Alpejska kuźnia selekcjonerów (8)

W Tirolu sporo się przez te 2,5 roku zmieniło. Na początku 1999 roku do drużyny dołączył Radosław Gilewicz i od razu zaczął seryjnie strzelać gole. W tym samum czasie trenerem został Kurt Jara. Pół roku na dotarcie i w sezonie 1999/2000 drużyna z Innsbrucku po raz pierwszy od 10 lat zdobyła tytuł mistrza Austrii. Na początku kolejnego sezonu, za namową Jary, wrócił Brzęczek, ale musiał mocno zacisnąć zęby, by odzyskać miejsce w składzie. Na początku sezonu grał głównie jako rezerwowy, z zazdrością mógł patrzeć na Gilewicza, który był już wtedy w Tirolu gwiazdą pierwszej wielkości – strzelał nie tylko w lidze, ale też w pucharach – Valencii czy Fiorentinie.
Nie potrwało to jednak długo i wkrótce Brzęczek znów był liderem drugiej linii.

– Jerzy dodawał do naszej gry sporo pomyślunku i spokoju. Miał niesamowity przegląd pola – komplementuje Polaka Patrik Jeżek. Czech grał w Tirolu w latach 2000 – 2002, a potem pozostał w Austrii jeszcze 11 lat. W 2011 wyprzedził Brzęczka w klasyfikacji obcokrajowca, który uzbierał najwięcej występów w austriackiej Bundeslidze. Licznik Polaka zatrzymał się na liczbie 306, Jeżek dobił do 350. W 2001 wspólnie sięgnęli po tytuł, rok później ponownie. Dla Jerzego było to drugie mistrzostwo z rzędu, dla Tirolu trzecie.

– Mieliśmy dość zaawansowany wiekowo zespół, ale dzięki temu bardzo doświadczony. Co roku słyszeliśmy, że tym razem nam się nie uda, a by co roku sięgaliśmy po tytuł – mówi ówczesny reprezentant Austrii Alfred Hortnagl, który w linii pomocy występował tuż obok Polaka. – Grałem jako defensywny pomocnik, on na pozycji numer 8. Ja głównie odbierałem piłkę, on za zadanie miał coś z nią dalej zrobić – opisuje.

Lekcje od Loewa

Tytuły mistrzowskie w latach 2000 i 2001 Tirol zdobył pod przywództwem Jary. W trakcie trzeciego sezonu szkoleniowiec opuścił klub (dostał wymarzoną ofertę z HSV Hamburg), a zespół objął Joachim Loew. Niemiec był wówczas na poważnym zakręcie swojej trenerskiej kariery. Sukcesy z VfB Stuttgart (finał Pucharu Zdobywców Pucharu) odeszły już nieco w zapomnienie. Przed objęciem Tirolu pracował w Karlsruher (1 wygrana, 7 remisów i 10 porażek) i 2,5 miesiąca w tureckim Adanspor (bez wygranej).

Drużynę z Innsbrucku przejął w październiku, bez porażki na koncie, z 10-punktową przewagą nad drugim zespołem w tabeli. Pod jego wodzą Tirol przegrał siedem z 23 spotkań, ale ani na chwilę nie stracił pierwszego miejsca. Tytuł został przypieczętowany w Wiedniu, po wygranej 1:0 nad Rapidem prowadzonym przez Lothara Matthaeusa. Brzęczek znów grał pierwsze skrzypce, w drodze po mistrzostwo strzelił sześć goli.

Polak uważnie przyglądał się pracy Loewa. – Podpatrywanie, jak obecny selekcjoner reprezentacji Niemiec wówczas pracował i jak zachowywał się jako człowiek, stanowiło oczywiście dla mnie niezapomnianą lekcję – mówił w maju w rozmowie ze „Sportem”.

Szlagier mistrzów

Mistrzostwo w sezonie 2002 fetowano w rytm hitu „Hey baby” w wykonaniu austriackiego piosenkarza DJ Ötzi. Piłkarze śpiewali to w szatni, a potem w odkrytym autobusie jadącym ulicami Innsbrucku „Hey baby, uh!, ah!, I wanna know if you’ll be my girl” – skandowali do przechodniów. Piosenka szybko stała się hitem i w 2002 stała się nieoficjalnym hymnem mistrzostw świata, podbijając listy przebojów w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Australii.
Te mistrzostwa Tirolu były nowym początkiem wielu karier. Jara powoli wypadał już z obiegu, nie poszło mu wcześniej w Szwajcarii, Grecji, na Cyprze. Po dwóch latach w Innsbrucku trafił do Bundesligi, a z Hamburgerem SV zdobył Puchar Niemiec. Loew w 2004 został asystentem Juergena Klinsmanna w reprezentacji Niemiec, a co było potem – wszyscy doskonale wiemy. Stanisław Czerczesow tytuły w latach 2000, 2001 i 2002 zdobył jako piłkarz, w 2004 wrócił do klubu w roli trenera, a 12 lat później został selekcjonerem reprezentacji Rosji (po trasie miał również przyzwoity epizod z Legią Warszawa). Teraz do grona selekcjonerów z Innsbrucku dołącza Brzęczek. Coś musi być w tym powietrzu.

– To niewiarygodne, że te wszystkie kariery w pewnym sensie rozpoczęły się w Innsbrucku. A przecież grał z nami też Markus Anfang, który teraz jest trenerem FC Koeln… Wychodzi na to, że jeśli chcesz być trenerem, najlepiej przyjechać do Innsbrucku, pograć tu chwilę i… kariera przed tobą – uśmiecha się Hortnagl.

Cisza po święcie

Muzyka po tytule w 2002 roku szybko ucichła, bo okazało się, że to… koniec klubu. O problemach finansowych zaczęto przebąkiwać w 2001, a ratunkiem miał być awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Trzeba było jednak pokonać Lokomotiw Moskwa. Brzęczek miał się za co rewanżować, przecież przegrał z tą drużyną dwa lata wcześniej, jako piłkarz Maccabi Haifa w walce o półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów.

W pierwszym meczu w Moskwie gospodarze wygrali 3:1, a rewanż to historia jakich mało. 22. sierpnia w Innsbrucku Tirol zwyciężył 1:0 i wydawało się, że jest już po wszystkim, ale Austriacy złożyli skuteczne odwołanie. Zwrócili uwagę, że sędzia meczu Mario van der Ende ukarał żółtą kartką niewłaściwego piłkarza. Pokazał ją Władimirowi Maminowi zamiast Rusłanowi Pimienowowi, który faktycznie popełnił faul. Byłaby to dla niego druga żółta kartka, a więc mecz zapewne potoczyłby się zupełnie inaczej… UEFA nakazała powtórkę meczu.

W Innsbrucku do dziś zastanawiają się, jak to się nie udało. Od 30. minuty Tirol prowadził 1:0 po fantastycznym strzale Brzęczka. Polak uderzył bez zastanowienia, w pełnym biegu, piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki, słupka i wpadła do bramki. Z pewnością jedna z piękniejszych bramek w karierze, a gdyby udało się awansować, byłby to gol warty wiele milionów. Ale drugie bramka nie wpadła. Dwie świetne okazje zmarnował Gilewicz, w innej sytuacji piłka trafiła w poprzeczkę bramki Rosjan. I to wszystko mimo tego, że gospodarze od 64. minuty grali w dziesięciu, bo drugą żółtą kartkę za próbę wymuszenia rzutu karnego ujrzał Hortnagl.

Polisa prezesa

Po ostatnim gwizdku sędziego Brzęczek padł zrozpaczony na murawę, Michael Baur zalał się łzami. Brak milionów z UEFA sprawił, że klub szybko zmierzał ku upadkowi. Tytuł udało się obronić, ale Tirol nie przystąpił do kolejnych kwalifikacji do Ligi Mistrzów, bo go już nie było. Długi osiągnęły 35 mln euro, a po swoje należności zgłosiło się ponad 150 wierzycieli. Ogłoszono bankructwo.

Powstał nowy twór (Wacker Innsbruck), a piłkarze rozpierzchli się po całej Austrii. Brzęczek też musiał odejść, by ratować karierę.

– Z pewnością nie było mu łatwo podjąć decyzję o kolejnym wyjeździe, bo w Innsbrucku czuł się bardzo dobrze – mówi Hortnagl. – Zostało tylko dwóch piłkarzy, ja i Robert Wazinger. Miałem ofertę z Salzburga, ale miałem już 35 lat i uznałem, że sytuacja klubu to dla mnie dobra okazja, by powoli zacząć przechodzić do pracy w roli menedżera – opisuje.

Dzięki fuzji z 3-ligowym klubem Wattens, Wacker w ciągu dwóch sezonów wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Prawnie nie ma nic wspólnego z FC Tirol, ale historię i dawne trofea zagarnęli (choć większość pamiątek gdzieś przepadła). Brzęczek przez cały czas żywo interesował się tym, co dzieje się w klubie, był w ciągłym kontakcie z Hortnaglem. Próbował pomagać na odległość, radzić, a gdy Wacker wrócił do Bundesligi w 2004 roku, ponownie stawił się w Innsbrucku.

Wcześniej został wezwany przez sąd, gdzie zeznawał w sprawie bankructwa klubu. Przyznał, że jeszcze w styczniu 2002 roku prezes klubu oświadczył, że finanse są bezpieczne, a gwarantem wypłat miała być… polisa na życie prezesa.

Odstawiony przez Czecha

Skoro Brzęczek dał się namówić na powrót, to wreszcie dostał opaskę kapitańską. W przeszłości nosił ją w Olimpii Poznań i Górniku Zabrze. W Wackerze nie było już wieloletniego kapitana, Michaela Baura, więc trener Helmut Kraft wręczył opaskę Polakowi. Potem decyzję podtrzymał Stanisław Czerczesow.

Ostatni rok w Innsbrucku nie był jednak dla Brzęczka udany. Był bardzo frustrujący. Trener Francisek Straka (objął zespół w czerwcu 2006) odstawił Brzęczka od składu. – To była decyzja, której nikt z nas nie rozumiał. Mieliśmy słaby zespół, potrzebowaliśmy doświadczenia Jurka, a on grał bardzo rzadko – mówi nam Alexander Gruber.

Rozmawiamy w redakcji „Tiroler Tageszeitung”. Gruber jest dziennikarzem sportowym, więc tajemnice tutejszej drużyny piłkarskiej zna na wylot. Przez większość kariery pałętał się po niższych ligach i łączył to z pracą w redakcji. Aż pewnego dnia zadzwonił do niego Stanisław Czerczesow, który właśnie rozpoczynał pracę w roli trenera i objął zespół pierwszoligowego Wackera.
– Pakuj się, potrzebuje cię w zespole.
– Trenerze, czego pan ode mnie chce, ja mam 30 lat.

Gruber był zaskoczony, ale oczywiście nie odmówił. – W ten sposób w wieku 30 lat podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt i na dwa lata zawiesiłem pracę w redakcji – wspomina. A w szatni spotkał Brzęczka.  Czerczesow mu zaufał. – On lubi ludzi, z którymi może szczerze rozmawiać, a Jerzy taki właśnie jest – mówi Gruber.

Gorzej było ze Straką. – Jerzy był naprawdę wkurzony. Ze Straką trudno było o jakąś komunikację. Nie rozmawiał zbyt dużo z piłkarzami. Poza tym to był typ trenerskiego strażaka. Świetny, w sytuacji gdy walczysz o utrzymanie, a do końca sezonu pozostało kilka kolejek. Wtedy sprawdził by się, bo był niezłym motywatorem. Ale na dłuższą metę taka taktyka się nie sprawdza, ten ogień w piłkarzach szybko wygasa – mówi Gruber.

Smutny koniec

Straka prowadził Wacker niemal przez cały sezon 2006/07. Pracę stracił w kwietniu, po pięciu porażkach z rzędu. Następca Czecha (Klaus Vogler) odkurzył Brzęczka, ale drużyna wciąż przegrywała – w całym sezonie zanotowała 18 porażek (na 36 kolejek) i niechybnie spadłaby z ligi, gdyby nie fakt, że Grazer AK został ukarany 28 ujemnymi punktami za niedotrzymanie zobowiązań licencyjnych.

W ostatniej kolejce Wacker przegrał z SV Mattersburg 1:6, jedyną bramkę zdobył Brzęczek. Schodził z boiska wściekły. On zawsze walczył do końca i tego samego oczekiwał od kolegów z zespołu. – Niektórzy piłkarze myśleli już o kolejnym sezonie, a on do końca był profesjonalistą. Miał 36 lat, ale wciąż był w bardzo dobrej formie – podkreśla Gruber.

Zaraz po sezonie, w towarzystwie Michaela Bauera wyjechali z rodzinami na wakacje do włoskiego Jesolo nad Adriatykiem. Stamtąd poinformował, że odchodzi z klubu, ale w zasadzie nie miła innego wyjścia. Oliwy do ognia dolał udzielając kontrowersyjnego wywiadu.

– W Wackerze nie wszystko jest tak, jak powinno, ale taki klub nie powinien spaść z ligi. Jestem szczery, bo obiecałem to zespołowi, ale wiem, że nie wszystkim w klubie się to podoba – powiedział. Nie zostało to dobrze przyjęte, ale jego przepowiednia szybko się spełniła. O ile w 2007 udało się jeszcze uratować, to rok później, gdy Brzęczek wrócił już do Polski, drużyna spadła z Bundesligi. Do kraju wracał rozczarowany. W Innsbrucku wiele osób liczyło, że zostanie w klubie w innej roli, ale te oczekiwania nigdy nie zamieniły się w konkretną ofertę. Wrócił do Polski także po to, by być bliżej rodziny i

Na trybunach w Grazu

Między drugim, a trzecim pobytem w Innsbrucku, Brzęczek grał w Sturmie Graz i FC Karnten. W tym pierwszym klubie spędził 1,5 roku. W pierwszym sezonie grał regularnie, Sturm dotarł do trzeciej rundy Pucharu UEFA (tam odpadli po wyrównanych bojach z Lazio Rzym, które w kolejnej rundzie ogra Wisłę Kraków).

– Trenerem Sturmu był wtedy Ivica Osim, z którym i ja wcześniej pracowałem w Sturmie – wspomina Marek Świerczewski. – Taki trochę piłkarski filozof, nieco podobny do Oresta Lenczyka. Zresztą kiedyś obaj panowie się spotkali i Lenczyk nie omieszkał mu przypomnieć mu, że w 1985 zmierzyli się w meczu towarzyskim, jako trenerzy Wisły Kraków i Żeljeznicara Sarajewo – dodaje.

Problemy Brzęczka rozpoczęły się, gdy zespół objął Michael Petrovic. Pod koniec sierpnia Polak wypadł ze składu i przez kolejne cztery miesiące regularnie… siadał na trybunach. Sturm rzadko wygrywał, rundę jesienną zakończył na przedostatnim miejscu w tabeli, a Polak wciąż był tylko widzem.

Pytali o niego kibice, a dziennikarze spekulowali, że chodzi o klauzulę w kontrakcie Brzęczka, która po rozegraniu odpowiedniej liczby spotkań automatycznie wydłużała umowę o rok.

– Faktycznie, w moim kontrakcie jest taki zapis, ale nie wiem, czy dlatego nie gram – mówił w rozmowie z dziennikarzami. – Sprowadziliśmy go jako lidera zespołu, a to nie wypaliło. Rozejdziemy się najpóźniej po zakończeniu sezonu – tłumaczył menedżer klubu, Heinz Schilcher.

Rozstano się szybciej, bo już zimą.

 

Przyjechał Polaczek…

Wiosnę Brzęczek spędził w FC Karnten i… rozpoczął walkę ze Sturmem o utrzymanie. W przedostatniej kolejce Karnten pokonało Graz 2:0 (Brzęczek rozegrał pełne spotkanie), ale to nie wystarczyło i Polak po raz pierwszy w karierze poczuł jak smakuje spadek.

Świerczewski został w Austrii, Brzęczek wrócił. – Zawsze mieliśmy wrażenie, że jesteśmy traktowani nieco gorzej. Ot, przyjechał Polaczek pograć w piłkę. Jak do Sturmu przyszedł Włoch, Giuseppe Giannini, to prezes szalał na jego widok, a telewizja była na każdym treningu. Dla niego była to piłkarska emerytura, tak sobie kopał. A Jerzy w Austrii prezentował naprawdę super poziom. Trzeba było dobrego rozeznania w rynku, bo początkowo proponowano nam znacznie mniejsze pieniądze niż lokalnym piłkarzom. Wiedzieli, że Polak i tak będzie zadowolony i… taka była prawda. Dopóki nie zrozumiał, że zarabia o wiele mniej. Myślę, że Jerzy wrócił do Polski choćby dlatego, że w ojczyźnie było mu łatwiej zacząć w roli trenera – opisuje Świerczewski. Brzęczek wrócił i choć czekała go trudna droga z pewnością nie żałuje.

***
W czwartek w „Sporcie” IX część biografii Jerzego Brzęczka.