Joanna Łochowska: To będą moje ostatnie igrzyska

Rozmowa z Joanną Łochowską, olimpijką z Tokio.


W środę gościła pani w warszawskim Centrum Olimpijskim, gdzie wraz z liczną grupą sportowców złożyła pani ślubowanie i autograf na fladze olimpijskiej…

Joanna ŁOCHOWSKA: – Tak to prawda, jeszcze tego samego dnia rano przymierzaliśmy i odbieraliśmy sprzęt olimpijski, a potem udaliśmy się do PKOL na uroczystość ślubowania. Biała bluzka, morska spódnica, białe buty… Wszystko bardzo ładne, wygodne i wręcz stylowo się komponuje. Jestem zadowolona i praktycznie gotowa na wyjazd do Japonii. Choć zostało do niego jeszcze 10 dni, to już czuję olimpijską atmosferę.

Pani udział w igrzyskach stał pod znakiem zapytania. Zaliczyła pani 6 obowiązkowych startów kwalifikacyjnych, ale długo plasowała się pani poza olimpijską czternastką kategorii 55 kg. Rezygnacje i wykluczenia rywalek poprawiły pani pozycję. W jakich okolicznościach dowiedziała się pani o nominacji?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Tego dnia zaczynałam obóz w Zakopanem. Zostawiłam torbę w pokoju i odebrałam telefon od prezesa związku Mariusza Jędry, który poinformował mnie, że jadę na igrzyska. Bardzo się ucieszyłam. Od razu weszłam na stronę Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów i zobaczyłam swoje nazwisko w gronie zakwalifikowanych. Co prawda lista była nieoficjalna, bo wiadomość dotarła do mnie 9 czerwca, ale wiedziałam, że już nic nie może się zmienić. Lista rankingowa co prawda do końca wyglądała ciasno, ale też wiedziałam, że nie wszystkie kraje z limitem miejsc będą chciały obstawiać akurat tę kategorię wagową, a mój wynik pozwolił mi na zachowanie wysokiej lokaty w rankingu.

Co wtedy pani poczuła?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Ogromną radość, bo dotarło do mnie, że dwumiesięczna poczekalnia dobiegła końca. Postanowiłam jednak nie dzielić się radością z najbliższymi, tylko poczekać do 11 czerwca, czyli do dnia ogłoszenia oficjalnej listy. Nie należę do osób wychodzących przed szereg, wolałam mieć pewność, że faktycznie jestem olimpijką. Dopiero tego dnia rozdzwonił się telefon z gratulacjami.

Jak spędziła pani wspomniane dwa miesiące poczekalni?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Spokojnie, bo cały czas byłam w mocnym treningu. Robiłam swoje, jak przez ostatnie 18 lat, nic nie zmieniałam. Wszystko z myślą o igrzyskach, choć wiedziałam, że może z nimi być różnie. Obiecałam sobie jednak, że będę walczyć do końca, by później nie mieć do siebie żalu. Liczyłam się z tym, że może czegoś zabraknąć, ale z drugiej strony do końca wierzyłam, że uda mi się przebić.

Ale na mistrzostwach Polski w Gdańsku jednak pani zabrakło…

Joanna ŁOCHOWSKA: – Nie widziałam większego sensu, by wziąć w nich udział. Gdybym nie miała nadziei na kwalifikację olimpijską, powoli szykowałabym się do zakończenia kariery. Ewentualny medal w moje życie nie wnosiłby nic, poza statystyką, a zdecydowanie mógłby zaburzyć przygotowania, czego się obawiałam. Przez ostatni rok wszystko postawiłam na igrzyska i nie chciałam, żeby wydarzyło się coś niespodziewanego. Występując w zawodach, trzeba się liczyć z pewnym ryzykiem. Gdyby mi się coś stało, byłabym w naprawdę kiepskiej sytuacji, a cykl przygotowań do najważniejszego startu zostałby zaburzony, byłoby zbyt mało czasu do igrzysk. Medali mistrzostw Polski można mieć sporo, a igrzyska nie odbywają się co roku. Podjęłam decyzję, że muszę szanować zdrowie, które i tak jest nadszarpnięte. Postawiłam na zdrowy rozsądek, harmonię przygotowań i wyższość celu.

Co dokładnie pani dolega?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Mam poważne problemy z kręgosłupem, w ostatnim czasie dość mocno posunęła się moja wada genetyczna, ale nie chcę rozszerzać tego tematu. Powiem tylko, że było bardzo, bardzo źle. Teraz na szczęście jest dobrze i oby tak dalej.

Samo się jednak nie wyleczyło…

Joanna ŁOCHOWSKA: – Byłam pod stałą opieką pani doktor Janiny Słobodzian-Rakowskiej, która od dekady czuwa nad moim zdrowiem i kręgosłupem. Mocną pracę wykonał również fizjoterapeuta Mariusz Paliświat, ale do tego wszystkiego lekarstwem był także potrzebny czas. Operacja nie wchodziła w grę, bo w tak krótkim czasie nie zdążyłabym się „poskładać” i o igrzyskach mogłabym zapomnieć. Została więc mozolna praca, która przyniosła efekt i teraz mogę spokojnie trenować. Nad całością czuwa Waldemar Ostapski, który wręcz stopuje moją ambicję, co bardzo mi odpowiada. Wspólnie chcemy osiągnąć wynik, ale jednocześnie nie chcemy się po drodze „roztrzaskać”. Plany treningowe są odpowiednio dozowane i myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Co planuje pani osiągnąć w Tokio?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Chcę być jak najlepiej przygotowana, ale jednocześnie nic nie zakładam, planując czerpać ze startu jak największą radość. Te igrzyska będą dla mnie wisienką na torcie. Chcę się na nich spełnić i godnie reprezentować nasz kraj. Nie chcę wywierać na sobie presji, bo robiłam to przez całą karierę i nie zawsze mi służyło. Jednocześnie wiedziałam, że do każdego treningu, do każdych zawodów mam podchodzić z pasją i czerpać z nich radość, bo zbyt wysokie ciśnienie poza urwaniem głowy nic dobrego nie wniesie. Lata doświadczeń pozwalają mi teraz mądrzej, spokojniej i z większym dystansem, ale też z pełnym zaangażowaniem i determinacją podnosić ciężary.

Jaki wynik w dwuboju by panią usatysfakcjonował?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Nigdy nie prognozowałam swoich rezultatów i w tym wypadku również tego nie zrobię. Zawsze powtarzam, że to sport, nic nie da gwarancji, wszystko zweryfikuje pomost w dzień startu, a tam muszę wykorzystać wszystko nad czym pracowałam: ciało, mental i ducha. Wszystkie inne spekulacje to założenia, zawsze jakieś w głowie są, ale z jednej strony można się przeliczyć, a z drugiej nie dowartościować. Każdego dnia po prostu robię swoje, na tym się skupiam, chociaż od marzeń nie uciekam.

Czy dobrze wyczuwam, że przed panią ostatni występ w bogatej, okraszonej trzema złotymi medalami mistrzostw Europy, karierze?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Tak, na arenie międzynarodowej będą to moje ostatnie zawody. Startów na mistrzostwach kraju również nie zakładam, choć nie wykluczam, że na drużynówce się pokażę.

I co potem?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Zacznę żyć na nowo. Trochę więcej luzu i mniej mojego sportowego kata w głowie, który wciąż pilnował co mogę zrobić jeszcze lepiej (śmiech). Sport, mimo radości i wyzwań, które budują, wymaga również rezygnacji z wielu innych aspektów życia. Każdy dzień musi być zaplanowany, bo musi być czas na trening i regenerację, a dieta odpowiednio dobrana. Po 26 latach wyczynowego uprawiania sportu czas na nowe zadania.

Zostanie pani przy sporcie?

Joanna ŁOCHOWSKA: – To się jeszcze okaże, choć mam wrażenie, że trudno mi będzie całkowicie od niego odejść. Uprawiam go od 7. roku życia i jest dla mnie wszystkim; nie wyobrażam więc sobie funkcjonowania bez aktywności fizycznej i na pewno będzie mi towarzyszyć.

Poniedziałek, 26 lipca to dzień pani drugiego startu na igrzyskach. Jak pani wspomina premierowy występ, który miał miejsce w 2012 roku w Londynie?

Joanna ŁOCHOWSKA: – Startowałam w kategorii 53 kg, miałam szansę na więcej niż 11. miejsce, ale pozostał niedosyt. Zostały dobre wspomnienia i duży zaszczyt, lecz teraz skupiam się na tym co przede mną. Cieszę się, że swoją długą karierę mogę zakończyć igrzyskami i z tego występu pragnę czerpać jak najwięcej radości. Obecnie przebywam na zgrupowaniu w Spale i czas, jaki pozostał mi do wylotu, planuję maksymalnie wykorzystać.

Na zdjęciu: Dla Joanny Łochowskiej start na terorocznych igrzyskach stanowić będzie ukoronowanie długiej i bogatej kariery.

Fot. PKOl