Kamil Cholerzyński: Znów ruszam w stronę granicy

Rozmowa z Kamilem Cholerzyńskim, kapitanem rezerw GKS-u Katowice, trenerem w Akademii „Młoda GieKSa”.


Na własną rękę zaangażował się pan w pomoc Ukraińcom. Raz był pan już przy granicy, wkrótce rusza pan znowu.

Kamil CHOLERZYŃSKI: – To był odruch. Jak pewnie wielu z nas, spodziewałem się, że skończy się na negocjacjach i przeciąganiu liny przez polityków, a nie otwartego zbrojnego konfliktu. Obserwując to, co się dzieje, ciężko było wysiedzieć w domu, zebrać myśli. Nagle poczułem, że muszę coś zrobić. Jestem mocno związany z chrześniakiem, który ma niecałe 3 lata. Gdy pomyślałem, że tam, na granicy, też są takie dzieci… To był moment. W piątek zebraliśmy się z dziewczyną do auta, pojechaliśmy, wróciliśmy w sobotę nad ranem.

Co zastaliście?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Wszyscy chętni do pomocy kierowali się do Medyki, Korczowej, czyli na te największe przejścia. Policja już zawracała auta, bo było ich zbyt wiele, co utrudniało pracę przygranicznikom. Dlatego udaliśmy się do Przemyśla, przyjeżdżają tam pociągi z Kijowa czy Lwowa. Kupiliśmy rzeczy, które uznaliśmy za najpotrzebniejsze. Pierwszy obrazek… Chyba nie wymażę go z pamięci do końca życia. Udało się zaparkować blisko dworca, a ten w Przemyślu jest charakterystyczny, z dużymi, dosyć wąskimi oknami. Za nimi były malutkie dzieci, siedzące na podłodze, bawiące się…

To łamało serce, ale wiedzieliśmy, na co się piszemy. Przeszliśmy na peron, non stop z pociągów wychodziły matki z dzieciakami – płaczącymi, wystraszonymi. Straszny widok, przykre doświadczenie, choć w oczach tych kobiet było coś pozwalającego sądzić, że cieszą się z ucieczki przed wojną; że tu ich może czekać coś lepszego.

Co udało wam się zrobić?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Póki co nie za wiele. Pomogliśmy pewnej zagubionej pani, czekającej na swojego 15-letniego syna. Tata podwoził go do przejścia w Medyce, a ona była w Przemyślu i chciała się do niego dostać. Chodziliśmy od straży do straży, pytaliśmy, kto może pomóc, skoro zwykłe osobówki są zawracane. Udało nam się zlokalizować miejsce, skąd odjeżdżały do Medyki autobusy.

Przekazaliśmy pieniądze, dałem numer telefonu i poprosiłem, by zasygnalizowała chociaż kciukiem, gdy dotrze do syna. Potem szczęśliwie wysłała podziękowania za pomoc. Nie umiemy pisać po ukraińsku, nie ufaliśmy do końca translatorowi, dlatego poprosiliśmy jednego Ukraińca by napisał nam na kartce, że oferujemy nocleg, zakwaterowanie i wyżywienie na terenie Śląska, albo transport do Krakowa.

Ktoś skorzystał?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Podwieźliśmy do Krakowa jedną starszą panią. Nie ma co się dziwić, że kobiety mają obawy. Mają za sobą długą podróż pociągiem, w kiepskich warunkach, wysiadają w kraju, którego nie znają. Zrozumiałem, że nie chcą łapać się pierwszego lepszego transportu. Być może potrzebują chwili, by się ogrzać, przespać, zebrać myśli. Teraz w specjalnych punktach są już tworzone listy osób, skąd można kogoś odebrać. Słyszało się też o jakichś nieprzyjemnych incydentach, niektórzy zaczynają wykorzystywać tę sytuację, dlatego trzeba zrozumieć, że kobiety są ostrożne.

Byliśmy przygotowani na to, że kogoś weźmiemy i przenocujemy, mieliśmy też załatwione noclegi na jakiś dłuższy okres. