach zdobyli 13 bramek i stracili tylko 2.

Żyjący świadek historii

Jedynym żyjącym świadkiem tego historycznego meczu jest Ryszard Krajewski, który liczy sobie prawie 90 lat. Ten uniwersalny, ale i niedoceniany piłkarz, mogący grać na każdej pozycji (najczęściej na prawym skrzydle), był za szybki dla obrońców stołecznej drużyny. Prasa nie rozpisywała się jednak zbyt często na temat jego piłkarskich zalet. Dzięki pomocy prezesa Baczyńskiego i Marka Dziurowicza, syna legendarnego bramkarza sosnowiczan, Aleksandra „Lolka” Dziurowicza, po prawie całodziennych poszukiwaniach trafiam do jednorodzinnego domku Krajewskich. Niestety, pan Ryszard, złamany licznymi chorobami, nie wstaje już z łóżka, a kontakt z nim jest mocno ograniczony.
– Wie pan, ja już nie pamiętam tego meczu, to było tak dawno – uśmiecha się z trudem Krajewski, który trzyma w rękach niezwykle cenny egzemplarz „Sportu”, z będącym na czołówce sprawozdaniem z meczu Stali z CWKS-em Warszawa, w którym nasz bohater występował i przez 13 minut był nawet mistrzem Polski.

– To były jego piękne chwile, ale teraz nie jest już tak pięknie. Starość nadchodzi powoli i nic już nie można zrobić. Mąż już niewiele pamięta i nie ma szans, by pojawił się na Stadionie Ludowym. Współczesną piłkę ogląda czasami w telewizji, ale jest bardzo krytyczny wobec piłkarzy. Tak naprawdę to częściej od meczów ogląda seriale – mówi nam jego żona, pani [Romana Krajewska], która z poświęceniem opiekuje się swoim małżonkiem dzień i w nocy.
Działacze Zagłębia myśleli nawet o zaproszeniu Krajewskiego na ligowy mecz, najlepiej, gdyby to było inauguracyjne spotkanie już w ekstraklasie. 23 lipca pan Ryszard kończy akurat 90 lat, ale lekarze nie dają mu wielkich nadziei na to, by mógł się jeszcze samodzielnie poruszać.

Awans i… polityczny terror

– Rok wcześniej była to ta sama drużyna, a trenował ją Niemiec, renomowany szkoleniowiec. Ale ani mistrzostwa, ani awansu nie udało mu się uzyskać. Dlaczego? Bo teraz zapanował w niej nowy duch. Trener Dudek całym sercem był związany z losami swojego zespołu i cieszył się jego zaufaniem. Znacznie wyższa była również postawa moralna drużyny i poziom polityczny wszystkich zawodników. Zresztą najlepszym przykładem mogą tu być Roman Musiał i Witold Majewski – kandydaci na radnych naszego miasta oraz Aleksander Dziurowicz, członek Wojewódzkiego Komitetu Frontu Narodowego – tak o bohaterach Sosnowca mówił na łamach „Sportu”, tuż po historycznym awansie w 1954, Eugeniusz Zawadzki, prezes Stali i jednocześnie dyrektor huty Milowice, zakładu patronackiego klubu.
Mocno – jak widać – upolitycznił sportowy awans zespołu… Na początku lat 50. z piłkarzy robiono na siłę bohaterów pracy socjalistycznej, często – wbrew ich woli – wpisując ich do komunistycznych organizacji. Kibice, także w Sosnowcu, nie dali się nabierać na te polityczne kombinacje i dla nich piłkarze byli normalnymi ludźmi, z którymi chętnie chodzili na piwo i kieliszek wódki. Oczywiście po wygranych meczach.

Piłkarze na ramionach kibiców

Wróćmy jeszcze do historycznego spotkania z Kolejarzem Warszawa, rozgrywanego w ostatniej kolejce sezonu 1954 (grano wówczas systemem wiosna-jesień). Gdy sosnowiczanie strzelili piątą bramkę, na trybunach niósł się chóralny śpiew „Sto lat!” i umilkł on dopiero wówczas, gdy piłkarze Stali opuścili boisko. A właściwie to zostali z niego zniesieni na ramionach kibiców do szatni. Mimo szczelnej obstawy stadionu przez milicję, zabawa trwała w najlepsze. Zebrane przed domkiem klubowym tłumy ludzi komentowały upragniony awans, a hutnicza orkiestra „rżnęła” w najlepsze popularne kawałki muzyczne. Dopiero, gdy jedenastu piłkarzy, przebranych już i wykąpanych, opuściło szatnię, wiwatujące tłumy ponownie wzięły swoich bohaterów na ramiona i w triumfalnym pochodzie poniosły przez miasto. Do późnych godzin nocnych Sosnowiec fetował tworzącą się na oczach kibiców historię…

Sosnowiczanie byli jedną z najmłodszych drużyn w II lidze, średnia wieku to 24,5 roku. Wbrew narzekaniom pesymistów, młody wiek graczy okazał się zaletą w trakcie ciężkiego sezonu. Najmłodszym piłkarzem był 18-letni wychowanek Stali, Zdzisław Wspaniały, brat Waldemara, znakomitego siatkarza Płomienia Sosnowiec, późniejszego trenera kadry narodowej.

Nocni podpowiadacze…

Po awansie do I ligi hartująca się Stal poszła za ciosem i w kolejnym sezonie mogła nawet zdobyć mistrzowski tytuł. Tak jak rok wcześniej w meczu z Kolejarzem Warszawa, na trybunach stadionu przy alei Mireckiego zebrało się ponad 20 tysięcy ludzi, którzy po cichu liczyli na to, że będą świadkami wielkiej sensacji. CWKS przyjechał do Sosnowca z zespołem naszpikowanym ligowymi gwiazdami, mającymi status reprezentantów Polski. Mieczysław Szymkowiak, Marceli Strzykalski, Edmund Kowal, Ernest Pohl czy Henryk Kempny to absolutny ligowy top. Zresztą poza Woźniakiem i Grzybowskim, pozostali piłkarze wywodzili się ze Śląska, wzięci do Legii w kamasze. Mecz Stali z wojskowymi w dużym stopniu miał charakter śląsko-zagłębiowskiej wojny piłkarskiej.

W noc poprzedzającą mecz trener Stali odbył kilka poufnych narad, w których różni ludzie, czasami dość przypadkowi, starali się podpowiedzieć Dudkowi, jaką ma wybrać strategię gry. Ale szkoleniowiec grzecznie odpowiadał, że jeżeli chodzi o taktykę, on już ją ułożył wspólnie z zawodnikami…. Plan Dudka był rzeczywiście dobry, nie przewidywał jedynie… „strzałowstrętu” jego napastników.

– Po strzale Czesława Uznańskiego Stal prowadziła 1:0 i faktycznie przez 13 minut była mistrzem Polski. Ale po tych 13 minutach wyrównał niezawodny Lucjan Brychczy. Byłem wtedy dzieciakiem, lecz pamiętam, że kibice nie tylko szczelnie wypełnili trybuny, ale jeszcze siedzieli na drzewach, oglądali mecz z balkonów okolicznych domów. Czegoś takiego później już nigdy nie widziałem. Szkoda tylko, że nie udało się wtedy zdobyć mistrzostwa Polski, którego do tej pory brakuje Zagłębiu w kolekcji sukcesów – przyznaje [Józef Grząba], były piłkarz, aktualnie prezes sosnowieckiego podokręgu i członek zarządu Śląskiego ZPN.

 

Zwycięski skład Stali z historycznego meczu z Kolejarzem (Polonią) Warszawa: Aleksander Dziurowicz – Marian Masłoń, Roman Musiał, Paweł Jochymczyk, Józef Pocwa, Alfred Poloczek, Ryszard Głowacki, Witold Majewski, Czesław Uznański, Paweł Krężel, Ryszard Krajewski.

 

Na zdjęciu:

Stal przed decydującym o mistrzostwie Polski meczem z Legią – 20.11.1955
Stoją od lewej: Marian Masłoń, Aleksander Dziurowicz, Roman Musiał, Witold Majewski, Czesław Uznański, Marian Szymczyk, Ryszard Krajewski, Józef Pocwa, Paweł Jochymczyk, August Pocwa, Paweł Krężel.