Jarosław Skrobacz: Za nami dopiero jedna połowa

Rozmowa z Jarosławem Skrobaczem, trenerem Ruchu Chorzów.


Jakie odczucia po półfinałowym zwycięstwie z Radunią?

Jarosław SKROBACZ: – Za nami bardzo ciężki mecz i chyba nikomu nie muszę tego mówić. W przerwie mieliśmy do siebie trochę pretensji, że po odbiorze graliśmy albo zbyt pewni siebie, albo byliśmy po prostu zbyt nerwowi. Dlatego goście bardzo często w prosty sposób przejmowali piłkę i były problemy. Nie było tego, co planowaliśmy. W drugiej połowie przyspieszyliśmy, zagraliśmy agresywniej, szczególnie po stratach w sektorach na połowie przeciwnika. Były momenty, w których potrafiliśmy zepchnąć rywali do obrony. Piłka nie jest jednak sprawiedliwa, dlatego bałem się dogrywki. Mieliśmy sytuacje Daniela Szczepana, Remka Szywacza, po których mogliśmy wyjść na prowadzenie. Bramka padła w najlepszym momencie. Dla Raduni była to rozpacz, ale i tak wydawało mi się, jakby ostatnie 3 minuty trwały co najmniej kwadrans. Wybroniliśmy się, a teraz musimy tonować nastroje, uspokoić się, wyciszyć, zregenerować. Za nami dopiero jedna połowa. Ta druga czeka nas w niedzielę.

Musi cieszyć pana fakt, że znacznie lepiej od Raduni wytrzymaliście fizyczne trudy tego półfinału. To goście mieli problemy, choć w weekend przecież nie grali, a wy goniliście do ostatnich sekund…

Jarosław SKROBACZ: – Gdy zaczynasz lepiej grać, szybciej operować piłką – zmuszasz przeciwnika do przemieszczania się na dużej szybkości. Niekiedy w 30, 40 minucie długie wymiany podań wydają się bez sensu, ale przeciwnik to odczuwa – zwłaszcza gdy grasz 90 minut na bardzo dużych obrotach, którym sprzyjała publiczność, atmosfera meczu. Tempo było wysokie. W drugiej połowie utrzymywaliśmy się dłużej przy piłce, graliśmy dokładniej, dlatego przeciwnik musiał walczyć, często interweniował wślizgami, walczył 1 na 1. To kosztuje mnóstwo sił. Drużyna, która spokojniej rozgrywa piłkę, zwykle uzyskuje przewagę i tak się stało.

Dlaczego druga połowa i dogrywka wyglądały w waszym wykonaniu dużo lepiej niż pierwsze 45 minut?

Jarosław SKROBACZ: – Zaczęliśmy podejmować większe ryzyko w bocznych sektorach, nie unikać pojedynków. Tomek Wójtowicz i Paweł Żuk mieli próbować nękać przeciwnika na dużej szybkości. W środku pola, po odbiorze, dałem zadanie grać jak najszybciej do przodu, niekiedy na jeden kontakt, by przyspieszyć, nie dawać Raduni szansy doskoczenia, nie narażać na niepotrzebne straty. Z każdą minutą wyglądaliśmy coraz lepiej, były akcje skrzydłami, dobrą zmianę dał Kuba Malec, bardzo dynamiczny zawodnik. Stworzyliśmy kilka sytuacji.

Przez ostatni miesiąc Ruch stracił tylko 2 gole: w kwietniu z… Radunią oraz z rezerwami Śląska Wrocław. W barażu, a wcześniej z Hutnikiem Kraków, Olimpią Elbląg, Wisłą Puławy, Zniczem Pruszków, graliście na zero. To optymistyczne.

Jarosław SKROBACZ: – Baraże mają swoją specyfikę. Jestem przekonany, że dla gości jednym z najważniejszych celów była uważna gra w tyłach, by nie stracić jako pierwszy bramki. Wtedy trzeba się odkryć, zaatakować, ruszyć większą liczbą zawodników, dając pole manewru przeciwnikowi do kontr. Dlatego to była ostrożna gra z jednej i drugiej strony, choć po przerwie postanowiliśmy trochę zaryzykować. To opłaciło się w końcówce dogrywki.

I nie dopuściliście do serii rzutów karnych. Obawiał się pan ich?

Jarosław SKROBACZ: – Czy ja wiem? Liczyłem, że Kuba Bielecki jest w tym elemencie lepszy od bramkarza Raduni; że potrafi wyczekać, coś wybronić. Ale to loteria. Ci, którzy wydają się pewniakami, czasem nie strzelają. I odwrotnie. Nie myślałem szczególnie o tych karnych. Stałoby się, co miałoby się stać.

Barażom towarzyszy wielkie ciśnienie. Da się to do czegoś porównać?

Jarosław SKROBACZ: – Rzeczywiście, rzadko takie mecze się zdarzają… To nie mecz 1 z 30 albo 1 z 34, jak w lidze, gdy zwykle jest szansa odrobienia, nadgonienia. Tu jej nie ma, może zdecydować jeden moment, jeden prosty błąd może zniweczyć całoroczną pracę. Jesteśmy pierwszym zespołem, który zajął 3. miejsce i wygrał półfinał baraży. Rok temu przegrała Chojniczanka, dwa lata temu – GKS Katowice. Rok temu z baraży awansowały dwie drużyny z 6. miejsc, Skra Częstochowa i Górnik Łęczna, choć skazywano ich na porażkę. Radunia miała komfort. W weekend otrzymała walkower za Bełchatów, miała dłuższy czas na przygotowanie. Wydawało się, że to wszystko musi wpłynąć na nią, że będzie lepsza, konkretniejsza. Wiedziała, z kim może zagrać – my nie wiedzieliśmy aż do niedzieli. Na razie jesteśmy szczęśliwi, że w środę dobrze się skończyło, ale spokojnie. Powiedziałem po zwycięstwie w Rzeszowie, że nic to nam nie da, jeśli za tydzień nie wygramy z Radunią. Teraz nic to nam nie da, jeśli nie wygramy z Motorem. Przed drugim półfinałem stawiałem na Wigry, które u siebie grają bardzo dobrze, ale Motor też ma swoją siłę. Kto wie, czy nie było to celowe posunięcie z jego strony, że lepiej zagrać mu na wyjeździe… Do niedzieli mamy czas na przygotowanie.

Czekał pan w środę ze zmianami. Pierwszej dokonał pan w 81 minucie, kolejnych – przed drugą połową dogrywki…

Jarosław SKROBACZ: – Muszę zdradzić, że w przerwie dogrywki Daniel Szczepan był do ściągnięcia. Miał już żółtą kartkę i sędziowie nas ostrzegali, że każde następne wejście to będzie kolejna żółta. Zostawienie go na boisku było olbrzymim ryzykiem. Zabroniliśmy mu skakać do głowy z łokciami, miał je trzymać przy sobie, by czegoś przypadkowo nie zrobić. Nie mógł narazić się na jakąś prowokację rywali. Ryzyko się opłaciło, zdobył bramkę.

Zastanawia się pan, jak te 120 minut wpłynie na waszą postawę w finale?

Jarosław SKROBACZ: – Okaże się w niedzielę. Na pewno lepiej byłoby grać 90 minut. Ale jeśli wygrywasz, nawet regeneracja przychodzi łatwiej, pewne rzeczy schodzą szybciej.

Jak będziecie przygotowywać się do meczu z Motorem?

Jarosław SKROBACZ: – Już w środę po meczu była zimna woda, regeneracja, lód, by uniknąć mikrourazów, które mogły pojawić się przy tym zmęczeniu. W czwartek od rana – odnowa biologiczna na Stadionie Śląskim. Korzystaliśmy z niej już po meczu z Hutnikiem. Warunki są tam doskonałe, wykorzystujemy to. Piątek, sobota – to analizy, sprawy taktyczne, bo przecież już nie szarpiemy, nie robimy niczego motorycznego. Chcemy zyskać jak największą świeżość na niedzielę. Nie ma innej opcji.


Na zdjęciu: – W barażach jeden prosty błąd może zniweczyć całoroczną pracę – przyznaje szkoleniowiec „Niebieskich”.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus