Jałocha wrócił między słupki

Bramkarz GKS-u Tychy jest już w pełni sił i w wysokiej formie.


Konrad Jałocha w GKS-ie Tychy gra już szósty sezon. W tym czasie 2-metrowy bramkarz zdążył przyzwyczaić kibiców trójkolorowych do tego, że wyczytywanie składu przez spikera zaczyna się od nazwiska wychowanka KS Puzonówka 1996. Doświadczony golkiper opuszczał swój posterunek tylko po czerwonych kartkach, ale natychmiast wracał między słupki i starał się pomóc drużynie w wywalczeniu awansu do ekstraklasy, w której sam rozegrał 32 spotkania i ma nawet na koncie tytuł mistrza Polski zdobyty w 2014 roku z Legią Warszawa. Tuż przed obecnym sezonem 31-letniemu bramkarzowi na treningu przytrafiła się jednak kontuzja ręki i wyeliminowała go z pierwszych spotkań. Wrócił do tyskiej bramki na pucharowy mecz z Zawiszą w Bydgoszczy, ale po porażce 1:2 usiadł na ławce rezerwowych i następny mecz w Gdyni, przegrany przez zespół Dominika Nowaka aż 0:5, oglądał jako rezerwowy. Po nim znowu wrócił do gry i w pierwszym swoim ligowym występie w tym sezonie zachował czyste konto oraz mógł się cieszyć z pokonania Odry Opole.

– Już kiedy mówiłem o mojej kontuzji powiedziałem, że jak idzie, to łatwo się gra, wszyscy klaszczą, a wynik sam się nakręca – przypomniał w wypowiedzi dla mediów klubowych bramkarz tyszan.

– Ale tak naprawdę drużynę poznaje się w takich momentach, kiedy dostaje takiego „gonga” jak my w Bydgoszczy, czy Gdyni. Trzeba przyznać, że był to dla nas bolesny cios. Jest nam wstyd za tamten wynik, ale na szczęście szybko pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną. Bardzo nam zależało, żeby zmazać tamtą plamę i pokazać się z jak najlepszej strony. Udało się nam nie tyle przepchnąć, bo w tej lidze nikt się nie położy i żaden rywal nie odda punktów. To nie jest taka liga, że GKS Tychy wybiegnie na boisko, a przeciwnik na kolanach będzie czekał aż im wpier… dziesięć bramek. No, nie będzie tak. Każde zwycięstwo, każdy punkt trzeba wywalczyć, wycisnąć na maksa – ile się da.

Drużyna się cementuje

Zwycięstwo 2:0 z Odrą Opole na pewno poprawiło nastrój kibiców, którzy czekają, że w sobotę tyszanie na stadionie przy ulicy Bukowej znowu sięgną po trzy punkty i pokażą dobrą grę.

– W I połowie meczu z Odrą bramkarz opolan miał dwie-trzy dosyć dobre interwencje, więc przy odrobinie szczęścia można było szybciej otworzyć ten wynik – dodał golkiper GKS-u Tychy.

– Może jednak dobrze, że tak się ułożyło. Przecierpieliśmy tę I połowę, a w drugiej – uważam – lepiej to wyglądało, co udokumentowaliśmy bramką. Cieszę się też, że Patryk Mikita się przełamał i to jest dla niego bardzo cenne, bo na pewno też mu zależało, tak jak każdemu. Kontuzje nas dotknęły, bo sporo osób ma urazy i musi pauzować, albo wychodzi na boisko na środkach przeciwbólowych, więc nie jest łatwo, ale w takich momentach drużyna się cementuje. Jeśli zawodnicy teoretycznie pierwszego planu nie wychodzą na boisko, to fajnie, że ci co wchodzą potrafią ich zastąpić, dać jakość i tak to powinno wyglądać.

Mama pomogła

Po 10 kolejkach tyszanie plasują się na 10. miejscu i patrzą w górę tabeli, w której ich najbliższy rywal ma jeden punkt więcej, a do strefy barażowej brakuje dwóch „oczek”.

– Trzeba pracować, żeby konsekwentnie dążyć do celu, który mamy jasno określony i dążymy do niego – stwierdził Konrad Jałocha.

– Cieszę się, że znowu gram, a po powrocie i występie z Odrą na pewno muszę podziękować mojej mamie, która – tak jak i tata – zawsze mi kibicuje, bo życzyła mi, żeby słupki i poprzeczka mi pomagały. Pomogły, bo piłka odbiła się przecież od poprzeczki spadła na boisko tuż przed linią bramkową. Moi najbliżsi wiedzieli jaki to był ciężki okres dla mnie, gdy nie mogłem grać. Niby tylko sześć tygodni, ale wszyscy w rodzinie wiedzą, jak to wygląda kiedy nawet jednego meczu nie mogę zagrać. Dlatego cieszę się, że po tym cholernie ciężkim dla mnie okresie wracam do gry i że drużyna ze mną w bramce sięga po punkty i gra na zero. Chciałbym oczywiście, żeby to nie był, że tak powiem, jeden przypadkowy mecz, tylko żebyśmy się nakręcali i szli do przodu.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus