Raków Częstochowa. Jak w zeszłym sezonie

Raków w końcówce spotkania z Cracovią stracił gola, który pozbawił ich trzech punktów. Po raz pierwszy w tym sezonie i oby ostatni odezwały się demony z poprzedniego sezonu.


Podopieczni Marka Papszuna świetnie rozpoczęli spotkanie z Cracovią. Po raz kolejny w tym sezonie w pierwszych minutach spotkania zdobyli bramkę. Jej autorem był Tomasz Petraszek. Kapitan Rakowa pierwszy raz w tym sezonie zdobył gola. Czekał na niego trochę dłużej niż w ubiegłym roku. Wtedy to dał ekipie spod Jasnej Góry zwycięstwo z Jagiellonią, pierwsze od 20 lat w ekstraklasie. Tym razem nie było tak wspaniale jak w Białymstoku.

Chwilę po Czechu na listę strzelców wpisał się David Tijanić. Słoweniec popisał się fenomenalnym uderzeniem z dystansu. Pomocnik Rakowa ma patent na zdobywanie pięknych goli. W meczu z Zagłębiem również wykończył ładną akcję ekipy spod Jasnej Góry uderzeniem z powietrza. Wówczas wydawało się, że Raków ma już w garści Pasy, a pierwsza porażka ligowa porażka podopiecznych Michała Probierza jest o krok.

Cracovia jednak nie odpuszczała. Choć Raków szybko zdobył dwubramkowe prowadzenie nie można było powiedzieć, że Pasy były bez szans. Postawiły ekipie spod Jasnej Góry wygórowane warunki. Raków nie miał takiej swobody jak w poprzednich spotkaniach. Cracovia nie dała się tak łatwo zdominować i odpowiadała na ataki podopiecznych Marka Papszuna. Filip Piszczek odpowiedział na trafienia Petraszka i Tijanicia swoim golem, co spowodowało delikatny zamęt w szeregach Rakowa. Pewność siebie, którą emanowali częstochowianie zaginęła, a Cracovia od tego momentu naciskała ze zdwojoną siłą, co tylko wzbudzało złość w zawodnikach spod Jasnej Góry. Było to widoczne po Petraszku, po którym w trakcie wywiadu przeprowadzonego w przerwie widać było wściekłość. Kapitan Rakowa odpowiadał dyplomatycznie, a czasami nawet gryzł się w język, by nie powiedzieć kilku słów za dużo.

Ta złość miała ujście na początku drugiej połowy, gdy Raków ponownie zaczął atakować. Jednak akumulatory dość szybko się wyczerpały, a podopieczni Marka Papszuna zaczęli grać tak, jak w niektórych spotkaniach poprzedniego sezonu. Trzeba jasno stwierdzić, że od 60 minuty dominację na boisku przejęła Cracovia, a ekipa spod Jasnej Góry rozegrała prawdopodobnie najgorsze 30 minut w tym sezonie ekstraklasy. Konsekwencją tego była bramka w 97 minucie autorstwa Ivana Fiolicia.

Na bramkę zanosiło się jednak dość długo. W ostatnich 30 minutach Cracovia nabiła statystyki posiadania piłki, oddawała strzały, które odbijał Jakub Szumski. Raków odgryzał się, ale brakowało zrozumienia w akcji Piotra Malinowskiego, czy wykończenia po ataku Ivana Lopeza. Elementem je łączącym jest Sebastian Musiolik, który pojawił się na boisku w miejsce najlepszego strzelca Rakowa, Vladislavsa Gutkovskisa. O ile w pierwszej sytuacji błąd popełnił Malinowski źle dogrywając napastnikowi piłkę, o tyle w drugiej jego wina jest ewidentna. Jego uderzenie wylądowało w bramkarzu Cracovii, a chwilę później Pasy mogły cieszyć się z gola. Najwyraźniej przesiadywanie na ławce rezerwowych Rakowa nie pomaga 24-latkowi w grze.

Można odnieść wrażenie, że pojedynek z Cracovią przypominał „klasyki” ubiegłorocznych rozgrywek. Wówczas Raków w końcówkach bardzo często tracił gole na wagę trzech punktów. W meczu z Arką nawet na wagę jednego „oczka”. Marek Papszun będzie miał sporo materiału do analizy przed piątkowym spotkaniem z Wisłą Płock. Możliwe, że w składzie dojdzie do zmian, choć wydają się mało prawdopodobne. Cracovia nie leży ekipie spod Jasnej Góry. Pokazał to zeszły sezon i trzy porażki. W tym jest już odrobine lepiej – jeden punkt jest zawsze lepszy niż zero. Jednak końcówka spotkania pokazała, że trzeba wprowadzić niewielkie korekty, aby ta bramka z 97 minuty spotkania nie wydarzyła się ponownie w tym sezonie.


Na zdjęciu: Cracovia walczyła do samego końca i urwała punkty wiceliderowi, który w drugiej połowie pozwolił im na zbyt wiele.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus