Jan Firlej: Trafiają się koncerty…

Rozmowa z Janem Firlejem, rozgrywającym GKS-u Katowice.


Sporo czasu ostatnio spędzał pan w gabinetach lekarskich. Czy kłopoty zdrowotne ma pan za sobą?

Jan FIRLEJ: – Zaliczyłem 5 tygodni miałem przerwy, ale w końcu udało się zdiagnozować przyczynę zapalenia żołądka. Długo nie można było znaleźć przyczyny i to opóźniało leczenie. W tym wszystkim jest też mały plus, bo przy tych kłopotach przebadałem się się gruntownie. Od niedawna mam dietę specjalistyczną, biorę leki i jest poprawa. Cieszę się, że wróciłem do treningów, jeszcze wprawdzie nie na pełny gwizdek, ale staram się jak mogę pomagać drużynie. Leczenie wymaga czasu, cierpliwości. Tak do końca nie wiadomo, dlaczego przyplątała się choroba, ale najważniejsze, że ją zdiagnozowano. Mam nadzieję, że niebawem będę w pełni zdrowy, choć przecież i tak nie mogę narzekać, skoro trenuję, biegam po boisku i staram się pomagać zespołowi. I to jest dla mnie najważniejsze.

Po pandemii zespół wrócił na parkiety w efektownym stylu. Trzy mecze, siedem punktów – to chyba więcej niż można było się spodziewać?

Jan FIRLEJ: – A mógł być komplet (śmiech). Jednak nie mamy co narzekać. Zaczęło się od wygranej 3:0 w Radomiu, gdzie zagraliśmy koncert. Czasami się taki trafia (śmiech). Dobrze się czułem i nieźle mi się grało. To jednak wszystko dzięki moim kolegom, bo z takim przyjęciem, jakie mieliśmy, to żaden rozgrywający nie miałby problemów. Koledzy przyjmowali na „nos”, a ja – mając swobodę rozgrywania – mogłem kierować piłkę w dowolnym kierunku. Nie dość, że przyjmowali, to jeszcze wszystko kończyli (w I secie 90-procentowa skuteczność! – przyp. red.). Z taką dyspozycją wszystkie zespoły miałyby kłopot z nami wygrać. A mecz w Radomiu na pewno będziemy długo z przyjemnością wspominać.

Wydawało się, że pójdziecie siłą rozpędu, a tymczasem zespół z Lubina zastopował was. Czy w związku z tym miał pan obawy przed spotkaniem z Suwałkami?

Jan FIRLEJ: – Przegraliśmy z Lubinem po tie-breaku, ale po nas ograł Skrę 3:0. Przed spotkaniem z Suwałkami żartowałem w szatni z chłopakami, że w tym kontekście zdobyliśmy punkt, a nie straciliśmy dwa. Mecz z Lubinem nie układał się po naszej myśli, nic nam się nie układało i przegrywaliśmy 0:2, ale jednak doprowadziliśmy do tie-breaka. A w nim mieliśmy swoje szansę. Przegraliśmy, choć muszę podkreślić, że po tym meczu byłem dumny, iż wracamy do stylu prezentowanego w poprzednim sezonie. Czyli – walczymy do końca. Strata punktów jeszcze teraz trochę drażni, ale w generalnym rozrachunku na pewno będzie nas cieszyła. A mecz z Suwałkami? O naszej wygranej zadecydowały serducho i nasze charaktery. Na parkiecie rywalizowały zespoły o podobnych umiejętnościach, tyle że w końcowych fragmentach dwóch setów byliśmy bardziej „chłodni” i opanowani. Widziałem na twarzach rywali zwątpienie i że ich opór topnieje. Rywale już prowadzili 4 punktami i zanosiło na na piąty set, ale potrafiliśmy odrobić straty, bo zespołowo zagraliśmy na maksa. Jestem dumny z tego, czego dokonaliśmy w końcówce IV seta. W takich momentach poznaje się wartość drużyny.


Czytaj jeszcze: Cenne punkty GKS-u Katowice

A w perspektywie wyjazd do beniaminka z Nysy. Czego możemy oczekiwać?

Jan FIRLEJ: – Beniaminek odniósł pierwsze zwycięstwo – w Zawierciu – i zasygnalizował, że nie zamierza oddawać punktów. Bo tak naprawdę nieźle się wcześniej prezentował, a przegrał kilka meczów dopiero po tie-breaku. Spodziewam się w Nysie wyrównanej gry, a zatem i kolejnych emocji. Choć… chciałbym uniknąć tie-breaka. Ostatnie nasze mecze dowiodły, że jesteśmy na dobrej ścieżce i nie chcemy z niej schodzić.


Na zdjęciu: Jan Firlej powrócił do zdrowia i znów kieruje kolegami, wykorzystując ich wszystkie atuty.

Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus