Jerzy Wijas: Polska będzie faworytem

 

Jak trafił pan na izraelskie boiska?
Jerzy WIJAS: – Trener Wojciech Łazarek, który jako selekcjoner powoływał mnie do reprezentacji Polski, po pożegnaniu się z drużyną narodową rozpoczął pracę w Hapoelu Kefar Sawa – wspomina Jerzy Wijas. – Tam też widział miejsce dla mnie, ale najpierw z izraelskiej oferty skorzystał mój kolega z GKS-u Katowice Jerzy Kapias. „Hupek” trafił na równinę Szaron latem 1989 roku, a ja dołączyłem do niego po sześciu miesiącach.

Jakie wspomnienia pozostały z tamtych czasów?
Jerzy WIJAS: – Zdobyliśmy Puchar Izraela, bo na stadionie w Tel Awiwie pokonaliśmy Szimszon, jedynego gola strzelając w dogrywce. Wróciliśmy do Kefar Sawa jako bohaterowie, a całe miasto świętując nasze zwycięstwo bawiło się do rana.

Pamiętam też, że w tamtym czasie pojechaliśmy na towarzyski mecz reprezentacji Izraela z Argentyną. Mistrzowie świata przyjechali na Ramat Gan Nationalstadion w najmocniejszym składzie z Maradoną, który na rozgrzewkę wyszedł 5 minut przed pierwszym gwizdkiem. Przy aplauzie 45 tysięcy widzów pokazał kilka sztuczek, trzymając piłkę na głowie i na plecach, a później w meczu strzelił gola i zespół trenowany przez Carlosa Bilardo wygrał 2:1.

Co pana najbardziej zaskoczyło w izraelskiej piłce?
Jerzy WIJAS: – To było już prawie 30 lat temu więc szczegółów swojej gry w izraelskiej ekstraklasie nie pamiętam zbyt dokładnie, ale po przyjeździe najbardziej rzuciły mi się tam w oczy boiska treningowe.

To były czasy, w których w Polsce dobra murawa była rzadkością, a tam, w kraju, w którym woda jest cenna jak złoto, były znakomite płyty treningowe, że o murawach, na których graliśmy mecze nawet nie będę wspominał. Co ciekawe trenowaliśmy wcześnie rano, albo wieczorem przy świetle, żeby uciec przed upałem, bo żar lał się z nieba, ale za to mecze rozgrywaliśmy w porze największego skwaru. Finansowo liga izraelska też była dla nas atrakcyjna, ale problem polegał na tym, że toczyła się tam wojna.

Nie czuliście strachu?
Jerzy WIJAS: – Z jednej strony uspokajano nas i zapewniano, że nic nam nie grozi, a z drugiej strony uczono jak się obsługuje maskę przeciwgazową i pokazywano drogę do schronu, który był w piwnicach każdego bloku.

Niemal codziennie dochodziły do nas informacje o tym, że Palestyńczycy zaatakowali Żydów czy to w autobusie czy na ulicy. O turystyce czy odwiedzeniu świętych miejsc w Betlejem albo Jerozolimie nie było więc mowy i tylko raz trener Łazarek zorganizował nam wyjazd nad Morze Martwe.

Był nawet taki moment, że konflikt rozgorzał na całego i w rozgrywkach nastąpiła przerwa, bo izraelscy zawodnicy zostali wcieleni do wojska. Wyjechaliśmy wtedy na dwa-trzy miesiące z Izraela i wróciliśmy do Polski, do rodzin.

W Izraelu był pan bez rodziny?
Jerzy WIJAS: – Gdy wybierałem się do Hapoelu urodził się nam drugi syn i żona została z dziećmi w kraju. Dlatego wykorzystałem przerwę w rozgrywkach żeby pobyć z najbliższymi. Ale gdy liga wznowiła rozgrywki wróciłem, żeby wypełnić dwuletni kontrakt.

Jaki był poziom ligowej piłki w Izraelu?
Jerzy WIJAS: – Pod względem taktycznym i piłkarskim izraelskie drużyny wyglądały wtedy słabo, a obcokrajowcy – głównie Argentyńczycy – grali tylko do przodu, bo przyjechali do Izraela strzelać gole i nie przejmowali się grą defensywną. Można powiedzieć, że ten problem pokutuje w izraelskiej piłce do dzisiaj.

Nie śledzę co prawda ich ligowych rozgrywek, ale było to widać w czerwcowym meczu reprezentacji na Stadionie Narodowym. Polska wygrała 4:0 i z łatwością strzelała gole. Krzysztof Piątek po koronkowej akcji, niezawodny Robert Lewandowski z karnego, Kamil Grosicki wolejem finalizując kontrę i Damian Kądzior po prezencie obrony ulokowali piłkę w siatce, a okazji było znacznie więcej.

Z tego co pamiętam goście też kilka razy ładnie strzelili, ale „ładnie” to było za mało na Łukasza Fabiańskiego.

Czy w rewanżu też będzie łatwo?
Jerzy WIJAS: – Oczywiście Polacy to nie mistrzowie świata, ale według mnie w sobotnim meczu w Jerozolimie jesteśmy faworytami. Prowadzimy i walczymy o pierwsze miejsce w grupie, w której Izrael zajmuje 5 pozycję.

My już jesteśmy pewni awansu, ale chcemy wygrać, bo możemy być rozstawieni, a oni jeszcze teoretycznie mają szanse na drugie miejsce. U nas jednak jest Robert Lewandowski, którego forma jest rewelacyjna. Do tego mamy bramkarzy, na których trener Jerzy Brzęczek może stawiać z zamkniętymi oczami.

Gorzej jest jednak w środku pola. Grzegorz Krychowiak zatracił dokładność swojego długiego podania i za długo trzyma piłkę, a jego odbiór nie jest już taki jak był za czasów gry w Sevilli, bo tam był w najwyższej formie. W ostatnim meczu reprezentacji bardzo podobał mi się Jacek Góralski, ale generalnie gra naszej reprezentacji mnie nie zachwyca. Gdy Adam Nawałka prowadził drużynę narodową to miała swój styl i potrafiła zagrać efektownie i skutecznie.

Za kadencji Jerzego Brzęczka mieliśmy jeden mecz, w którym gra naprawdę mogła się podobać. Ponad rok temu zremisowaliśmy w Bolonii 1:1 z Włochami więc czekam na to, że już bez presji i strachu o miejsce w tabeli nasza drużyna znowu zagra z polotem i efektownie postawi pieczęć na pierwszym miejscu w tabeli.

Jak wygląda dzisiaj piłkarski dzień Jerzego Wijasa?
Jerzy WIJAS: – Jestem już na emeryturze i mam czas na oglądanie piłki na okrągło. Premier League z Liverpoolem na czele oraz Manchesterem United, który przeżywa trudniejszy okres, jest na pierwszym miejscu. Za nią idzie La Liga, a po niej Bundesliga z Bayernem Monachium i wreszcie Serie A z Juventusem, który gra fajnie, a Milan zawodzi.

Oczywiście polska liga również jest mi bliska, tym bardziej, że Piast Gliwice po 30 lata odzyskał tytuł mistrza dla Śląska. Nie było to dla mnie zaskoczenie, bo drużyna Waldka Fornalika grała wiosną bardzo dobrze. Uważam, że to znakomity fachowiec i szkoda, że tak szybko zrezygnowano z niego jako selekcjonera.

Chętnie wraca pan do boiskowych czasów?
Jerzy WIJAS: – Jest co wspominać. Oczywiście gdzieś na dnie serca mam uczucie żalu, z tego powodu, że nie dane mi było pojechać na mistrzostwa świata w 1986 roku, choć piłkarsko byłem gotowy żeby występować w reprezentacji, która grała na boiskach w Meksyku.

Fot. Dorota Dusik

Moja kariera została przerwana z powodów, na które nie miałem wpływu. Wolę jednak mówić o tych miłych chwilach, a tą najbardziej pamiętną był debiut w reprezentacji Polski 22 maja 1983 roku. Pod wodzą Antoniego Piechniczka na Stadionie Śląskim zremisowaliśmy 1:1 ze Związkiem Radzieckim. Mogłem zagrać obok: Józefa Młynarczyka, Stefana Majewskiego, Pawła Janasa, Romana Wójcickiego, Jana Jałochy, Adama Kensego, Janusz Kupcewicza, Andrzeja Buncola, Zbigniewa Bońka, Włodzimierza Smolarka, a jako zmiennicy weszli na boisko Andrzej Iwan i Dariusz Dziekanowski.

Utrzymuje pan kontakt z kolegami z boiska z reprezentacyjnych czasów ?
Jerzy WIJAS: – Z niektórymi z nich spotykaliśmy się jako oldboje na meczach Orłów Górskiego. Jako „młodzieżowiec” w tym gronie z przyjemnością „podawałem piłkę” Grzegorzowi Lacie, Andrzejowi Szarmachowi czy Janowi Domarskiemu i mogłem bronić dostępu do bramki, w której stali Jan Tomaszewski i Zbigniew Kalinowski.

Później ten kontakt ze starą gwardią urwał się, ale miło się wspomina takie chwile, w których uczestniczyłem jeżdżąc na mecze wspomnień z Jasiem Furtokiem i Karolem Kordyszem. W lidze też było wiele miłych momentów. Jako debiutant w GKS-ie Katowice w 1979 roku przeżyłem taki mecz z Zagłębiem Sosnowiec, w którym przegrywaliśmy do 75 minuty 0:2, a wygraliśmy 3:2. Pamiętam jak kwadrans przed końcem meczu kontaktową bramkę zdobył Andrzej Nowak, a Romek Kuta wyrównał w 85 minucie. To jednak nie był koniec, bo w ostatnich sekundach świętej pamięci Zbyszek Konkolewski zapewnił nam zwycięstwo.

To był jednak sezon, w którym spadliśmy z I ligi, a gdy do niej wróciliśmy to najbardziej utkwił mi w pamięci mecz z Widzewem. Wiosną w 1983 roku po główce Zbyszka Churasa wygraliśmy w Katowicach 1:0 z wielką drużyną, jaką wtedy mieli łodzianie, którzy w europejskich pucharach doszli do półfinału!

No i jeszcze jeden mecz w barwach GKS-u Katowice przeciwko Widzewowi pamiętam doskonale. Kiedy już po wojskowym koszmarze i powrocie do GKS-u Katowice zagraliśmy wiosną 1987 roku na Stadionie Śląskim z Widzewem, to przypomniałem się niedawnym kolegom strzelając im gola i wygraliśmy 1:0. Nie chce się wierzyć, że to było już ponad 30 lat temu.

 

Na zdjęciu: Jerzy Wijas (z prawej) jest już na piłkarskiej emeryturze, ale lubi spotykać się z dawnymi kolegami. Tu ze Stefanem Majewskim.