JKH GKS Jastrzębie. Wiele do życzenia

Jastrzębianie zdobyli komplet punktów, zaś trener Robert Kalaber pieklił się na ich grę.


Stało niepisaną tradycją, że hokeiści JKH GKS Jastrzębie zaczynają sezon wysokiego „C” i przez wiele tygodni liderują bądź zajmują wysokie miejsce w tabeli. Bezprecedensowa sytuacja wszystkim pokrzyżowała plany przygotowawcze, a zawodnicy z Jastrzębia długo przebywali w izolacji i dopiero na tydzień przed startem trenerzy dysponowali kadrą w komplecie. Z tej przyczyny byliśmy ciekawi jak zaprezentuje się drużyna w dwóch inauguracyjnych meczach. W tabeli wszystko jest ok, bowiem jastrzębianie wraz z Toruniem i Tychami dysponują kompletem punktów i są na czele.

Widok z góry

– Gdy patrzy się z góry to jest niczego sobie – śmieje jeden z najbardziej doświadczonych obrońców, Mateusz Bryk, który po 5 latach wrócił do macierzystego klubu. – Z punktów rzecz jasna się cieszymy, ale styl, najłagodniej mówiąc, jest kiepski. I wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, bo przecież drużyna przed sezonem z założenia znów zyskała na jakości.

Skład mamy silny i powinniśmy się prezentować lepiej, nawet uwzględniając wszystkie kłopoty związane z kwarantanną. Powinniśmy grać w hokeja, prowadzić grę i dyktować nasze warunki rywalom, a tymczasem prawie wszystkie akcje są szarpane, nie ma spójności. Oczywiście, charakteru nam nie brakuje i nadal jesteśmy ekipą wojowników, walczących do samego końca. Jednak założenia oraz oczekiwania trenerów oraz nasze były zupełnie inne.

Irytacja trenera

Wygrane na inaugurację u siebie z Zagłębiem (7:2) oraz na wyjeździe ze Stoczniowcem (2:1) były obowiązkiem drużyny, która myśli o zaszczytach – tak mówią najwierniejsi kibice w Jastrzębiu.

– I trudno się z nimi nie zgodzić – dodaje Bryk. – To jednak wcale nie było takie oczywiste, bo przecież mamy przed sobą rywali walczących o jak najlepszy rezultat. Przeciwnik to inna para kaloszy, ale przede wszystkim wymagajmy więcej od siebie. Z Zagłębiem do pewnego momentu było równo, ale złamaliśmy ich opór, zdobyliśmy 5 goli w drugiej tercji i było po problemie.

Po występie w Gdańsku byliśmy źli na siebie i nie dziwię się irytacji trenera. Nie szczędził nam mocnych słów i miał rację. Przeprawa do Gdańska jest teraz trudna ze względu na roboty drogowe. W końcu dotarliśmy i mieliśmy się zaprezentować po profesorsku, uwzględniając wszystkie proporcje, a tymczasem wyszło z tego wielkie… nic! Wygraliśmy 2:1 i znów wsiedliśmy do autokaru i mieliśmy kilka godzin na przemyślenia. Niemniej był to dla nas zimny prysznic.

Cierpliwie pracować

Chyba nikt nie jest zadowolony z tej inauguracji, ale niektóre zespoły już zanotowały istotne straty.

– Patrzymy na swoje podwórko i staramy się naprawiać wszystkie błędy jakie nam się przytrafiły – przekonuje defensor JKH GKS-u. – Nie pozostaje nam nic innego jak cierpliwie pracować, powoli odzyskiwać rytm gry jaki nam towarzyszył do zawsze. Trenerzy chyba również poszukują optymalnego ustawienia, a Kanadyjczyk Zach Phillips jeszcze do końca nie zaadaptował się do naszych warunków. Zresztą, w Gdańsku nie wystąpił, bo wypadł tuż przed wyjazdem. Miał grypę jelitową i nie było sensu, by jechał z nami w tak daleką podróż. Teraz mam nadzieję, że będzie miał okazję zademonstrować całą gamę umiejętności.

A w najbliższy weekend JKH GKS Jastrzębie czeka nie lada test prawdy, bo najpierw podejmuje GKS Tychy, zaś dwa dni później jedzie do Oświęcimia.

– To będą przystanki, po których się okaże co jesteśmy warci na tę chwilę – mówi na pożegnanie Bryk.

Trudno się z nim nie zgodzić, bo choć z zespołami nieco niżej notowanymi można mieć słabsze momenty, to w gruncie rzeczy wyjdzie się na swoje. Z „możnymi” tej ekstraligi to już zupełnie inna sprawa, bo każde, nawet najdrobniejsze potknięcie, z reguły jest niewybaczalne.


Na zdjęciu: Marek Hovorka, słowacki napastnik z tytułem wicemistrza świata, powinien być silnym punktem zespołu z Jastrzębia.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus