Jesteśmy ludźmi czynu, a nie pustych słów

Rozmowa z Piotrem Koszeckim, prezesem „SK1964”, stowarzyszenia kibiców GKS-u Katowice.


Mijają trzy miesiące od ogłoszenia przez kibiców GieKSy bojkotu domowych meczów w geście waszego niezadowolenia z tego, jak zarządzany jest klub przez prezesa Marka Szczerbowskiego. Ten czas pozwolił zbliżyć się do powrotu na trybuny?

Piotr KOSZECKI: – Bojkotem już pokazaliśmy, że GKS Katowice tworzą kibice. Wszyscy wiemy, jak wyglądają liczby, ilu kibiców jeździ na wyjazdy. W Bielsku-Białej było nas 1800, na Węgrzech na hokeju w ubiegłym tygodniu – 400. To więcej niż na ostatnim domowym meczu z Chrobrym Głogów. Abstrahując, czy było tam 207 osób, czy 350 – jak oficjalnie podał klub – mowa o garstce, te liczby żenują. Bojkotem chcieliśmy zasygnalizować problem, który mamy i to na pewno odniosło skutek. Trzeba bardzo dużo złej woli, by uznać, że bojkotu nie widać.

Fakt, że trybuny hali, lodowiska czy stadionu podczas bojkotu świecą pustkami, cieszy, bo pokazuje kibicowską solidarność czy martwi, bo dowodzi, że GKS nie ma takiej grupy sympatyków, która poszłaby na mecz abstrahując od okoliczności?

Piotr KOSZECKI: – W jakiś sposób z pewnością zaskoczyło to, jak wielu kibiców przyłączyło się do bojkotu. Nie powiedziałbym, że mamy niewielu takich, którzy tylko chodzą oglądać mecze. Poruszane przez nas kwestie spowodowały, że nawet kibice tylko piłkarscy czy hokejowi zauważyli, iż w wielu tematach mamy po prostu rację. Przy dużej ofensywie medialnej klubu, na pierwszym domowym meczu sezonu – z Niecieczą – było ponad 1000 osób. Teraz frekwencja jest znacznie niższa, a nie da się powiedzieć, by spowodowały to wyniki sportowe – jedne z lepszych w ostatnich latach. Chcę zaznaczyć, że to wszystko w ogóle nie sprawia satysfakcji. Ciężko obserwuje się te puste trybuny, ale taka decyzja była konieczna.

Co ze swojej strony zrobiliście przez 3 miesiące, by bojkot został zawieszony?

Piotr KOSZECKI: – Ogłosiliśmy go 19 lipca (Koszecki wyjmuje i pokazuje nam kilkadziesiąt stron wydrukowanych dokumentów, maili, którymi będzie się wspierał podczas naszej rozmowy – dop. red.). Wcześniej mailowaliśmy z klubem, który zaproponował nam sławetny projekt porozumienia. Bierzemy je w cudzysłów. Klub jako pierwszy udostępnił je dziennikarzom – tym, którzy nienawidzą GKS-u. Uznaliśmy to za złamanie pewnych reguł, dlatego też później upubliczniliśmy kilka informacji, m.in. o nieprzekazaniu wbrew wcześniejszym ustaleniom kwoty na leczenie chorego dziecka, o czym będzie jeszcze okazja powiedzieć.

Dlaczego projekt porozumienia między klubem a stowarzyszeniem kibiców był dla was nie do zaakceptowania?

Piotr KOSZECKI: – To potworek prawny. Stowarzyszenie ma odpowiadać za wszystkie kary, nałożone przez wszelkie instytucje, za zachowanie kibiców… „SK1964” to organizacja non profit, zrzeszająca 140 osób, niemająca możliwości i narzędzi prawnych posiadanych przez klub – jak dostęp do monitoringu, prawo odwoływania się od decyzji i kar związkowych, wnoszenie uzasadnień, po prostu bycia stroną w postępowaniach. Warto tu wspomnieć, że przedstawiciele klubu ani razu nie pojawili się w Warszawie i nie odpowiadali na maile Komisji Dyscyplinarnej, choć w naszej ocenie powinni się za niektóre kary odwoływać – jak 2 tysiące za „piątki” przybijane piłkarzom przez kibiców – dzieciaki z sektora rodzinnego! – co łamało przepisy covidowe, podczas gdy pandemii już praktycznie nie było. Albo jak 5 tysięcy złotych za transparent z oprawy na meczu z Zagłębiem Sosnowiec, kiedy nie było ani przekleństw, ani pirotechniki.

Przekazaliście klubowi, że nie podpiszecie porozumienia z racji braku narzędzi prawnych?

Piotr KOSZECKI: – Tak, a klub odnosił się do tego na zasadzie niesłuchania argumentów. Druga strona pisała po prostu: „Uważamy, że tak powinno być, że tak będzie OK”. Wymiana maili do niczego nie prowadziła. 3 czerwca pierwszy raz napisaliśmy do prezydenta Marcina Krupy z prośbą o spotkanie. Odpowiedź – datowana przez Urząd Miasta na 29 czerwca – dotarła do nas 1 lipca. Wiceprezydent Waldemar Bojarun – wbrew temu, co mówi się w mediach, że warunkiem spotkania miasta z kibicami jest odniesienie się do meczu z Widzewem – wskazał jeszcze dwa inne.

Miasto wymaga od kibiców odcięcia się od burd z kwietniowego meczu z Widzewem, przeproszenia prezesa Marka Szczerbowskiego i przeproszenia miasta.

Piotr KOSZECKI: – Osobiście mnie to zdziwiło. Nie uważam, by miasto było przez nas atakowane. Trudno też, byśmy przepraszali prezesa, stale prowadząc bojkot. Równie absurdalne byłoby, gdybyśmy to my wystosowali swój postulat: „siądziemy z wami do rozmów, gdy awansujemy do ekstraklasy”.

Dlaczego nie chcecie odciąć się jako „SK1964” od meczu z Widzewem Łódź, który został przerwany z powodu złego zachowania kibiców na 22 minuty? To takie trudne?

Piotr KOSZECKI: – Dlatego, że stowarzyszenie zrzesza tylko 140 członków, a na meczu z Widzewem było ponad 3 tysiące osób. Uważamy, że każdy odpowiada za siebie. Wydawanie wszelkich oświadczeń nam kibicom i mnie osobiście kojarzy się bardzo negatywnie. To puste słowa, puste deklaracje, co ostatnio klub robi bardzo często. Dobrym przykładem są niedawne wydarzenia z „Jantoru”. Klub poszukiwał niepełnosprawnego kibica, który rzekomo miał powstrzymać atak na prezesa Szczerbowskiego, o czym mówił wiceprezydent Sobula. Tego kibica znaleźliśmy my i z nim porozmawialiśmy – bo jesteśmy ludźmi czynu, a nie pustych słów. Zresztą, nawet odcięcie się od meczu z Widzewem do trójstronnego spotkania między klubem, nami a miastem i tak nie doprowadzi.

Ale to już pańska opinia. Czy brak ze strony kibiców zabiegów dyplomatycznych rzeczywiście jest warty tego, by trwać w pacie, nie chodzić na mecze?

Piotr KOSZECKI: – Jako jedyni z tych trzech stron – choć teraz już w zasadzie dwóch, bo miasto bardzo mocno skręciło w kierunku klubu – wykazywaliśmy chęć do spotkania. Klub chciał rozmawiać poprzez maile i wypracowywanie nieakceptowalnego porozumienia. Jesteśmy na takim etapie, że w ostatnim piśmie wysłanym do miasta nie apelowaliśmy już o spotkanie. Przedstawiliśmy kwestie, na których nam zależało. Nie byliśmy pewni, że miasto o wszystkim wie, a teraz już tę pewność mamy. Poza tym, o pewnych sprawach dowiedziało się też wiele postronnych osób. Długo chcieliśmy tego uniknąć, woleliśmy rozegrać to za zamkniętymi drzwiami. Można odnieść wrażenie, że trójstronne spotkanie byłoby dla nas czymś bardzo ważnym, ale dużo ważniejsze było, by miasto poznało nasze spojrzenie na sprawę. Nikt nas ze stadionu nie wyrzucił. To była decyzja kibiców i tak samo decyzją kibiców będzie, kiedy wrócimy na trybuny. Czytam czasem, że kibice domagają się dymisji prezesa. To nie jest prawda, to nie jest żaden nasz postulat. Współpraca z prezesem jest ciężka, ale nigdy nie wtrącaliśmy się do zarządzania klubem, zatrudniania żadnych osób. W pewnym momencie szukano marketingowca i na spotkaniu zaproponowano nam, byśmy to my jako kibice wyznaczyli taką osobę. Podziękowaliśmy.

Co teraz musi się stać, byście zawiesili bojkot?

Piotr KOSZECKI: – Wystarczy, że podejmiemy taką decyzję.

Pod wpływem czego…?

Piotr KOSZECKI: – Sytuacji, w której uznamy, że wszystko, co chcieliśmy tym bojkotem przekazać, już przekazaliśmy. A może coś w najbliższych tygodniach się zmieni? To nie będzie decyzja ani moja, ani wąskiego grona kibiców, bo to grono jest szerokie. Nie stawiamy sprawy na ostrzu noża – nie twierdzimy, że dopóki nie będzie spotkania, albo dopóki nie odejdzie prezes, albo nie zmieni się to czy tamto, to bojkot będzie trwał. Gdybyśmy normalnie byli na trybunach i tylko pisali sobie o różnych kwestiach, to oddźwięk nie byłby tak duży. Na początku niektórzy dziennikarze czy nawet sam klub udawał, że nie ma bojkotu; że jest sporo kibiców, fajna atmosfera. A co się okazało potem? Że klub opublikował w swoich mediach społecznościowych artykuł Pawła Czado z Interii dotyczący bojkotu. Słyszeliśmy też o doniesieniach, że kibice są zastraszani. Każdy, kto był pod stadionem, wie, że nikt nigdy nie był blokowany na wejściu, to nigdy nie było naszym celem. Nie posuwamy się do żadnych tego typu radykalnych działań. Chcemy to rozwiązać spokojnie.

Czy bojkot zmienił coś na plus?

Piotr KOSZECKI: – Liczyliśmy na to. Rzuciliśmy kilka spraw na forum publiczne, ludzie nagle zainteresowali się tym, co się dzieje w GKS-ie. Mam wrażenie, że w klubie zrozumieli, że wszystko to, o co apelowaliśmy, jest w stanie przynieść skutek. Działania medialne, zaproszenia, akcje społeczne… Skoro ktoś widzi, że coś działa, to może zacznie z tego korzystać na większą skalę. Jednym z powodów bojkotu były kwestie marketingowe. Na pierwsze dwa spotkania podczas bojkotu klub zaczął działać w sposób, o jaki apelowaliśmy wcześniej – zwracał się do szkół, do młodych zawodników z akademii, robił promocje, uaktywnił się w mediach, zaaranżował strefę dla dzieciaków. To była ofensywa, jakiej nie pamiętamy. Pary starczyło na dwa mecze. Obecnie klub promuje Śląski Klasyk, bilety na derby z Górnikiem Zabrze są rozdawane nawet za darmo, ale na tydzień przed uprawnionych do wejścia było niecałe 500 osób.

Trochę pan brzmi, jakbyście mieli już świadomość, że dochodzicie z bojkotem do ściany.

Piotr KOSZECKI: – Pamiętajmy, że bojkot to tylko jedna z form protestu. Przedstawiamy różne kwestie w naszych kibicowskich mediach, udostępniamy różne wiadomości. Nasz protest nie skupia się tylko na bojkocie, który jest jednym z najbardziej radykalnych i widocznych środków. Miał trafić do szerokiej opinii i trafił. Nie powiedziałbym, że dochodzimy do ściany. Bojkot wręcz przybiera na sile. Sprawą hokejowego superpucharu oburzeni byli nawet zwykli kibice.

To znaczy?

Piotr KOSZECKI: – Klub nie chciał go organizować. Za organizację wziął się PZHL, dobrze współpracował z nami przy dystrybucji biletów. Nic na tym nie zarabialiśmy. Otrzymaliśmy 1300 biletów to dystrybucji, na dwa tygodnie przed meczem sprzedało się około 600. Klub się o tym dowiedział. Poprzez kuluarowe gierki PZHL zrezygnował z organizacji meczu na „Jantorze” i superpuchar organizuje klub w „Satelicie”. Nie wiedziałem, jak zareagują na to hokejowi kibice, ale poczytałem media społecznościowe i widziałem oburzenie. Tak, jakby klub zrobił na złość. Kilka tygodni temu mieliśmy jechać w 600 osób do Bełchatowa na mecz ze Skrą Częstochowa. Pod wpływem działań klubu zamknięto tam stadion. To działanie na złość. A niech ktoś wskaże, czy kibice działają typowo na złość?

Widzicie tu rękę prezesa Szczerbowskiego, twierdzicie, że robi kibicom pod górkę?

Piotr KOSZECKI: – Nie twierdzimy – bo to są fakty. Oczywiście, można to wszystko uznać za przypadek, ale w pewnym momencie w przypadki przestaje się wierzyć.

Dlaczego w poniedziałek przedstawiciela stowarzyszenia kibiców nie było na konferencji prasowej klubu, przeznaczone dla was miejsce przy stole obok działaczy PZPS, PZHL, PZPN, komendanta policji wiceprezydentów miasta czy prezesa Szczerbowskiego zostało puste?

Piotr KOSZECKI: – W czwartek o 15.28 otrzymaliśmy pierwszą po trzech miesiącach wiadomość z klubu – że wraz z miastem planuje w przyszłym tygodniu konferencję prasową. Bez podania daty, godziny – z informacją, że ma być podpisana deklaracja „Stop agresji w świecie sportu”, a w konferencji mają wziąć udział przedstawiciele miasta, policji, klubu, związków sportowych. Zaproszono nas i poproszono o potwierdzenie udziału do godziny 15.00 w piątek. Czyli otrzymaliśmy 23 godziny i 32 minuty na odpowiedź – w pierwszym kontakcie od trzech miesięcy, bez telefonu, za pośrednictwem suchego maila z załączoną deklaracją, stanowiącą stek pustosłowia.

Piotr Koszecki. Fot. Maciej Grygierczyk

Nawet nie było zachowanych pozorów, że ktoś zaprasza nas do wypracowania wspólnej deklaracji. Nie. Macie 23 godziny – i podpiszcie taki papier. W piątek o 13.49 dowiedzieliśmy się – na godzinę i 11 minut przed czasem upływającym na naszą odpowiedź – że konferencja jest w poniedziałek na Placu Wolności. Przeczytaliśmy to w systemie accredito, tak naprawdę jako redakcja gieksa.pl, a nie „SK1964”. Nie wiem, czy da się to w jakikolwiek sposób obronić. Puste deklaracje można robić zawsze. Nie wypracowywać, podpisywać bez dyskusji. Nie wybraliśmy się, bo trzeba mieć do siebie jakiś szacunek. Trudno nazwać to inaczej niż cyrk.

Klub chciał zagrać kartą pt. „a stowarzyszenia kibiców nie było!”?

Piotr KOSZECKI: – To jedyny realny cel, jaki w tym widzę. Jestem zdziwiony, że nie zostały zachowane jakiekolwiek pozory. Dało się to uczynić sprytniej. Spisać ciekawszą deklarację, dać nam więcej czasu, nie zapraszać niektórych podmiotów. Nie uważamy, by policja była konieczna w takiej dyskusji, zwłaszcza że nie ma jej na meczach. Z policją „SK1964” się nie spotka, zbyt dobrze pamiętamy Mydlniki.

Na konferencję nie przyszliście, za Widzew przeprosić nie chcecie. Jaka jest pańska opinia o tym meczu?

Piotr KOSZECKI: – Nie wszystko we wszystkim mi się podoba – w mieście, klubie czy u nas na trybunach. Gdy się nie podoba – to próbuję to zmienić. W jakiejkolwiek sprawie dotyczącej życia prywatnego, zawodowego, nie jestem za tym, by wypowiadać się, co myślę. Wolę działać. A czy te działania przynoszą skutek i prowadzą do tego, że jest lepiej – to już nie mnie oceniać. Każdy, kto interesuje się nawet w małym stopniu wydarzeniami na polskich trybunach, zdaje sobie sprawę, że choćby w tym roku zdarzały się historie podobnego lub większego kalibru, z których nie było medialnej afery na kilka miesięcy.

Nie no, GKS – Widzew to było pewne ekstremum. Strzelanie z rakietnic w stronę sektora gości…

Piotr KOSZECKI: – Ekstremum, które może się już nie powtórzyć. Zwłaszcza na nowym stadionie.

Na derbach Krakowa strzelano.

Piotr KOSZECKI: – Poprzedni mecz na Bukowej przerwany przez kibiców nie ze względu na zadymienie z pirotechniki, a awanturę, to ten z GKS-em Jastrzębie z 2008 roku. Mam jednak wrażenie, że dyskutujemy o tej sytuacji, jakby zdarzała się w Katowicach co najmniej raz na rundę, albo i częściej. Przez cały poprzedni sezon klub otrzymał kary w wysokości 17 tysięcy złotych z PZPN: 10 tysięcy za Widzew, 5 tysięcy za Zagłębie i 2 tysiące za „piątki” piłkarzy z najmłodszymi kibicami z sektora rodzinnego podczas meczu z GKS Tychy. Skala budżetu spółki to 25 mln zł rocznie. Część wypłat miesięcznych zapewne przebija 17 tys. zł.

Ale tu nikt nie mówi o stratach finansowych, tylko wizerunkowych.

Piotr KOSZECKI: – Było poruszane na którejś z sesji rady miasta, że trzeba płacić kary i ma to negatywny wpływ na sukces sportowy, ale każdy wie, że te kwoty nie zaważą na tym, czy się awansuje czy nie. Straty wizerunkowe? Zgodzę się. Klub miał prawo do niektórych negatywnych reakcji w naszym kierunku, ale czy działania podmiotu dbającego o swój wizerunek nie powinny iść w stronę wyciszenia, a nie powielania i grania kartą Widzewa przez wiele tygodni? Jaki jest tego cel? Czy celem jest dobro klubu, wyciszenie sprawy, powrót kibiców, współpraca, trudne rozmowy, trudne deklaracje, wzajemne zaufanie? Czy jednak celem jest eskalowanie tego konfliktu? 2 lutego opublikowaliśmy na gieksa.pl tekst autorstwa kilkunastu kibiców pt. „Czy Marek Szczerbowski zwija klub od środka?”. Już wtedy zaczęło się szukanie haków, robienie coraz bardziej pod górkę. Czy ktoś jest w stanie uwierzyć, że klub nie zrobił akcji „Zagraj na Bukowej” rzeczywiście pod wpływem wydarzeń na meczu z Widzewem, a nie wykorzystał tego, bo do organizacji tej akcji po prostu nie był gotowy?

Chyba zgodzimy się, że dla klubu sportowego istotą są wyniki i sprzyjająca im stabilizacja finansowa. Tego GKS-owi Katowice pod rządami Marka Szczerbowskiego odmówić nie można. Było mistrzostwo Polski hokeistów, awans piłkarzy do pierwszej ligi i utrzymanie się w niej, pierwszy udział siatkarzy w play-offie PlusLigi, najwyższe w dziejach miejsce piłkarek. Czy jako kibice, mówiąc o kwestiach marketingowych, wizerunkowych, nie tracicie z oczu tego, co tak naprawdę jest najważniejsze?

Piotr KOSZECKI: – Jestem wielkim fanem niemieckiego modelu, zasady „50+1”. Kluby są tam dobrem lokalnych społeczności. U nas też tak powinno być. Klub finansują wszyscy mieszkańcy. Klub sportowy, w dodatku miejski, powinien być dobrem wszystkich mieszkańców. Słyszysz „GKS” – i myślisz sobie, że twój syn trenuje siatkówkę, a wnuk sąsiada – hokej. W sobotę idziesz na jeden mecz, w niedzielę – na inny, każdy ma znaleźć dla siebie coś związanego z GKS-em. U nas brakuje otoczki. Jestem konsekwentny. Nie ganiłem prezesa za wyniki sportowe, gdy zostawiały wiele do życzenia i nie chwalę, gdy jest dobrze. Sukcesy sportowe? Można odbić piłeczkę. Siatkarze weszli do play-off, bo play-off w PlusLidze rozszerzono, a miejsce po sezonie zasadniczym wcale nie było najlepsze w historii. Piłkarki zajęły 4. miejsce, mając najwyższą miejską dotację w lidze. Piłkarze wrócili na zaplecze ekstraklasy, ale to poziom, na którym byliśmy przez kilkanaście lat, osiągając dużo lepsze wyniki niż przez większość poprzedniego sezonu, kiedy broniliśmy się przed spadkiem. W pewnych momentach rozpaczliwie.

Poprzednim prezesom brakowało cierpliwości do trenerów. Marek Szczerbowski niezmiennie ufa Rafałowi Górakowi i dyrektorowi Robertowi Góralczykowi, choć miał X możliwości, by ich zwolnić. Gdyby nie wytrzymywał ciśnienia, może GieKSa nadal grałaby w drugiej lidze.

Piotr KOSZECKI: – Nie znamy alternatywnej historii „co by było, gdyby”. Według mnie dobrze się stało, że Rafał Górak jest nadal naszym trenerem. Nigdy nie byłem za nagłymi zmianami szkoleniowców, poprzednio chyba za Wojciecha Stawowego. Zgoda, to można zapisać na plus dla prezesa. Wyniki… Znów wracamy do pytania – na ile są one wypadkową decyzji prezesa i stworzonych przez niego warunków, a na ile uzyskiwane pomimo pewnych jego posunięć? Jeśli oceniać prezesa, to bardziej przez pryzmat spraw finansowych, zero-jedynkowych. Miasto Katowice jest stolicą aglomeracji, stwarza dość duże możliwości i nie wydaje się megaskomplikowane pozyskiwanie środków z zewnątrz. Były listy z uwagami pisane przez byłych członków klubu biznesu, chyba jako jedyny liczący się klub w okolicy nie mamy swojego bukmachera; już abstrahując od faktu, czy ta branża powinna być promowana poprzez kluby sportowe, ale GKS nigdy nie zadeklarował braku woli takiej współpracy.

Nie obawiacie się, że bojkotem społecznie osłabiacie pozycję GieKSy jako podmiotu, w który inwestuje się samorządowe pieniądze? Że – zwłaszcza w obecnych czasach – ktoś stwierdzi: „Skoro ludzie nie chodzą na stadion, nie bardzo jest dla kogo robić piłkę, to tniemy dotację”?

Piotr KOSZECKI: – Nie mieszamy się w kwestie finansowe. To klub miejski i przypomnijmy, dlaczego takim się stał. Kibice ostrzegali przed Centrozapem, Ireneuszem Królem. Miasto nie słuchało, wiedziało lepiej, ale wszystkie nasze działania doprowadziły do tego, że ostatecznie się zaangażowało i za to należy się mu chwała. Postawiło na GKS jako klub wielosekcyjny. Nie mam takich obaw, jeśli chodzi od finansowanie. A prezes jest od tego, by pozyskiwać środki zewnętrzne. Ostatni raport wykazał, że jest z tym pewien problem. W każdej lidze, każdej sekcji, mamy najwyższą miejską dotację, a prócz hokeja – żadnej ligi nie wygraliśmy. Co więcej, w żadnej lidze, nawet hokejowej, nie mamy najwyższego budżetu, choć startujemy z pole position, jaką daje miejska dotacja.

Spójrzmy, jakie klub ma narzędzia na tym pole position – zostawiająca wiele do życzenia infrastruktura w postaci Satelity, Jantoru, Bukowej, hali w Szopienicach.

Piotr KOSZECKI: – Ale mamy „Spodek”, mekkę siatkówki. Po frekwencji na naszych meczach w PlusLidze w ogóle nie widać, by Katowice żyły siatkówką, choć wydawało się, że można tu wywołać boom. Przy dużych imprezach Katowice to symbol tej dyscypliny, a na mecz ligi wicemistrzów świata ostatnio przyszło 200 osób.

Światełkiem w tunelu dla całej sytuacji wokół GKS-u jest trwająca budowa nowego stadionu i hali.

Piotr KOSZECKI: – Czy ogłosilibyśmy bojkot, gdyby nie było budowy? Nie wiem, to alternatywny scenariusz.

Mocno braliście to pod uwagę?

Piotr KOSZECKI: – Zwracaliśmy uwagę, że trzeba zacząć budować w mieście otoczkę wokół klubu. Stadion powstanie zaraz, powinna to być perspektywa dwóch lat. W piątek minął dokładnie rok od wbicia pierwszej łopaty. Spójrzmy, jaka frekwencja jest na nowym stadionie ŁKS-u. Albo jaki był efekt nowego stadionu w Tychach i jak wygląda to teraz. Budowa frekwencji, otoczki, to proces.

Wierzy pan w proces czy cel, wyniki, albo po prostu ekstraklasę?

Piotr KOSZECKI: – Oddanie do użytku nowego stadionu na pewno ma wpływ na frekwencję. Z pewnością wiele da się zrobić różnymi akcjami; by zatrzymać ludzi. Może nie wszystkich, ale większość. Przy słabszych wynikach odpływ zawsze może być większy. Zdajemy sobie sprawę, że jest budowany stadion i wiemy, jaka była dotąd frekwencja za kadencji prezesa Szczerbowskiego. 3 tysiące przekroczyliśmy na Elanie, Widzewie, Zagłębiu, w towarzyskim meczu z Banikiem. Jeśli obudzimy się za dwa lata, gdy zostanie oddany stadion, a nie przygotujemy gruntu, to niektórzy się mogą zdziwić. Jako „SK1964” przeprowadziliśmy w przeszłości mnóstwo akcji, by ściągnąć ludzi na trybuny. Wszystko robimy po godzinach. Wiemy, jak trudno budować frekwencję, gdy ktoś nam nie pomaga. Albo gdy ponosimy kary wieszając plakaty w złym miejscu. Gdy dostajemy informację: „Fajnie, że przyjdzie na mecz 400 dzieci, tylko kto za to zapłaci?”. Nie czuliśmy wsparcia, a w pewnym momencie zaczęliśmy czuć kłody rzucane pod nogi.

A może te kłody są też całkiem innego rodzaju. Niejeden powie: „No tak, kibice bojkotują, bo Szczerbowski ich odciął od koryta, zabrał możliwość zarabiania na klubie!”.

Piotr KOSZECKI: – Pojawia się argument sklepu kibiców, ale to „Blaszok” poinformował, że nie widzi możliwości realizacji umowy na warunkach proponowanych przez klub. Nie w porządku jest, gdy klub twierdzi, że to on zaniechał współpracy. To trzeba odkłamać.

Czy jako kibice zarabialiście na sektorze gości?

Piotr KOSZECKI: – Absurd. W ubiegłym sezonie ustaliliśmy wspólnie z klubem, że pomagamy przy organizacji sektora gości, kontaktujemy się z kibicami rywali, wszystko to czyniąc oczywiście społecznie. W zamian klub w ramach gestu dobrej woli miał przeznaczyć wraz z nami dochód z sektora gości na wspólnie wybrany cel społeczny. Było nim chore dziecko. To była dżentelmeńska słowna umowa, a dla kibica słowo wiele znaczy. Za rundę jesienną wyszło 16 tysięcy złotych. Chcieliśmy, by pieniądze zostały przekazane na nasz cel w grudniu, w okolicach Mikołaja, zamierzając nawet zaproponować klubowi, byśmy wspólnie dołożyli się i by ostatecznie było to symboliczne 19 tys. 640 zł. Ale kwota zaczęła maleć. Najpierw klub poinformował nas, że o VAT i podatek. To dość ekstremalna sytuacja przy budżecie 25 mln zł, ale OK – odliczono. Potem zaczęto odliczać kary – 2 tys. za nieszczęsne „piątki” z Tychami i 5 tys. za Zagłębie. Kwota tak topniała, że z 16 tysięcy zrobiło się mniej niż 5 tys. Oburzenie z naszej strony było dość mocne, staraliśmy się przypomnieć, że na coś się umówiliśmy. Sprawę przejął Łukasz Czopik (dziś wiceprezes – dop. red.) i powiedział, że możemy porozmawiać o zwiększeniu tej kwoty, ale najpierw chce się z nami spotkać i ustalić coś już na kolejny rok. Nie chcieliśmy żadnych spotkań o przyszłości, zanim nie zamkniemy tego tematu. Aż głupio o tym dyskutować. Choremu dziecku zabierać pieniądze… Po głowie nawet krążyły już myśli: „a co, jeśli jego stan się pogorszy?”. Temat przeciągnął się do gali „Złotych Buków”. Poprosiliśmy klub, żeby nawet nie informował już nas, ile ostatecznie przekaże, że nie chcemy się w to angażować, ale na „Złotych Bukach”… niczego nie przekazano. Wtedy postawiliśmy sprawę na ostrzu noża, ostatecznie stanęło na 10 tys. zł. Klub mówił, że to ponad połowa więcej niż miało być, ale dla nas – to 6 tys. mniej. Dlatego mówienie, że pieniądze z sektora gości szły do kieszeni kibiców, strasznie mnie irytuje.

Czy kibice zarabiali na cateringu, sprzedaży gadżetów?

Piotr KOSZECKI: – Umowę, której zdecydowano się nie przedłużać, miał sklep kibiców „Blaszok”. To wewnętrzna sprawa jego właścicieli, w którą „SK1964” w ogóle nie jest zaangażowane. Cateringu żadnego nie obsługiwaliśmy, za bilety i karnety płaciliśmy. Wydaje mi się, że prezes przyszedł na Bukową z jasnym nastawieniem: że kibice mają rzekomo taki wpływ na klub, że zarabiają tu pieniądze. Ale czy nie wydaje się teraz, że skoro klub tak eskaluje obecny konflikt i jeśli byłoby coś na rzeczy – jeśli byłyby jakieś umowy i powiązania – to nie zostałyby już wyciągnięte? Bardzo nie w porządku jest też wplątywanie w domniemane gierki z kibicami prezesów Cygana i Janickiego. Już za prezesa Cygana miasto otrzymując raport finansowy z klubu prawie zawsze szukało jakichś umów z „SK1964”. Klub miał zakaz współpracy z nami. To dotyczyło nie tylko kwestii finansowych. Po prostu, miał nie istnieć żaden dokument, na którym jako strony widniałby klub i „SK1964”. Różne mieliśmy relacje z miastem, przeszliśmy długą drogę. Jeśli miałbym wskazać błąd, jaki popełniliśmy, to wspomnę o początku kadencji prezesa Szczerbowskiego. Znamy różnych ludzi w mieście i słyszeliśmy, że prezes jest nastawiony na odcięcie się od kibiców. My to zbagatelizowaliśmy, nie odnosiliśmy się w ogóle do tego, uznawaliśmy to za pomówienia i sami nie pomawialiśmy. Przez 2,5 roku zebrały się jednak informacje przeciwko nam, które trudno teraz odkręcić – że może chodzi o jakieś niejasne układy, że chcemy rządzić klubem. Przecież my GieKSę już dwa razy ratowaliśmy! Proszę zapytać tych, którzy to robili, czy chcieliby to przeżyć jeszcze raz. To kosztowało mnóstwo zdrowia, nerwów, a wsparcia miasta takiego jak dziś wtedy nie było.

Wrócę jeszcze do tego nieszczęsnego meczu z Widzewem, który jest największą rysą i brak odcięcia się od niego w oczach wielu przekreśla wszystko to, co robicie i o czym mówicie. Czy są wśród kibiców osoby uważające, że należałoby to uczynić, schylić głowę, by dla wyższego dobra zasiąść z miastem do stołu?

Piotr KOSZECKI: – To umiem sobie wyobrazić, ale czy są tacy twierdzący, że należałoby przeprosić miasto i prezesa? Tego nie wiem. Bojkotują naprawdę setki, tysiące. Rok temu graliśmy z Zagłębiem Sosnowiec. Drużyna była w słabszej dyspozycji, nie było kibiców gości, a na Bukową przyszło około 3500 widzów. Tej jesieni, odliczając kibiców z Sosnowca, było 500 osób. Czyli 3000 gdzieś wyparowało, a wśród tych, którzy chodzą na Bukową, przecież też zdarzają się okrzyki adresowane do prezesa. Ekstremalny przypadek był na „Jantorze” (jeden z kibiców zaatakował prezesa Szczerbowskiego – dop. red.), ale jeszcze dziwniejsza była późniejsza aktywność medialna wiceprezydenta Sobuli który stwierdził, że był to kibic bojkotujący GKS. No to jak – bojkotujący, ale obecny na meczu? MOSiR zarzucił nam pewne wydarzenia w Kostuchnie, wiceprezydent Sobula szuka bojkotujących kibiców na lodowisku… Uważam, że w ostatnich działaniach, choćby w tym zaproszeniu na konferencję, jest bardzo dużo złej woli. Klub jako pierwszy upublicznił naszą korespondencję, przekazał mediom. My wtedy też uznaliśmy zatem, że żadne reguły nie obowiązują. Ale jesteśmy bardzo daleko, by posunąć się do pewnych działań, pomówień, podszeptów, insynuacji. Być może gdybyśmy odcięli się od Widzewa, przeprosili miasto, prezesa, to doprowadziłoby do spotkania. Być może. To tylko moja opinia, ale nawet gdybyśmy wykonali te wszystkie kroki, to być może usłyszelibyśmy: „za mało, za późno!”.

Prezesowi i miastu nie zależy na braku pustych trybun?

Piotr KOSZECKI: – Nie zależy, to zresztą widać. Przez lata uzyskali od nas tyle możliwości ściągania ludzi na stadion… Zawsze był problem z autobusami na mecze piłkarskie, a teraz nagle tego problemu nie ma. I to są darmowe! Rozdawane są bilety. Mówiliśmy, apelowaliśmy, że niektórych trzeba przyciągnąć, pokazać mecz GieKSy, by na dłużej zatrzymać. Dla nas nie jest żadnym argumentem, że gdy 2 albo 3 tysiące bojkotujących nie przyjdzie na mecz, to klub straci pieniądze, dostanie po kieszeni. Nam w ogóle nie o to chodzi. To gest niezwiązany z finansami. Zresztą, miasto przekazuje na klub pieniądze mieszkańców – zarówno nasze, jak i tych niezainteresowanych GKS-em.

Co w najbliższej przyszłości może się zmienić?

Piotr KOSZECKI: – O tym będziemy decydować wspólnie w gronie kibiców. Nie wiem, co się wydarzy. Może kiedyś pojawi się normalne zaproszenie na rozmowę, szczególnie że – nie wchodząc w szczegóły – w ostatnim czasie wykonaliśmy kilka gestów, które mogły doprowadzić do spotkania.

Ale nie przeprosiny!

Piotr KOSZECKI: – Nie, bo to konkretne gesty, a nie pustosłowie. Nie mamy zamiaru przepraszać. To dziwne podejście do naszych protestów. Klub czy miasto nie rozumieją, że ktoś może kogoś krytykować? To my w wielu momentach jesteśmy pomawiani – w sprytny sposób, na zasadzie domniemania. Coś rzekomo ktoś wspominał… Wiemy, że na odbiorcę da się wpływać. Mamy jeszcze rzeczy, których nie upubliczniliśmy. Jeśli nic się nie zmieni, zaprezentujemy wszystko kibicom. Nie tylko naszym, całej Polsce.

To już trochę przekonywanie przekonanych.

Piotr KOSZECKI: – Jeśli ktoś jest tak nastawiony – że czujemy złość, bo zostaliśmy odcięci od koryta, wcześniej zarabialiśmy na klubie, to zdania nie zmieni; choć na różne rodzaju fakty i słowa mamy papiery, pisma, fragmenty rozmów, maili. Wyleczyłem się już ze zmieniania ludzi, którzy mają negatywne spojrzenie na kibiców. Ich nie da się zmienić. Kibice podpisujący się pod protestem mają swoje zdanie. Uważamy, że to nie opinia publiczna wszystko rozstrzygnie, dlatego chcieliśmy spotykać się za zamkniętymi drzwiami. A dlaczego potrzebowaliśmy mediatora zewnętrznego, jak miasto? Bo kompletnie straciliśmy zaufanie do klubu. M.in. poprzez dżentelmeńską umowę o środkach dla chorej dziewczynki. Wydaje się, że klub też stracił zaufanie do nas. Miał do tego prawo, dlatego chcieliśmy zaangażować trzecią stronę i uznaliśmy, że najlepszy będzie Urząd Miasta Katowice jako podmiot mający wpływ na dwie strony. By wysłuchał. OK – nie było chęci, my wybraliśmy drogę upublicznienia naszych uwag. Nie my to publiczne pranie brudów zaczęliśmy.

Nie chcecie przeprosić, odciąć się, trybuny są puste, piłkarska drużyna dobrze sobie radzi, może powalczy o ekstraklasę…

Piotr KOSZECKI: – Boli, że nas tam nie ma. Boli każdego kibica. Ale wspólnie uznaliśmy, że to konieczne. Była to jedna z najtrudniejszych decyzji, lecz życie z łatwych decyzji się nie składa. Wydaje mi się, że nie zawiedliśmy zaufania, które ludzie w nas pokładają. Wyjazdowo nadal jesteśmy w ścisłym topie, mamy liczby, jakich nie notuje szereg wielkich klubów. Ktoś ma prawo powiedzieć o nas, że jesteśmy grupką frustratów odciągniętych od koryta. Ale czy ci frustraci wstrzymaliby od chodzenia na Bukową 2 albo 3 tysiące osób?


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus