Jarosław Skrobacz: Byłem za mało stanowczy

Rozmowa z byłym trenerem GKS-u 1962 Jastrzębie Jarosławem Skrobaczem.


Znalazł już pan odpowiedź na pytanie, dlaczego w pewnym momencie pańska drużyna zapomniała, jak się wygrywa mecze?

Jarosław SKROBACZ: – Myślę, że złożyło się na to wiele czynników, jedne miały większy wpływ, inne mniejszy. Uważam, że do pewnego momentu graliśmy lepiej niż przyzwoicie. Zacznijmy od przegranego meczu z Wartą Poznań. Trzeba być wyjątkowo złośliwym, by powiedzieć, że graliśmy w nim słabo. Po prostu mieliśmy w nim pecha, w końcówce spotkania wydawało się, że to my jesteśmy bliżsi wygranej. Popełniliśmy błąd w obronie, jednak po analizie widzieliśmy, że autor zwycięskiego gola dla rywali był na spalonym.

Wtedy jeszcze na pewno nie zapaliło się panu światełko ostrzegawcze, bo w następnym meczu wygraliście na wyjeździe z Odrą Opole.

Jarosław SKROBACZ: – Dodam, że na pewno nie było to zwycięstwo szczęśliwe i przypadkowe. Byliśmy lepsi, mieliśmy lepsze okazje do zdobycia bramki. Po strzale Farida Alego gospodarze wybili piłkę z pustej bramki, Damian Tront nie wykorzystał rzutu karnego. Potem jednak przyszedł mecz z Sandecją, który decydował o tym, czy mocno zakotwiczymy w strefie barażowej, czy też znajdziemy się w otchłani, chociaż w tamtym momencie nikt, podkreślam, absolutnie nikt nie przewidywał, że możemy stoczyć się tak nisko w tabeli. Co gorsza, przegraliśmy mecz po ewidentnie niesłusznym rzucie karnym dla przeciwnika, lecz czasu już nie cofniemy.

Za miękkie serce

To był moment „przełomowy?

Jarosław SKROBACZ: – Nie mam żadnych wątpliwości, że tak. Od tego momentu bowiem zaczęły wchodzić czynniki pozasportowe, o których nie chcę mówić. Ten rozkład od środka rozpoczął się już zimą, ten zespół przestał być monolitem. Do głosu zaczęły dochodzić własne interesy, wygodne dla kilku osób. Największy błąd popełniłem zimą w trakcie zgrupowania, stając w obronie jednego zawodnika. W pewnych sytuacjach trzeba być stanowczym, bo jak to się mówi „jeżeli chcesz mieć miękkie serce, musisz mieć twardą dupę”. Szatnia naprawdę była wówczas mocno podzielona.

Może nie było za późno, by zrobić z tym porządek? Potem zaczęliście przegrywać na własnym boisku, co jesienią było nie do pomyślenia.

Jarosław SKROBACZ: – To była moja decyzja, a poza okienkiem transferowym nie mogliśmy naprawić błędów kadrowych. Spadła na nas totalna krytyka, chociaż ze Stalą Mielec rozegraliśmy bardzo fajny mecz. W meczu z Wigrami nie wykorzystaliśmy 4-5 stuprocentowych sytuacji do zdobycia gola, więc po meczu postanowiłem odejść. To miał być bodziec, który pociągnie drużynę do przodu.

Bzdury o przygotowaniu motorycznym

Może pies był pogrzebany w innym miejscu? Na przykład może pańskich podopiecznych zgubiła pycha, zbytnia pewność siebie?

Jarosław SKROBACZ: – Na pewno nie pycha. Przepracowaliśmy solidnie okres przygotowawczy, a opinie i pogłoski o złym przygotowaniu motorycznym to kompletna bzdura. Przeprowadzone testy w ogóle na to nie wskazywały. Ale żeby mieć siły w końcówce spotkania, trzeba prowadzić grę. Jeśli przeciwnik przez 65 procent czasu jest w posiadaniu piłki, jeśli wymienia dwa razy więcej podań, to tracimy siły biegając za piłką. Trudno wtedy w końcówce uzyskać przewagę. Z Radomiakiem graliśmy piłką, dłużej się przy niej utrzymywaliśmy, dlatego w ostatnim kwadransie stłamsiliśmy przeciwnika, strzelając trzy gole. Zatem dywagacje, że zaniedbaliśmy przygotowanie motoryczne, są niepoważne. Po meczu w Opolu nikt w naszej ekipie nie myślał, że zaplączemy się w walce o utrzymanie. Każdy z nas był przekonany, że nic nam nie grozi, dlatego niektórzy próbowali w tym momencie prowadzić swoje prywatne gierki.

Czym się pan kierował, wdrażając system 4-3-3? Może był on za trudny dla pańskich zawodników, nie adekwatny do ich predyspozycji?

Jarosław SKROBACZ: – Chciałem urozmaicić naszą grę ofensywną. Graliśmy jednym napastnikiem i chciałem, by boczni pomocnicy grali bliżej niego. W momencie odbioru piłki mieliśmy więcej ludzi z przodu, a poza tym stwarzaliśmy wolne pole dla bocznych obrońców. Sporo zmieniło się jednak w grze defensywnej. Szczególnie po stracie piłki trzeba było szybko reagować – po prostu trzeba było więcej pracować, lecz nie wszystkim to odpowiadało.


Przeczytaj jeszcze: Kamil Szymura: Wstrząs w przerwie poskutkował


Czy w okresie pandemii wszyscy piłkarze naprawdę pracowali solidnie?

Jarosław SKROBACZ: – Tak naprawdę nie jestem w stanie udzielić panu na to pytanie twierdzącej odpowiedzi. Pracowaliśmy na GPS-ach i sondzie. Zadane programy biegowe w początkowym okresie były wykonywane w 100 procentach. Jednak z czasem zaczynało to być zbyt monotonne, stąd indywidualne zmiany (np. gra w siatkonogę). To był trudny psychicznie czas, nikt nie wiedział, czy w ogóle wrócimy do gry. Oprócz tego miał być realizowany program wytrzymałościowo-siłowy, możliwy do wykonania w domu. Nad tym jednak nie mieliśmy żadnej możliwości kontroli.

Zator finansowy nam nie pomógł

Przed kilkoma dniami na antenie Polsatu powiedział pan, że zimą powinien był przewietrzyć szatnię. Jak pan chciał to zrobić, skoro wiadomo, że pod względem finansowym klub ledwo wiąże koniec z końcem?

Jarosław SKROBACZ: – Słyszałem od starszych od siebie trenerów, że ze skrzynki zawsze trzeba usunąć zgniłe jabłka, ze sprawnie funkcjonującej maszyny usunąć nawet tylko jeden wadliwy trybik. Jeżeli nawet bardzo dobry zawodnik psuje atmosferę w szatni, trzeba się go pozbyć. Przyznaję, to moja wina, że odpowiednio wtedy nie zareagowałem.

Jaki wpływ na postawę zespołu miał zator finansowy w klubie, tzn. zaległości w regulacji kontraktów i premii meczowych wobec sztabu trenerskiego i zawodników?

Jarosław SKROBACZ: – …(cisza) Jest pan bardzo dobrze poinformowany. To jeden z elementów tej układanki. Ten czynnik na pewno nie pomógł nam bezkolizyjnie przejść przez kryzys. Piłkarze o tym rozmawiali, o tym myśleli. Jeżeli zarabiasz miesięcznie 20-30 tysięcy złotych, to poślizg jednego, dwóch miesięcy, nie robi wielkiej różnicy. Ale jeżeli zawodnik zarabia 4-5 tysięcy miesięcznie, ma niepracującą żonę, dzieci, kredyt do spłacenia, to jest to duży problem.

Dlaczego zdecydował się pan na podpisanie aneksu do wygasającego 30 czerwca kontraktu? Wygodniej i bezpieczniej byłoby dla pana zakończenie współpracy z GKS-em 1962 Jastrzębie w tym terminie.

Jarosław SKROBACZ: – Zachęciła mnie do tego postawa chłopaków, którzy deklarowali swoje wsparcie dla mnie. Uwierzyłem, że da się to jeszcze wszystko naprawić. Cały czerwiec był dla nas tak trudnym okresem, że nie skupialiśmy się na treningach, wszystkie siły były skierowane na wywlekanie brudów. Wszystkie te sprawy kompletnie nas rozbiły. Dziewięćdziesiąt procent zawodników, mówię to z czystym sumieniem, było oddanych i chcieli dobrze, niestety…

Postąpiłbym tak samo

Czarę goryczy przelała porażka w Suwałkach z Wigrami?

Jarosław SKROBACZ: – To było jedno wielkie rozczarowanie. Tak jak wspomniałem wcześniej, zmarnowaliśmy kilka „setek”, a był to mecz, którym de facto mogliśmy zamknąć sezon i mieć spokój. Dzwoniło po tym meczu do mnie kilka osób i m.in. tak jak np. Edward Socha mówili, iż nawet jak straciliśmy bramkę, to stwarzaliśmy tak dużo sytuacji, że byli pewni naszego wysokiego zwycięstwa. Takie były odczucia, ale niestety ten mecz przegraliśmy. Byłem zdruzgotany, bo nas, trenerów, rozlicza się z wyników, zdobyczy punktowych. Złożyłem więc rezygnację i nie żałuję tego. Teraz postąpiłbym tak samo.

Ile prawdy jest w plotce, że w przypadku, gdy Bruk-Bet Termalica Nieciecza nie uzyska awansu do ekstraklasy, jest pan jednym z kandydatów do przejęcia pałeczki od Mariusza Lewandowskiego?

Jarosław SKROBACZ: – Liga jeszcze gra, więc nie wróżmy z fusów. Na dzień dzisiejszy Termalica – myślę, że z dużymi szansami, walczy o awans, dlatego też nie ma żadnego tematu. Jeżeli jednak ktoś w takim Klubie zwróciłby uwagę na moją osobę, to pozostaje się tylko cieszyć. Termalica jest bardzo dobrze zorganizowanym i ułożonym klubem. Dysponuje kapitalną bazą. Pracując w takich Klubach można się skupić na swojej pracy. Poprzeczka jest zawieszona znacznie wyżej, ale też są podstawy do rozliczania z efektów pracy. Myślę że to duże wyróżnienie, ale również wyzwanie dla każdego trenera.


Na zdjęciu: Trener Jarosław Skrobacz (w środku) żałuje, że zimą nie wyrzucił „zgniłych jabłek” z drużyny.

Fot. gksjastrzebie.com