Jak już coś robi, to na 120 procent

 

Jarosława Zadylaka kibicom GKS-u Tychy nie trzeba przedstawiać. Urodzony 11 maja 1973 roku tyszanin jest wychowankiem klubu, w którym od 8 marca – drugi już raz – pełni rolę asystenta trenera pierwszej drużyny.

– Trafiłem na trudny czas, bo na dzień dobry zarządzono rozegranie naszego ćwierćfinałowego meczu Pucharu Polski z Cracovią bez udziału publiczności – mówi Jarosław Zadylak.

– Zamiast historycznego spotkania z dopingiem zaprzyjaźnionych kibiców na pełnych trybunach mieliśmy dobre piłkarskie widowisko bez udziału fanów. W dodatku trzy dni później władze Polskiego Związku Piłki Nożnej podjęły decyzję o zawieszeniu rozgrywek, a po tygodniu zakomunikowały, że nie będziemy grać do 26 kwietnia włącznie.

Na pierwsze dwa tygodnie zawodnicy pierwszej drużyny otrzymali rozpiski z domowymi zadaniami więc przez następny tydzień też wiedzą co mają robić. Natomiast zespoły młodzieżowe, bo do pierwszej drużyny trafiłem z grup młodzieżowych, w których nadal pełnię funkcję trenera koordynatora i prowadzę zespół U17, co tydzień otrzymują rozpiski zadań domowych.

Wszyscy czekamy na dzień, w którym znowu będzie można wspólnie trenować. Myślę, że grupy młodzieżowe wrócą na boisko gdy zostaną wznowione zajęcia w szkołach.

Natomiast pierwszy zespół wcześniej rozpocznie treningi w klubie. Kiedy? Jako sztab szkoleniowy spotykamy się codziennie i przygotowujemy różne scenariusze, ale tego co przyniesie nam życie w tej chwili nie da się przewidzieć.

Szybki przeskok

O tym, że piłkarskie życie ma swoje ścieżki, nie zawsze wiodące prostym szlakiem, Jarosław Zadylak wie znakomicie.

– Do GKS-u trafiłem jako czwartoklasista – wspomina Jarosław Zadylak. – Na pierwszy trening przyszedłem z dwa lata starszym kolegą z podwórka Markiem Ciereszką.

Moim pierwszym trenerem był Alfred Potrawa, który dwa tygodnie przypatrywał jak sobie radzę wśród starszych, a później skierował mnie do grupy rówieśników, którymi zajmował się Karol Grzesik. Szybko jednak przeskakiwałem do gry ze starszymi i jako junior trafiłem do seniorów.

To był dobry rocznik, bo Radek Gilewicz był już wtedy mocnym punktem pierwszego zespołu, w którym przebijał się także Krzysiek Bizaki i Mirek Widuch, a razem ze mną do kadry weszli Krzysiek Szlachcic, Olek Grzesik czy Adam Stokowy i z trenerem Albinem Wirą w 1992 roku wywalczyliśmy awans na zaplecze ekstraklasy. To był niezapomniany okres, w którym walczyliśmy o mistrzostwo III ligi z Ruchem Radzionków.

Właśnie w Radzionkowie pierwszy raz w życiu zagrałem przy pełnych trybunach w niesamowitym meczu, w którym w 81 minucie strzeliliśmy jako pierwsi gola i choć gospodarze nie wykorzystali karnego to ostatecznie w przedostatniej kolejce wygrali 2:1.

Jednak gdy już wielu uznało, że awans uciekł nam sprzed nosa w ostatniej kolejce Ruch się potknął w Niedobczycach, a my wygraliśmy z Odrą Opole i po meczu, spod prysznica wybiegliśmy świętować wielki sukces.

15 miesięcy walki

Na zapleczu ekstraklasy Jarosław Zadylak zagrał w tyskich barwach dwa sezony, a w 1994 roku trafił do Górnika Zabrze.

– Tak się złożyło, że w sezonie, w którym spadaliśmy do III ligi, ja miałem bardzo udana wiosnę – dodaje Jarosław Zadylak. – W związku z tym pojawiły się trzy oferty, bo pytali o mnie wysłannicy GKS-u Katowice, Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze, w którym trenerem był Edward Lorens z Waldemarem Fornalikiem w roli asystenta. P

rowadzili zespół, który budowany był z myślą o wielkich sukcesach o czym najlepiej świadczył fakt, że gdy pojawiłem się w Zabrzu na klubowym parkingu stało pięć złotych polonezów, którymi jeździli wicemistrzowie olimpijscy z Barcelony: Aleksander Kłak, Tomasz Wałdoch, Jerzy Brzęczek, Dariusz Koseła i Grzegorz Mielcarski, z którym się minęliśmy.

Z pozostałymi grałem jednak w drużynie, bo od pierwszej kolejki, w której wygraliśmy na wyjeździe z Pogonią Szczecin, znalazłem się w wyjściowej jedenastce.

