Jestem na mundialu dzięki żonie

Z Soczi pisze Mateusz Miga

 

4 czerwca usłyszał wyrok. Kamil Glik nie jedzie na mistrzostwa – zawyrokowano, po tym jak doznał kontuzji barku. A jednak obrońca AS Monaco nie poddał się i zaczął walkę o wyjazd na mundial.

– Dużo rzeczy wydarzyło się przez ten miesiąc. Jedyną osobą w Polsce, która wierzyła w to, że pojadę na mistrzostwa, była moja żona. Ma 80% zasługi, że tutaj jestem. Policzyłem sobie, że zrobiłem w tym czasie 10 tysięcy kilometrów. Było to naprawdę duże wyzwanie logistyczne – mówi Glik. Kursował od lekarza do lekarza, by wreszcie uzyskać zgodę na wyjazd.

– Pomimo naszych wyników, będę pamiętał ten mundial do końca życia, także dlatego, że udało mi się wrócić do żywych. Szkoda, że wyniki nie są takie, jak oczekiwaliśmy, ale i tak jestem zadowolony z tego, że mogę tutaj to wszystko przeżywać – podkreśla obrońca reprezentacji Polski.

Dużo znaków zapytania było wokół jego stanu zdrowia. Teraz Glik wyjaśnia swoją sytuację. – Na mecz z Senegalem na pewno nie byłem gotowy. Miałem swój reżim treningowy, odbywałem praktycznie cztery jednostki treningowe dziennie i nawet jeśli serce by chciało, to nogi by na grę nie pozwoliły – mówi.

Teraz przed drużyną Adama Nawałki mecz z Japonią, który może pomóc choć odrobinę zmazać plamę na honorze.

– Jesteśmy drużyną, która zaprezentowała się na mundialu najsłabiej. Dlaczego tak się stało? Jednej przyczyny nie podam. Można by spędzić tutaj cały wieczór i rozmawiać bardzo długo. Widać, że nawet drużyny słabsze piłkarsko potrafią zaprezentować się z lepszej strony niż my. Nam zabrakło walki i nie mam pojęcia dlaczego – dodaje Glik.