Justyna Święty-Ersetic: Jestem realistką. Wierzę w medal w sztafecie, a indywidualnie moim celem jest finał

Myśli pani, że epidemia koronawirusa nie storpeduje igrzysk w Tokio?Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Myślę, że możemy być o igrzyska raczej spokojni, choć trudno oczywiście przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja. Trzeba się na przykład liczyć z tym, że pierwsze mityngi Diamentowej Ligi w Azji będą odwołane. Osobiście wierzę, że się odbędą. Wielu sportowców poświęciło kilka lat swojego życia, tylko po to, żeby wystartować w tych igrzyskach, dla wielu mają być ich ostatnimi. Dla nich byłby to prawdziwy cios, gdyby je odwołano.

W kontekście „ostatnich” myśli pani także o niektórych „aniołkach”, koleżankach ze sztafety 4×400?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Akurat ich nie miałam na myśli.

Jako wicemistrzynie świata, w Tokio będziecie faworytkami do medalu. A co musiałoby się stać, żeby pani – siódma zawodniczka mistrzostw świata – stanęła na podium indywidualnie?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Jestem realistką. Musiałabym zdecydowanie poprawić rekord życiowy, co pokazały mistrzostwa w Katarze (Jamajka Shericka Jackson brąz zdobyła rezultatem 49,47, rekord życiowy Święty-Ersetic to 50,41 z ME 2018 w Berlinie – przyp. red.). Wierzę w medal w sztafecie, natomiast indywidualnie moim celem jest finał, a w nim chciałabym powalczyć o jak najwyższe miejsce.

Kibice przyzwyczaili się, że wygrywa pani biegi na 400 metrów, ale w halowych mistrzostwach Polski w Toruniu zdobyła pani także złoto na 200 metrów. Skąd pomysł na ten start?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: To forma przygotowań oczywiście. W przygotowaniach do sezonu z trenerem Aleksandrem Matusińskim mocniejszy akcent kładziemy na pracę nad szybkością w pierwszej połowie 400 metrów i chciałam się po prostu sprawdzić, jakie przynosi to efekty.


Zobacz jeszcze: Szybciej, wyżej, dalej niż… koronawirus


Przyniosły chyba, bo wygrała pani, choć ex aequo w czasie 23,64 z Marleną Golą z Podlasia Białystok. Pamięta pani, czy w dorosłej karierze zdarzyło się pani dzielić zwycięstwo?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Właśnie po mistrzostwach zaczęłam szukać w pamięci, ale nie znalazłam podobnej sytuacji. Niemniej osobiście bardzo się cieszyłam, nie spodziewałam się, że mogę tak szybko biegać dwusetkę, że pobiję rekord życiowy, lepszy nawet od tego na stadionie (23,81 z 2014 roku – przyp. red.).

Pani trzy złota – na 200 metrów, 400 i w sztafecie klubowej 4×200 – dzieliło niespełna dwie godziny. Przypomniały się mistrzostwa Europy w Berlinie, gdzie od finału na 400 do sztafety 4×400 – obu zwycięskich – minęło jeszcze mniej czasu, półtorej godziny…
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: To prawda, ale teraz wyzwanie było chyba jeszcze większe, bo 200 metrów to nie jest komfortowy dystans, zupełnie inny rodzaj wysiłku niż 400. Ale jak widać, dało się. Myślę, że to efekt wielu lat mocnego treningu, zbieram tego żniwa.


Zobacz jeszcze: I co oni mają teraz zrobić?


Na czym polega nowa praca nad szybkością startową?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: To niuanse, żeby urwać ułamki sekund w pierwszej fazie biegu. Staramy się z trenerem cały czas coś poprawiać, udoskonalić, jak choćby wyjście z bloków. Wiemy, gdzie są rezerwy i one bez wątpienia są w pierwszych 200 metrach. Szczegółów nie chciałabym jednak zdradzać, konkurencja nie śpi.

Pani domeną pozostaje jednak 400 metrów, na którym wygrała pani tegoroczny World Indoor Athletic Tour. Co pani ceni bardziej – trzy złota w HMP czy triumf w tym prestiżowym cyklu?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Jednak wygraną w cyklu, tym bardziej, że na początku lutego podczas Copernicus Cup w Toruniu pobiłam rekord życiowy na 400 m pod dachem rezultatem 51,37. To fajne także dlatego, że – tak można powiedzieć – przejęłam pałeczkę w cyklu od mojej koleżanki klubowej Ewy Swobody, która w tamtym roku wygrała go na 60 metrów. Mam nadzieję, że za rok przejmie ją ktoś inny z naszych lekkoatletów. Ja nie będę miała już okazji, bo konkurencje objęte WAIT zmieniają się co dwa lata.

No właśnie, na świecie w tym roku szybciej pobiegła tylko – zaledwie o pięć setnych sekundy –  Amerykanka Wadeline Jonathas, choć te najlepsze specjalistki od 400 metrów nie biegały pod dachem. Śledzi pani ich poczynania?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Jeżeli pojawiają się o tym informacje, oczywiście tak, ale nie szukam, co robią i gdzie startują. Skupiam się na swoim bieganiu, a do sezonu letniego zostało jeszcze tak dużo czasu, że nie ma sensu wyrokować niczego na podstawie startów w hali.


Zobacz jeszcze: Mucha nie siada. Sukces, ten największy wróg…


A pani podobno w ogóle początkowo miała w hali nie startować…
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Pierwotnie faktycznie nie planowałam tego w sezonie olimpijskim. Poprzedni był bardzo długi, w październiku mistrzostwa świata w Dausze, potem jeszcze igrzyska wojskowe w Wuhan. Miałam bardzo mało czasu na odpoczynek, niecały miesiąc – mniej niż zwykle po sezonie. Gdy wróciłam w grudniu do treningów byłam gotowa fizycznie, ale psychicznie nie bardzo.

Buntowała się pani?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Nie, skąd! Wiedziałam, że muszę wykonać swoją pracę i tyle. Planowałam start tylko w dwóch mityngach, tak na przetarcie, ale podczas styczniowego zgrupowania w Republice Południowej Afryki noga – jak to mówimy – „kręciła” i trener zmienił zdanie. Żal było tej formy po prostu nie wykorzystać i nie startować. Może trochę kręciłam na to nosem, ale dziś absolutnie nie żałuję tej decyzji.

Odwołano jednak w tym roku halowe mistrzostwa świata w Nankinie, więc ma pani teraz więcej wolnego?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Raczej nie, bo po decyzji o HMŚ przyspieszyliśmy o tydzień kolejne zgrupowanie w RPA, na które lecimy 16 marca. Mam więc tydzień absolutnego luzu i odpoczynku od biegania. Wtedy nie robię nic, choć plackiem nie leżę. Nadrabiam zaległości z rodziną, znajomymi, jakaś książka, film, serial na Netfliksie. W kolejnym tygodniu już zaczynam się „ruszać”.

A czy pani myśli wybiegają już, co będzie „po Tokio”?
Justyna ŚWIĘTY-ERSETIC: Zupełnie o tym nie myślę. Całą energię koncentruję na starcie olimpijskim, potem zamierzam w Paryżu bronić tytułów mistrzyni Europy na 400 metrów i w sztafecie. A potem zobaczymy, co czas przyniesie…


Zobacz jeszcze: Jak aniołki zadziwiły świat, czyli podsumowanie roku 2019