Od rolady po włoskie specjały, czyli… Jan Woś od kuchni

O wyjątkowych zdolnościach Jana Wosia przekonałem się przed kilkunastoma laty, gdy był jeszcze czynnym piłkarzem. Mimo upływu lat zawodnik, który rozegrał w ekstraklasie 324 mecze, w dalszym ciągu uwielbia „pitraszenie”, a w kuchni czuje się jak ryba w wodzie. W związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia odwiedziłem 45-letniego trenera (Jan Woś obecnie pracuje w I-ligowym GKS-ie 1962 Jastrzębie), by przekonać się, jak teraz radzi sobie w domowym królestwie.

Rolada dla małżonki

Nim jednak przejdziemy do potraw, które są specjalnością „mistrza Jana”, dowiedzmy się, jakie były jego początki w tym fachu.

– Kiedy po raz pierwszy samodzielnie przyrządziłem posiłek? Nie pamiętam dokładnie, ile wtedy miałem lat, lecz na pewno nie była to jajecznica, która podobno jest specjalnością każdego mężczyzny – śmieje się Jan Woś.

– Grałem wtedy w zespole juniorów Odry, na stadionie mieszkałem z kilkoma kolegami, między innymi ze Zbyszkiem Błąkałą, Grześkiem Wisełką, Tomkiem Cieluskiem. Przygotowałem ziemniaki po ukraińsku, z cebulą i jogurtem, czyli bardzo wykwintne danie (śmiech). Od razu dodam, że gotowanie od samego początku sprawiało mi przyjemność, chociaż warunków do kulinarnych wariacji po prostu nie było. Mieszkaliśmy w tzw. domach górnika, które sukcesywnie likwidowano i co chwila przenosiliśmy się. Zaliczyłem Wilchwy, Radlin, popularną w Wodzisławiu „budowlankę”. Ale te spartańskie warunki mieszkaniowe nie zniechęcały mnie do przygotowywania posiłków sobie i kolegom.


Zobacz jeszcze: Co dalej ze stadionem GKS-u Katowice? Miast jest zdeterminowane


Jan Woś przyznaje, że nigdy nie kupił i nie ma w domu książki kucharskiej. – Nie będę ukrywał, że teraz namiętnie i regularnie oglądam programy kulinarne, na rozmaitych kanałach – wyjaśnia nasz bohater. – Chętnie oglądam programy, które prowadzą Jamie Oliver, Robert Makłowicz, Karol Okrasa, Remigiusz Rączka. Magda Gessler. To ci wspaniali restauratorzy i kucharze inspirują mnie, ale dużo przyrządzanych przez mnie potraw to kompozycja własna, bo ciągle poszukuję nowych smaków, stosując rozmaite przyprawy. Oczywiście to wszystko w ramach wolnego czasu, którego nie mam zbyt wiele. Moja praca zawodowa bowiem – wbrew obiegowym opiniom – nie kończy się po treningu. Pierwszą „gorącą” potrawą, która naprawdę mi się udała, był gulasz. Powstał na bazie pytań matek moich rówieśników, które udzielały mi wskazówek, jak przyrządzić właśnie gulasz, by nie była to… zupa.

Jan Woś je świąteczne pierogi
Czy pierogi są smaczne i… jadalne, Jan Woś musiał sprawdzić sam. Próba wypadła pomyślnie.

– Pierwszą potrawą, którą Janek dla mnie specjalnie przygotował, była rolada z indyka faszerowana pieczarkami – śmieje się małżonka „kucharza”, Ewelina Woś. – Wiadomo, że w latach 90. szału nie było, ale on się bardzo postarał. Potem były mielone i inne, ale ta rolada naprawdę zrobiła na mnie wrażenie.

Jan Woś: Pomysły nie wypaliły, więc zostałem trenerem

Dla przyjaciół i bliskich znajomych to żadna tajemnica, że Jan Woś przed laty rozważał otwarcie restauracji, w której jego wspólnikiem miałby być kolega z boiska, Zbigniew Błąkała.

