Jarosław Zadylak: Jestem zawiedziony

Rozmowa z trenerem GKS-u Tychy.


Z jakim uczuciem zakończył pan swoją „misję ratunkową” w GKS-ie Tychy?

Jarosław ZADYLAK: Jestem zawiedziony. Więcej się spodziewałem i na więcej liczyłem. Wierzyłem, że uda mi się poderwać zespół i ruszyć do przodu. Pewności nie miałem, bo w piłce nożnej niczego nie można być pewnym, ale byłem przekonany, że to się uda. Zacząłem od trzech kroków. Po pierwsze przywróciłem do pierwszego zespołu zawodników trenujących w rezerwach. Po drugie Łukasz Grzeszczyk wrócił do wyjściowego składu i po trzecie korygowałem grę.

Czy fakt, że dwa lata temu przejmując zespół w podobnej sytuacji na finiszu rozgrywek wykonał pan plan z powodzeniem, dodawał panu wiary?

Jarosław ZADYLAK: To tylko na pierwszy rzut oka były podobne sytuacje. W 2020 roku zaczęła się pandemia i Ryszard Komornicki, który 8 marca został trenerem drużyny na pierwszy mecz w lidze czekał trzy miesiące. W tym czasie razem z Tomkiem Horwatem byliśmy razem z nim i braliśmy udział w planowaniu zajęć, które zawodnicy wykonywali sami w domu. Później, gdy już można było spotykać się w klubie, pracowaliśmy z nimi najpierw w małych grupach, następnie z formacjami, aż wreszcie z całym zespołem.

Byłem więc w środku drużyny, którą po rezygnacji Ryszarda Komornickiego poprowadziłem z Tomkiem Horwatem w 9 spotkaniach. Startowaliśmy mając za plecami strefę spadkową, a otarliśmy się o strefę barażową. Natomiast teraz, choć jako trener rezerw i koordynator grup młodzieżowych byłem w klubie codziennie, nie byłem w środku drużyny, a czas nas gonił. Do pierwszego meczu miałem zaledwie dwa treningi, a w sumie przepracowaliśmy bodaj cztery pełne mikrocykle.

Czego nie udało się panu zmienić w mentalności zawodników?

Jarosław ZADYLAK: Zawodowi piłkarze wiedzą jakie są ich obowiązki i nie chodzi o to, że miałem „sklejać atmosferę”. Bardziej zaskoczony byłem tym, że musieliśmy się borykać z sytuacjami boiskowymi, które na poziomie I ligi – moim zdaniem – nie powinny mieć miejsca. Zderzałem się z tym zarówno na treningach, których nagrania analizowaliśmy z zawodnikami, jak i na meczach. Poświęcaliśmy temu dużo czasu na codziennych odprawach. Zwracaliśmy uwagę i niestety, nie zawsze było tak, jak chcieliśmy.

Kiedy pogodził się pan z porażką?

Jarosław ZADYLAK: Nigdy się z nią nie godzę. Dopóki się da, staram się walczyć, a gdy mecz zakończy się przegraną, to analizuję jej przyczyny. Był jednak taki moment, że po ostatnim gwizdku sędziego byłem wściekły. Przegraliśmy w Bełchatowie mecz ze Skrą, który powinniśmy zdecydowanie wygrać. To był nasz najlepszy występ. Zdominowaliśmy przeciwnika, byliśmy kreatywni. Mieliśmy sytuacje bramkowe, ale nawet najlepszych nie potrafiliśmy zamienić na gola i przegraliśmy 0:1. A najbardziej zabolała mnie porażka z GKS-em Jastrzębie, bo choć prowadziliśmy 2:0, przegraliśmy 2:3 i to oznaczało koniec nadziei.

Jak się pan pożegnał z zespołem?

Jarosław ZADYLAK: Po ostatnim meczu podziękowałem w szatni za cały okres wspólnej pracy i powiedziałem, głównie młodym zawodnikom, że przed nimi jeszcze wiele lat grania, więc niech wyciągną wnioski z tego, co w tym roku przeżyli. Dla mnie też jest to duża dawka doświadczeń, z którymi od nowego sezonu wrócę do pracy w klubie jako trener drugiej drużyny oraz koordynator młodzieży. Nie znaczy to jednak, że teraz mam urlop.

Codziennie jestem w klubie i przyglądam się jak na finiszu sezonu radzi sobie zespół walczących o awans do III ligi rezerw, który prowadziłem do 9 kwietnia oraz jak spisują się w swoich ligach drużyny młodzieżowe. Przede wszystkim jednak wykorzystuję ten czas na przemyślenia: co mogłem zrobić lepiej i co można było zmienić? Odpowiedzi są mi potrzebne nie tylko do tego, żeby zamknąć ten sezon, ale także do tego, żeby rozwijać się jako trener, bo złożyłem aplikację na kurs UEFA PRO, ale zabrakło mi odpowiedniego stażu na szczeblu centralnym. Nie rezygnuję jednak z tego, bo piłka nożna to całe moje życie i chcę się rozwijać.


Na zdjęciu: Trener GKS-u Tychy Jarosław Zadylak przyznaje, że jego misja ratunkowa zakończyła się fiaskiem.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus