Jak Stal Sosnowiec kruszyła Wielki Mur…

– Byliśmy prekursorami piłki nożnej w Chinach – twierdzi po latach Zbigniew Myga, wówczas wschodząca gwiazda sosnowiczan, który z kolegami wrócił do kraju dopiero na Wigilię Bożego Narodzenia.

Pierwsza była Garbarnia

Zagłębiacy nie byli jednak pierwszym polskim klubem piłkarskim, który postawił stopę na zakazanej wcześniej dla cudzoziemców ziemi. W 1956 r. w Chinach gościła Garbarnia Kraków. Tak się złożyło, że po chińskich wojażach „garbarze” już nie rozwinęli skrzydeł, natomiast sosnowiczanie – wprost przeciwnie. Klub, który z resortu hutnictwa przeniósł się do branży górniczej czekał prawdziwy okres prosperity. W latach 60-tych chłopcy z Sosnowca dwukrotnie zdobywali wicemistrzostwo Polski i dwa razy cieszyli się z Pucharu Polski. Na dokładkę był Puchar Interligi Amerykańskiej, którą wywalczyli w wielkim stylu, mając wsparcie z trybun w osobie Jana Kiepury…

– Piłkarzy chińskich dobrze znaliśmy z gościnnych występów na boiskach Krakowa, Chorzowa i Warszawy. Przegrywali bardzo wysoko, demonstrując kwalifikacje na poziomie naszej trzeciej ligi. Stąd powstało przekonanie, że jeśli Chińczycy zagrają na własnym terenie nawet sto procent lepiej, nie będą mogli pokonać naszych I-ligowców – pisał katowicki „Sport” w listopadzie 1960 roku, gdy ekipa Stali już gościła w Chińskiej Republice Ludowej.
Przekonanie o wyższości naszego futbolu nad „chińską podróbką” nie sprawdziło się w żadnym stopniu, o czym przekonali się na własnej skórze piłkarze z Sosnowca.

Stal w Pekinie przed meczem z reprezentacją stolicy Chin

W pierwszym meczu Stal zmierzyła się na centralnym stadionie Pekinu z reprezentacją stolicy Chin i tu przykra dla nas niespodzianka. 1:0 po rzucie karnym wygrali Chińczycy, co kompletnie zaskoczyło pewnych siebie przybyszów z dalekiej Polski. W sumie, na 7 spotkań, Stal wygrała tylko dwa, dwukrotnie remisując. Sosnowiczan zaskoczył nie tylko dobry poziom sportowy chińskich drużyn, które były bardzo wybiegane jak na tamte czasy, ale także pełne trybuny wypełnione zorganizowanymi grupami kibiców. 50 tysięcy żywiołowo reagujących Chińczyków to był normalny obrazek na meczach Stali.

Na luzie, czyli oszczędzanie paliwa…

Na chińskich stadionach jednostki nie miały prawa do kibicowania, liczył się głos kolektywny… – To były szkoły, zakłady pracy, wszystko świetnie zorganizowane. Tak jak doping, który był oczywiście sterowany. Chińczycy nie tylko w jednakowy sposób kibicowali swoim zespołom, ale także identycznie byli ubrani. Wszyscy w drelichach roboczych. Trudno było odróżnić kobietę od mężczyzny. Czasami jak szliśmy za Chińczykami to robiliśmy zakłady, kobieta czy mężczyzna? – wspomina Myga.

Równie ciekawe spostrzeżenia ma po latach Andrzej Gaik, jeden z kilku żyjących świadków tej niezwykłej historii w polskiej piłce. – Wszyscy kibice przyjeżdżali na nasze mecze rowerami, nikt nie miał samochodu. Oczywiście, nie licząc służbowych aut dygnitarzy partyjnych. Obok stadionu była masa rowerów, które stały kilometrami. Prawdziwe morze rowerów… My z kolei na mecze wożeni byliśmy samochodami, oczywiście, produkcji radzieckiej, bo Chińczycy swoich fabryk nie mieli. To były Wołgi i Pobiedy. Chińscy kierowcy prowadzili te auta w specyficzny sposób, często jadąc z górki wyłączali silnik i jechali na luzie. My mieliśmy strach w oczach, a kierowca informuje nas, że robi to dla oszczędności paliwa. Dobrze, że auto nie zgasło na luzie, bo wtedy byłoby z nami kiepsko – śmieje się po latach Gaik.

Pociąg czy samolot?

Zanim jednak sosnowiczanie zmierzyli się zupełnie obcą dla nich kulturą i całkiem odmienną piłką otwierających się na świat Chińczyków, czekała ich długa i pełna przygód podróż do Państwa Środka. Zaczęła się ona od kilkudniowej wyprawy pociągiem do Moskwy, skąd Stal wzięła podniebny kurs na Syberię. Nie wszyscy świadkowie tamtych fascynujących wydarzeń są zgodni co do tego, jakim środkiem lokomocji ekipa wyruszyła z Warszawy.

– Wydaje mi się, a nawet byłem przekonany, że już z Warszawy lecieliśmy samolotem. Tych przesiadek z samolotu na samolot było jednak tyle, że można się pogubić. Nie będę się jednak sprzeczał, czy to na pewno był samolot – zastanawia się Gaik, wówczas 18-letni skrzydłowy Stali, który był najmłodszym piłkarzem w 17-osobowej drużynie.

Piłkarze Stali Sosnowiec na rzece Dong Jiang

Ówczesna prasa odnotowała, że sosnowiecki zespół wyruszył do Moskwy pociągiem, nie dodając jednak, że przed granicą ze ZSRR trzeba było zmieniać rozstaw kół. – Rzeczywiście, przypominam sobie, że w Medyce była zmiana podwozia, wiadomo tory w Związku Radzieckim były szersze. Z czymś takim spotkaliśmy się wówczas pierwszy raz. Dopiero w Moskwie mogliśmy wsiąść do samolotu – z przekonaniem mówi nam Myga i dodaje:

– To była podróż naszego życia, mogliśmy poznać zupełnie obcy dla nas kraj, a przede wszystkim nową kulturę. Ten wyjazd doszedł do skutku dzięki władzom partyjnym województwa katowickiego. Już wtedy pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach był Edward Gierek, który dbał o Sosnowiec, o nasz klub. Za zaproszeniem do Chin stał jednak konkretnie Główny Komitet Kultury Fizycznej. Oczywiście, Chińczycy byli także w Polsce z rewizytą – przekonuje Myga.

Lądowanie na łąkach

Wspomniany już Gaik, błyskotliwy skrzydłowy Stali, w trakcie swojej przygody z sosnowieckim klubem 2-krotnie zdobył Puchar Polski. Najwspanialszą przygodą w karierze był jednak dla niego wyjazd do Chin, który będzie wspominał do końca życia. Dla Gaika podróż do Azji to było niezwykłe przeżycie graniczące wręcz z bajką. Wyprawa do Pekinu, mimo że drużyna leciała tam samolotami, trwała w nieskończoność, a w przypadku Gaika i Pawła Jochemczyka doszedł jeszcze dodatkowy pobyt w Irkucku. Ale wszystko po kolei.

Sosnowiczanie po męczącej podróży pociągiem z Warszawy do Moskwy nie mieli czasu na odpoczynek. W stolicy ZSRR wsiedli na lotnisku Szeremietiewo do TU-104, korzystając z gościny Aerofłotu. Pierwsze międzylądowanie mieli na Syberii, w Omsku, kolejne w Irkucku nad Bajkałem. Za każdym razem chodziło o tankowanie.

– W Irkucku pojawiły się problemy, dwóch zawodników musiało tam zostać na kilka dni, gdyż ich miejsca zajęli skośnoocy radzieccy działacze partyjni, którzy w ramach delegacji także lecieli do Pekinu – przypomina sobie Gaik. – Trafiło na najmłodszego i najstarszego gracza, czyli mnie i Pawła. Nie było losowania, po prostu kierownictwo ekipy podjęło taką decyzję. Ale wcale nie żałowaliśmy z Pawłem tego dodatkowego postoju, dostaliśmy bowiem hotel i samochód Wołgę do dyspozycji. Byliśmy na wycieczce nad jeziorem Bajkał i w cyrku. Tych atrakcji było znacznie więcej, więc nawet żałowaliśmy, że tak szybko upłynął nam czas.

Zanim kolejnym samolotem dolecieliśmy do Pekinu, mieliśmy lądowanie na… łąkach koło Ułan Bator, stolicy Mongolii. Myśleliśmy, że to już Pekin, a tu wokół samolotu pasące się kozy i pośród nich nasz samolot. Strasznie trzęsło przy lądowaniu na trawie, było trochę strachu, ale jakoś szczęśliwie pilot wylądował. Do Pekinu dolecieliśmy potem bezpiecznie, ale na wspomnienie tego lotu do Ułan Bator człowiek dostaje gęsiej skórki – uśmiecha się wychowanek Stali Sosnowiec, który na chińskiej ziemi nie tylko kopał piłkę, ale także poznał wiele atrakcji turystycznych tego wspaniałego kraju.

Ananasy pod choinkę

– W Pekinie byliśmy na placu Tian’anmen, zwanym Placem Bramy Niebiańskiego Spokoju, gdzie wiele lat później doszło do masakry protestujących Chińczyków. Byliśmy także w Pałacu Cesarskim, teatrze chińskim. Byliśmy bardzo mile witani w każdym mieście, gdzie graliśmy mecze. Szkoda tylko, że nie udało się zwiedzić Wielkiego Muru – żałuje pan Andrzej, który – mimo 76 lat – nadal dość dobrze pamięta szczegóły chińskiej wyprawy.

W trakcie pobytu za Wielkim Murem sosnowiczanie pokonywali ogromne odległości, stykając się w trakcie podróży z różnymi strefami klimatycznymi. Na północy były mrozy prawie tak ostre jak na Syberii, z kolei na południowym wschodzie, w okolicach Kantonu rosły ananasy, panował klimat podobny do śródziemnomorskiego. Na taką amplitudę temperatur nie wszyscy byli odpowiednio przygotowani, przeziębienie czy grypa nie należały do rzadkości.

– Ananasy rosły na polu jak kapusta czy kalafiory. Z czymś takim nie zetknęliśmy się wcześniej. Ananasy niektórzy z nas zabrali do Polski, na święta. Trafiły pod choinkę – zdradza Gaik, który wspólnie z kolegami doczekał się medalu Mao Zedonga, komunistycznego przywódcy Chin.

W trakcie podróży pociągiem do Szanghaju sosnowiczanie musieli przeprawić się mostem przez Jangcy, najdłuższą rzekę w Chinach, trzecią na świecie. – Po jej przekroczeniu pociąg zatrzymał się na stacji i wtedy pojawił się Chińczyk, który wręczył każdemu z nas medalik Mao Zedonga.

To taka pamiątka, którą dostawało się za przekroczenie tej najważniejszej dla każdego Chińczyka rzeki. Myśmy przeprawili się przez most, natomiast zwykli mieszkańcy musieli płynąć małymi łódkami czy też większymi dżonkami, by znaleźć się na drugim brzegu. Widok setek łódek płynących po Jangcy był niezapomniany – z dreszczykiem emocji opowiada Gaik.

Kłopoty z pałeczkami…

Dla władz komunistycznych Chin wizyta piłkarzy Stali Sosnowiec była priorytetowa. Otwarcie na świat, a w szczególności państwa bloku socjalistycznego wymagało dopieszczenia każdego gościa z Europy. Nic dziwnego, że sosnowiczanie ze zdumieniem przyglądali się zabiegom ze strony gospodarzy, którzy starali się spełniać każde ich życzenie. – W stolicy Chin mieszkaliśmy w hotelu „Pekin”, który dla zwykłego mieszkańca był niedostępny – tak opisuje pobyt Stali w Pekinie Myga.

Stal przed Pałacem Cesarskim w Pekinie

– Hotel miał dwie wielkie restauracje, jedna w stylu chińskim, druga europejskim. Tam pierwszy raz zetknęliśmy się z jedzeniem pałeczkami. Nikt z nas nie potrafił ich używać i był kłopot. W karcie było 12 dań, ale do 11 z nich trzeba było używać pałeczek. A one nam tylko przeszkadzały. Chińczycy pokazywali nam, jak trzeba trzymać pałeczki między placami, jednak nam nie szło. W końcu kelnerzy przynieśli noże i widelce i mogliśmy zamówić 12. danie, czyli kurczaka po europejsku – śmieje się na wspomnienie tamtej sytuacji Myga, którego Chińczycy zaskoczyli… tortem urodzinowym.

– 12 listopada, a więc w moje urodziny, w restauracji hotelowej pojawił się tort z liczbą „21”. Byłem mocno zdziwiony, skąd Chińczycy wiedzą o moich urodzinach. Oni starali się być bardzo gościnni, koledzy, którzy także mieli urodziny, również dostali tort – dodaje Myga.

Chińskie jedzenie to był częsty temat do żartów w ekipie naszych piłkarzy, którzy na koniec dostali w prezencie… oryginalne pałeczki z kości słoniowej z wygrawerowanymi nazwiskami zawodników. Wielką radość sosnowiczanom sprawiła ponadto zastawa z oryginalnej chińskiej porcelany. Obok wspomnianych ananasów trafiła ona już w Polsce na świąteczny stół… Rodziny piłkarzy lepszych prezentów nie mogły sobie wyobrazić.

Chcieli wracać koleją transsyberyjską

Zawodnicy byli pod ogromnym wrażeniem Chin, mimo że pod względem rozwoju gospodarczego Kraj Środka mocno odstawał od Polski. – W tamtych latach nazywaliśmy Polskę „Ameryką”, byliśmy daleko przed Chinami – uważa Myga, który 6 lat później wybrał się z reprezentacją Polski do Izraela (to był jego jedyny występ w biało-czerwonej koszulce), gdzie również zetknął się z egzotyką Wschodu.

Pracowitość mieszkańców Chin, to kolejna rzecz, która zaskakiwała sosnowieckich graczy. Gdy zwiedzali oni większe miasta, podziwiali Chińczyków, którzy byli bardzo zdyscyplinowani przy wykonywaniu prostych prac, chociażby sprzątaniu ulic. – To była praca zespołowa, podobnie było na boisku – zaznaczają po latach piłkarze Stali.

Po rozegraniu 7 spotkań towarzyskich, sosnowiczanie chcieli jak najszybciej wracać do rodzin, by zdążyć na Boże Narodzenie. Problemem, tak jak w pierwszą stronę, był samolot, którym nie wszyscy chcieli lecieć. Niektórzy, tak jak Marian Masłoń panicznie bali się latania, więc chcieli wracać koleją transsyberyjska. Ostatecznie wszyscy zgodzili się na samolot, jednak Tu-104 spóźniał się z przylotem do Pekinu. O perypetiach związanych z przesiadkami lotniczymi można by książkę napisać. W skrócie opisuje je Myga.

Prezentacja zespołu Stali Sosnowiec w Wuchan.

– W końcu udało nam się wystartować z Pekinu do Irkucka, gdzie było pierwsze tankowanie. Nocleg w Irkucku, a stamtąd polecieliśmy do Omska, gdzie przywitała nas ogromna śnieżyca. Czekaliśmy aż się skończy, by wieczorem odlecieć do Moskwy. Kolejne spóźnienie złapaliśmy nad lotniskiem Szeremietiewo, które nie przyjmowało samolotów ze względu na złe warunki pogodowe. Kołowaliśmy tak długo aż odleciał nam samolot do Warszawy.

Rosjanie zaproponowali nam, byśmy skorzystali z enerdowskiej linii i wsiedli do IŁ-a 14, który miał nas zabrać do Polski. Ale Warszawa nie przyjęła nas z powodu śnieżycy i… polecieliśmy do Wilna. A tam o mało nie skończyło się katastrofą, pilot rozpoczął lądowanie jeszcze przed pasem… Ostatecznie wylądowaliśmy szczęśliwie i po nocy spędzonej w Wilnie polecieliśmy do Warszawy. Jaka była nasza ulga, gdy na Okęciu czekał na nas autobus, który zabrał nas do Sosnowca. Najbardziej ucieszyły się nasze rodziny, gdy zdążyliśmy na wigilię. Oj, było co opowiadać – zaznacza na koniec Myga.

 

Tak Stal grała w Chinach

Reprezentacja Pekinu – Stal Sosnowiec 1:0
Reprezentacja Młodzieżowa Chin – Stal Sosnowiec 2:0
Tiencin – Stal Sosnowiec 1:2
Reprezentacja Szanghaju – Stal Sosnowiec 3:1
Reprezentacja Młodzieżowa Pekinu – Stal Sosnowiec 1:1
Reprezentacja Kantonu – Stal Sosnowiec 1:1
Reprezentacja Wuchan – Stal Sosnowiec 1:3

 

Skład Stali: Aleksander Dziurowicz, Józef Machnik (bramkarze); Roman Bazan, Franciszek Skiba, Włodzimierz Śpiewak, Marian Masłoń, Antoni Komoder, Jan Ząbczyński, Paweł Jochemczyk, Ryszard Marek, Alojzy Fulczyk, Antoni Ciszek, Witold Majewski, Czesław Uznański, Zbigniew Myga, Karol Śmiłowski, Andrzej Gaik. Trener: Alojzy Sitko.