Rozegrałem 30 spotkań i w następny sezon też wszedłem jako podstawowy obrońca, ale w ósmej kolejce, podczas meczu z GKS-em Katowice doznałem kontuzji, przez którą 15 miesięcy walczyłem o powrót na boisko.

Gdy już się wydawało, że za chwilę wejdę do gry, a trener Piotr Kocąb mobilizował mnie słowami, że jestem mu potrzebny i nawet jesienią 1996 roku zagrałem kwadrans w pucharowym meczu z Legią w Warszawie, to znowu coś „pękało”.

Rekordowe serie

Wiosną 1997 roku, dla odbudowania formy, Jarosław Zadylak został wypożyczony do Lechii Gdańsk, z której wrócił na Śląsk.

– Henryk Apostel zaproponował mi przejście do gdańskiego klubu, w którym Jacek Grembocki próbował uratować zespół przed spadkiem z zaplecza ekstraklasy – przypomina Jarosław Zadylak. – Po tak długim okresie rozbratu z boiskiem takie przejście było mi potrzebne, bo po przepracowanym okresie przygotowawczym rozegrałem 17 spotkań.

Kiedy jednak skończyło się wypożyczenie z Górnika wróciłem na Śląsk i trafiłem do III-ligowego Grunwaldu, który budował mocną drużynę. W niej wywalczyłem awans i znowu grałem na zapleczu ekstraklasy. Do najwyższej klasy wróciłem po epizodzie w II-ligowej Polonii Bytom dzięki Szczakowiance.

Znowu zacząłem od III ligi i rok po roku piąłem się wyżej. Wtedy pobiłem chyba wszystkie rekordowe serie zwycięskich meczów. Najbardziej utkwił mi jednak debiut zespołu z Jaworzna w ekstraklasie. Przy pełnych trybunach zremisowaliśmy z Wisłą Kraków 1:1.

Tyskie powroty

Ze Szczakowianki, która tylko sezon grała w ekstraklasie, Jarosław Zadylak przeniósł się po rundzie jesiennej w 2006 roku do II-ligowego Piasta Gliwice i zaliczył ostatni przystanek przed powrotem do GKS-u Tychy.

– W Gliwicach czułem się bardzo dobrze i dużo było tak miłych chwil oraz trenerów, od których można się było sporo nauczyć od Józefa Dankowskiego po Jacka Zielińskiego – wyjaśnia Jarosław Zadylak.

– Zawodnicy, tacy jak Mirek Widuch czy Adam Kompała też gwarantowali wysoki poziom gry, ale gdy przyszedł Bogusław Pietrzak i zaczął przebudowę drużyny, jako 33-latek pomyślałem sobie, że czas na powrót do domu.

GKS tworzył drużynę, która w następnym sezonie z IV ligi, po bojach z Ruchem Radzionków i barażach z Pniówkiem Pawłowice oraz Aluminium Konin weszła do II ligi, czyli trzeciego poziomu rozgrywek. To był też czas tych niezwykłych meczów Pucharu Polski z Odrą Wodzisław Śląski i Wisłą Kraków przy wypełnionych trybunach naszego starego stadionu. To był jednak także etap pożegnania, bo na początku 2010 roku rozstałem się z klubem.

36-letni wówczas zawodnik pograł jeszcze co prawda w klasie okręgowej, ale i w Leśniku Kobiór, i w Czarnych Piasek myślał już o pracy trenera.
– Gdy wiosną w 2011 roku Rafał Górak, z którym graliśmy razem w Szczakowiance, został trenerem GKS-u Tychy, zaproponował mi funkcję asystenta i 1 kwietnia wskoczyłem na głęboką wodę – wspomina Jarosław Zadylak.

– Do awansu zabrakło nam kilkunastu minut i zajęliśmy ostatecznie trzecie miejsce o punkt za Zawiszą Bydgoszcz. Po odejściu Rafała Góraka zacząłem nabierać doświadczenia w samodzielnej pracy w: Czarnych Piasek, Spójni Landek, RKS-ie Grodziec i Drzewiarzu Jasienica.

Cały czas starałem się rozwijać i każdy z tych „przystanków” był dla mnie bardzo ważny, dzięki czemu gdy przyszła propozycja z GKS-u Tychy pracy w roli koordynatora grup młodzieżowych byłem gotowy na to wyzwanie. Chcę się wywiązać ze swoich obowiązków jak najlepiej i dobrze koordynować pracę z młodzieżą, a jednocześnie prowadzić zespół U17, który jest bardzo mocny. Jest w nim duża grupa utalentowanych zawodników, którzy w sparingach i jakością gry i wynikami udowadniali, że są gotowi do walki wiosną o wysokie cele.

Niestety teraz musimy czekać jak rozwinie się sytuacja w walce z koronawirusem. Mnie doszedł jeszcze jeden obowiązek. Jako asystent w sztabie szkoleniowym Ryszarda Komornickiego też mam swoje miejsce i z tych zadań też staram się wywiązać jak najlepiej. Taki już bowiem jestem. Gdy się za coś biorę to na 120 procent.