– Rzeczywiście, był taki pomysł – potwierdza trener Jan Woś. – Zbyszek był lepszym kucharzem ode mnie, więc uznałem, że on będzie szefem kuchni, ja natomiast przyciągałbym klientelę, organizował spotkania piłkarzy z kibicami w mojej restauracji itp. Ten pomysł jednak upadł, nie pamiętam już z jakich powodów. Nawiasem mówiąc miałem w życiu kilka pomysłów otwarcia biznesu, lecz żaden nie wypalił, więc zostałem trenerem. Natomiast bycie kucharzem amatorem to bardzo fajne hobby, w którym można wykazać się kreatywnością i pomysłowością.


Zobacz jeszcze: Farid Ali nowym ulubieńcem kibiców GKS-u 1962 Jastrzębie


Ewelina Woś (jej bratankiem jest piłkarz ROW-u 1964 Rybnik, Kamil Spratek) jest również bardzo dobrą kucharką, ale często korzysta z pomocy męża.

– Żona od kilku lat pracuje, więc muszę ją zastępować – przyznaje nasz rozmówca. – Zwłaszcza, gdy mamy trening po południu, wtedy cały obiad przygotowuję ja. A kiedy mamy zajęcia rano, wówczas po powrocie pomagam Ewelinie w przygotowaniu posiłku. W soboty robi to zawsze małżonka, bo my mamy mecz, obojętnie czy siebie, czy na wyjeździe. W niedzielę zawsze jest odnowa biologiczna, tyle że rano, więc zdążę by ją wyręczyć. Generalnie jednak w naszym domu nie ma sztywnych ram, uzupełniamy się w kuchni w zależności od sytuacji i potrzeb. Od czasu do czasu przy niedzielnym obiedzie pomagają(ły) nam córki, Adriana i Agnieszka, ponieważ tego dnia zasiadamy do stołu o godzinie 13.00. Nasz syn Arek nie ma kulinarnego zacięcia, trzyma się z daleka od kuchni. Poza tym jesienią przeniósł się do szkółki piłkarskiej GKS-u Tychy, więc bywał w domu gościem.

Włoska nuta

Jan Woś nie ukrywa, że jest fanem kuchni włoskiej.

– To prawda, wiele potraw tej kuchni pieści moje podniebienie, a aromat wodzi na pokuszenie – śmieje się. – Z tej grupy numerem jeden dla mnie jest spaghetti bolognese. Składniki do przyrządzenia tego dania są proste i łatwo dostępne – makaron spaghetti, mięso mielone, cebula, czosnek, pomidory, przecier pomidorowy, oliwa z oliwek i inne przyprawy. Kluczem jest sos bolognese. Oryginalny pochodzi właśnie z Bolonii, a jego historia sięga czasów średniowiecza. Sporządza się go z kilku rodzajów mięs, kiełbas, boczku, zestawu warzyw, oliwy, pomidorów i czerwonego wina. Takiego nie mam pod ręką, więc zdaję się na własną inwencję, nie zaniedbując oczywiście podstawowych składników.

Bez „wagonu” przypraw Jan Woś nie wejdzie do kuchni.

Drugą potrawą z włoskiego repertuaru, którą uwielbiam, jest lasagne. Potrzebny do jej przyrządzenia jest makaron oraz farsz, które następnie są zapiekane w prostokątnym naczyniu. Natomiast z polskich potraw numerem jeden jest dla mnie rolada wołowa, z kluskami i modrą kapustą – jak mawiamy na Śląsku. Z dań które wymieniłem, dziewczyny przepadają za lazanią, Arek natomiast woli spaghetti.

– Małżonek tak naprawdę jest mięsożerny, zauważył pan, że w ulubionych przez niego potrawach zawsze jest mięso? – śmieje się Ewelina Woś. – W zasadzie wszystko, co Janek przygotuje, smakuje mi. Ale muszę przyznać, że lasagne jego autorstwa jest naprawdę przepyszna. Mimo to do każdej jego potrawy staram się „wcisnąć” trochę warzyw. Nie oponuje.

„Robot” kuchenny

W okresie przedświątecznym w domu Wosiów najwięcej czasu w kuchni spędzała głowa rodziny.

– Przyznaję uczciwie, że nie jestem smakoszem pierogów, ale reszta mojej rodziny wprost je uwielbia – powiedział Jan Woś. – Rzadko jadają te faszerowane mięsem, ale typowo wigilijne, czyli z kapustą i grzybami, pałaszują, aż im się uszy trzęsą. Na tegoroczne Święta Bożego Narodzenia musiałem przygotować 150 takich pierogów, aż mnie ręce rozbolały od tej żmudnej pracy. Żona dodatkowa zażyczyła sobie, żebym skosztował kilka, by sprawdzić, czy grzyby przypadkiem nie były… zatrute. To oczywiście żart, ale kilka pierogów skonsumowałem przed „próbą generalną” w Wigilię. Mogę zapewnić, że mimo pozornie dużej ich liczby, żaden nie zostanie „na garze”.

Oprócz pierogów przygotowałem również krokiety, faszerowane kapustą, grzybami, a także barszcz czerwony. Nie jest to zwykły barszcz z samych buraków, przygotowujemy go starannie. Robimy zakwas i trzymamy przez dziesięć dni w specjalnym kamionkowym naczyniu. Naprawdę jest pyszny. Oczywiście na naszym stole wigilijnym nie brakuje smażonego karpia, ale tylko w takiej postaci. Nie spożywamy go w galarecie, a tym bardziej po żydowsku, czyli na słodko. To tradycyjna potrawa postna polskich Żydów. Kiedyś kupowałem żywego karpia, ale od lat kupuję filety. Nie miałem sumienia zabijać ryb, więc zdecydowaliśmy się na już pokrojonego.

Oczywiście podczas Świąt Bożego Narodzenia zjemy nie tylko potrawy przyrządzone przeze mnie. Ewelina przygotuje smakowity żurek, ale najbardziej czekam na kurczaka z warzywami w folii w piekarniku. To jest dopiero pychota! O surówkach i sałatkach nawet nie wspominam, bo w tym temacie żona jest prawdziwym ekspertem. Powiem więcej – mistrzynią. Czekam również na coś na słodko, ale nie mam jakichś szczególnych wymagań i oczekiwań. Stroniłem od tego jako piłkarz, ale teraz już nie muszę dbać o linię, bo to nie ja będę stawał na wadze po urlopie, tylko piłkarze!

Deszcz komplementów

Ewelina Woś do tej pory żyła w cieniu męża i nie zamierza na siłę z niego wychodzić. Taka rola bardzo jej odpowiada, jedynie w kuchni jest na „równych prawach” z małżonkiem.

– Czy mąż dorównuje mi w kuchni? Myślę, że jest dobrym kucharzem, a w niektórych momentach bardzo dobrym. Jego pomoc zwłaszcza w takich momentach, jak święta, czy przyjęcia urodzinowe, jest bezcenna. Czasami potrafi mnie zaskoczyć, bo jest pomysłowy w kuchni. Nie wszystkie jego potrawy wprawdzie są dla mnie supersmakowite, bo różnimy się upodobaniami i gustami. On jest, jak już wspomniałam, mięsożerny, ja natomiast jestem w inny deseń. Podczas świąt Janek jest niekwestionowanym szefem kuchni i nikt nie zamierza tego zmieniać. To on organizuje pracę, wydaje nam polecenia i musimy go wszyscy słuchać, lecz nie narzekamy. Efekty widać podczas świąt, niczego nie brakuje i każdy jest zadowolony. Jestem przekonana, że tak będzie również w tym roku.

Żona Ewelina ze smakiem konsumuje danie przygotowane przez małżonka. W tym przypadku były to polędwiczki z ryżem.

Zobacz jeszcze: Rozmowa z trenerem Jarosławem Skrobaczem o rundzie jesiennej w wykonaniu GKS-u 1962 Jastrzębie