Jak można napytać sobie biedy

Beztroska, lekkie podejście do życia ma swoje dobre strony w coraz bardziej zagonionym i zestresowanym świecie. Jednak w momencie trudnej próby to akurat staje się największą słabością i doświadczyli tego Włosi. Jeśli mądry Polak po szkodzie, to co powiedzieć o mieszkańcach Italii?

Nie zrezygnują ze szklaneczki

W chwili pojawienia się koronawirusa za bardzo się nim nie przejęli, sądzili że szybko opanują sytuację. Gdy zachorowania zaczęły mnożyć się lawinowo, zaczęli wprowadzać pewne środki bezpieczeństwa, ograniczając się jednak do wybranych regionów. Nie wywołujmy paniki, bo ona staje się elementem walki politycznej. To doprowadziło do eskalacji zjawiska i teraz zagrożony jest cały kraj. Jednak czasowe zamknięcie szkół i uczelni sprawiło, że wszelkie puby, trattorie, pizzerie zaczęły pękać w szwach od towarzyskich Włochów. Kompletne zaprzeczenie podstaw izolacji. To w dużych miastach, a co na prowincji? Najbardziej zagrożeni wirusem starsi ludzie stwierdzali tam publicznie, że jakieś ograniczenia mają w „głębokim poważaniu” i tak będą wieczorem spotkać się w miejscowej knajpce przy szklaneczce wina. Tradycja ważniejsza od instynktu samozachowowczego. Więc nie dziwmy się, że w Italii jest, jak jest i jeszcze długo lepiej nie będzie.

Dwie ligi, dwie miarki

W przypadku calcio pojawiły się spory kompetencyjne. Kto jest ważniejszy, kto kogo? Poza osobistymi ambicjami dochodziły też podziały polityczne. Skupiono się na najwyższej klasie rozgrywek. Na jednych stadionach Serie A grano z widzami, na innych już nie i to w tej samej kolejce. Potem na wszystkich stadionach miały być mecze bez kibiców, a na koniec zamknięto interes do odwołania. Zwracaliśmy wcześniej uwagę na jeden znamienny fakt. Gdy o Serie A toczono prawdziwą batalię, to w Serie B grano jak gdyby nic się w kraju nie działo i to z udziałem widzów. Od razu istotna uwaga – nie były to grupki kilkusetosobowe, ale przedziale 3-7 tysięcy! Mało tego, nawet rozgrywki… intensyfikowano i w ubiegłym tygodniu grano co 3-4 dni. Gdy sytuacja była już krytyczna, zaledwie na dwóch stadionach drugiej ligi zamknięto trybuny i grano bez kibiców. Lombardia jest tą częścią Italii, gdzie koronawirus szczególnie się rozpanoszył. Tam na San Siro rozgrywa swoje mecze w Lidze Mistrzów Atalanta Bergamo i określenie „gościnnie” zakrawa w tym przypadku na ponury żart. Większy obiekt, większa kasa. Na jej pierwszym meczu 1/8 finału z Valencią było ponad 44 tysiące widzów. Po powrocie do Hiszpanii stwierdzono u kibiców Valencii objawy zarażenia koronawirusem.

Mnie nic nie jest

Jeszcze bardziej drastyczny jest przypadek Juventusu. Piemont od początku należał do najbardziej dotkniętych epidemią regionów, a grupa 3 tysięcy kibiców z Turynu i okolic pojechała sobie na mecz Ligi Mistrzów do Lyonu, za przyzwoleniem francuskiej strony. Bo nie można zamykać granic i utrudniać przemieszczania się obywatelom wolnej Unii Europejskiej. Ilu w tym gronie mogło być nosicieli? Teraz okazało się, że zarażony jest piłkarz Juventusu Daniele Rugani i wyszło to dopiero po kolejnym meczu z Interem. Potem stwierdzono koronowirusa jeszcze u Manolo Gabbiadiniego, klubowego kolegi Bartosza Bereszyńskiego i Karola Linetty’ego z Sampdorii. „Nic mi nie jest, czuję się dobrze” – zapewnił Rugani na Instagramie. Z nim tak, a co z innymi, z którymi miał styczność? Oba włoskie zespoły zostały poddane 14-dniowej kwarantannie, jednak można było zapytać – co z Lyonem? W lidze francuskiej w ubiegłym tygodniu odwołano tylko jeden mecz w Strasbourgu, w pozostałych grano z udziałem kibiców. Dopiero w ten weekend spotkania miały być rozgrywane bez widzów. Podobnie chcieli zrobić Hiszpanie, zamykając dla kibiców trybuny w pierwszej i drugiej lidze w dwóch najbliższych kolejkach. Jednak gdy stwierdzono koronawirusa w Realu Madryt, w czwartek zawieszono rozgrywki LaLiga. Podobnie zrobiono we Francji.

Mały jest mądrzejszy

W fazie pucharowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy los skojarzył włoskie i hiszpańskie kluby. Poza dwumeczem Atalanty z Valencią odbył się mecz Napoli z Barceloną z udziałem Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika. Do rewanżu nie dojdzie, podobnie jak w Lidze Europy do spotkań Getafe z Interem i Romy z Sevillą. Barcelona i Sevilla chciały grać przy pustej widowni, ale najwięcej rozsądku wykazało małe Getafe. Jaki to byłby interes dla klubowej kasy mecz z Interem! A jednak piłkarze i działacze klubu z Madrytu, gdzie jest połowa zachorowań w Hiszpanii, grać nie chcieli. Dlaczego tego rozsądku zabrakło sąsiedniemu Atletico, którego liczna grupa kibiców pojechała na Anfield i cieszyła się ze zwycięstwa z Liverpoolem i awansu? Jaka będzie tego cena?