Musimy zagrać na maksa

BOGDAN NATHER: Według pańskich wyliczeń, ile punktów brakuje GKS-owi, żeby zagwarantować sobie awans na zaplecze ekstraklasy?

JAROSŁAW SKROBACZ: – Cały czas powtarzam, że do awansu muszą wystarczyć 63-64 punkty, więc zostało nam niewiele, by wypełnić normę. Wystarczyłoby zatem wygrać dwa mecze, by osiągnąć cel, ale my chcemy wygrać wszystkie. Oczywiście może się zdarzyć, że do promocji z 3. miejsca wystarczy 58 punktów, które już mamy, lecz my nie jesteśmy minimalistami. Spośród czołówki mamy chyba najkorzystniejszy terminarz, więc nasza sytuacja pod tym względem jest wyjątkowo komfortowa.

 

W tej chwili macie 14 punktów przewagi nad Radomiakiem, z którym zmierzycie się w sobotę. W przypadku wygranej ta przewaga wzrośnie do 17 „oczek”, a do zakończenia rywalizacji pozostanie tylko 7 kolejek. A zatem?

JAROSŁAW SKROBACZ: – To prawda, brakuje niewiele, by postawić pieczęć. W przypadku wygranej nasza przewaga nad Radomiakiem będzie kosmiczna, bo rozegrał mecz więcej od nas. Nie będę kończył, ile wtedy punktów musimy zdobyć, by mieć gwarancję.

 

Absencja młodzieżowca, Bartosza Semeniuka, komplikuje panu ustalenie podstawowej jedenastki?

JAROSŁAW SKROBACZ: – W niewielkim stopniu. Cały czas w treningu jest przecież Tomek Dzida, trenuje już normalnie Kacper Kawula, na swoją szansę czeka młody Szymon Kuś.

 

Dwukrotnie prowadził pan GKS 1962 Jastrzębie przeciwko Radomiakowi. Przed niespełna dwoma laty, dokładnie 10 sierpnia 2016 roku, ograliście drużynę z Radomia w 1/16 finału Pucharu Polski 2:1. Ten sukces był dla pana kompletnym zaskoczeniem? GKS walczył przecież wtedy w III lidze.

JAROSŁAW SKROBACZ: – To była niespodzianka, ale na pewno nie sensacja. Rundę wcześniej wyeliminowaliśmy przecież I-ligową Olimpię Grudziądz. Mecz z Radomiakiem był wyrównany, pierwsi straciliśmy bramkę, ale szybko odrobiliśmy stratę z nawiązką. Końcówka spotkania była wprawdzie nerwowa, ale wszystko skończyło się po naszej myśli. Wyszliśmy na ten mecz bez przesadnego respektu dla przeciwnika i bez strachu.

 

Awans do 1/8 finału Puchar Polski potraktował pan jako prezent urodzinowy?

JAROSŁAW SKROBACZ: – Jak nie dostałem zegarka… (śmiech).

 

Zatrzymajmy się przy jesiennej potyczce w Radomiu. Byliście bliscy wygranej, a kompletu punktów pozbawił was sędzia Marcin Szrek, dyktując bardzo kontrowersyjny rzut karny dla gospodarzy. Poczucie krzywdy długo wtedy w panu siedziało?

JAROSŁAW SKROBACZ: – Mieliśmy po tym spotkaniu straszny żal, wręcz pretensje do arbitra. Nasz obrońca Kamil Szymura czysto wybił piłkę, a Leandro wpakował się na niego, wykonując efektownego fikołka. I co z tego, skoro to piłkarz Radomiaka faulował. Bolała nas ta sytuacja w szatni po meczu i jeszcze przez jakiś czas. Oczywiście każdy może się pomylić, ale dziwne było to, że boczny sygnalizował, iż rzutu karnego nie ma, a główny się z nim nie skonsultował i jeszcze pokazał czerwoną kartkę Dawidowi Weisowi. To było dawno, ale my ten mecz przypomnimy zawodnikom, bo to będzie czynnik motywacyjny przed sobotnią potyczką.

 

Czy najbliższy mecz będzie dla was o wiele trudniejszy niż dwa poprzednie? Radomiak w zimowej sesji transferowej dokonał kilku spektakularnych transferów…

JAROSŁAW SKROBACZ: – Na pewno tak. Radomiak personalnie jest chyba najsilniejszym zespołem w II lidze, równać się z nim mogą jeszcze tylko Wisła Puławy i ŁKS Łódź. Zimą doszli m.in. Szuprytowski i Mikita, czyli czołowi strzelcy w innych drużynach. W Radomiu zmontowano skład już z myślą o grze w I lidze. Spodziewam się wyrównanego spotkania, w którym o wyniku mogą zadecydować niuanse, detale, łut szczęścia. Musimy zagrać na maksimum swoich możliwości. Jeżeli tego nie zrobimy, możemy zapomnieć o punktach.

 

Wasi krytycy zarzucają wam, że nie prezentujecie już ładnego futbolu, że nie potraficie zdominować przeciwnika. Co pan na to?

JAROSŁAW SKROBACZ: – Nic. Tabela nie kłamie. My konsekwentnie zdobywamy punkty i nie oglądamy się na innych. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że rywale nie grają już z nami otwartego futbolu, tylko chowają się za podwójną gardą, nastawiając wyłącznie na kontry. Grający na ogół bardzo ofensywnie ŁKS wyszedł w Jastrzębiu bez klasycznego napastnika! Radionow pojawił się na boisku dopiero w II połowie, gdy łodzianie musieli gonić wynik. To jest odpowiedź na pańskie pytanie.