Po Wawrzyniaku została tylko gitara

Niewiele brakowało, a Janusz Gol trafiłby w Krakowie nie do Cracovii, a do Wisły. To ten zespół spod Wawelu skontaktował się z nim jako pierwszy, pod koniec czerwca. – Wtedy liczyłem jeszcze, że uda się znaleźć klub w Rosji. To był dla mnie priorytet. Potem to się trochę rozmyło, bo Wisła zaczęła szukać napastnika. Zresztą Cracovia też wtedy się do mnie odezwała, praktycznie zaraz po Wiśle. Ale kontrakt podpisałem dopiero potem – mówi. Dopiero wtedy, gdy odpadły inne opcje.

Wiadomość od kierownika

Kluby zwróciły na niego baczną uwagę, bo na początku lata pozostał bez klubu. Amkar Perm wycofał się z ligi i ogłosił bankructwo. – Na początku czerwca. Kierownik drużyny napisał na naszą grupę na WhatsApp że raczej ciężko będzie o licencję i trzeba rozglądać się za nowymi klubami – mówi Janusz Gol. – W tym momencie już praktycznie wszyscy znaleźliśmy sobie nowe zespoły. Kilku zostało w rosyjskiej ekstraklasie, inni wylądowali o szczebel niżej, ktoś trafił do Francji. A ja jestem w Cracovii – dodaje.

Co się stało z Amkarem? – Klub w większości był finansowany przez miasto, sponsorów było niewielu. Nowy gubernator stwierdził, że nie będzie finansował klubu i tak zrobił. Nie było pieniędzy na licencję, klub miał spore zaległości i musiał upaść. Powstał nowy klub – Zvezda. Tak kiedyś nazywał się Amkar. To zupełnie nowi ludzie, a startują od trzeciej ligi. Amkar padł tuż przed mistrzostwami świata i fakt ten nie odbił się zbyt głośnym echem w kraju. Co innego w Perm. Kibice protestowali, pisali petycje, ale wszystko na nic. Teraz klub został tylko w ich sercach – opisuje.

Blef selekcjonera

Powrót do kraju to dla niego spora odmiana, bo w Permie spędził pięć lat. Na początku miał możliwość pracy ze Stanisławem Czerczesowem. – W pierwszym meczu zanotowałem asystę i dość szybko wywalczyłem sobie miejsce. Trener lubi pożartować, w życiu codziennym to fajny uśmiechnięty człowiek, ale podczas treningu potrafi pokazać swój charakter. Pewnie dzięki temu ma dziś w Rosji tak mocną pozycję. To wymagający trener, trzeba było dawać z siebie sto procent, szczególnie podczas meczów. Cieszę się, że na niego trafiłem, bo zmuszał człowieka do dawania z siebie wszystkiego – mówi Gol.

Przez pięć sezonów regularnie grał w rosyjskiej ekstraklasie, lidze znacznie mocniejszej od polskiej, a jednak Adam Nawałka o nim zupełnie zapomniał. Po raz ostatni Janusz Gol grał w kadrze jeszcze za kadencji Waldemara Fornalika. Do Permu przyjeżdżał asystent Nawałki, Jarosław Tkocz. – Powiedział nawet, że mnie obserwują, ale chyba przyjeżdżał tylko dla Kuby Wawrzyniaka, bo gdy Kuba odszedł, nie było już żadnego kontaktu ze strony sztabu. Może przypadek, ale ciężko mi w to uwierzyć – mówi z uśmiechem nowy piłkarz Cracovii.

Nauka gry na gitarze

To był miły okres, bo w Amkarze grał też Damian Zbozień. – We trójkę było fajnie, raźniej. Potem znów zostałem sam, za to nauczyłem się języka – mówi Gol. A po Wawrzyniaku i Zbozieniu zostały… tylko gitary. – Damian już wcześniej grał na gitarze, przygrywał nam od czasu do czasu, gdy siedzieliśmy sobie wieczorem. Kuba chciał się nauczyć, kupili więc sobie po gitarze. Nie wiem, jak mu szło, bo przy tych lekcjach nie byłem, pewnie na szczęście. Potem chłopaki wyjechali, a gitary zostały. Gdy likwidowałem mieszkanie, zawiozłem je do klubu i z tego co wiem trafiły już w dobre ręce – opisuje.

W barwach Cracovii zadebiutował w meczu przeciwko Legii, a więc klubu z którego wyjeżdżał zagranicę. Klubu z którym zdobył mistrzostwo Polski i trzy Puchary Polski. W sezonie 2011/12 Gol zdobył gola dającego Legii wygraną 3:2 nad Spartakiem w Moskwie i awans do fazy grupowej Ligi Europy. Teraz czas nawiązać do tamtych występów, ale wszystko po kolei.

– Na razie chcę dojść do formy. Z Legią zagrałem pierwszy mecz od trzech miesięcy. Dobrze, że fizycznie dałem radę, bo różnie to mogło wyglądać, ostatnio trenowałem przecież tylko indywidualnie. Chcę dojść do formy i pomóc Cracovii piąć się w górę tabeli, bo mamy ku temu potencjał – zapewnia Janusz Gol, a więc człowiek z idealnym dla piłkarza nazwiskiem, za to z imieniem kojarzącym się z… typowym kibicem piknikiem. – Słyszałem różne komentarze, też potrafię się z tego śmiać. Przyzwyczaiłem się już i zupełnie mi to nie przeszkadza – mówi ze śmiechem.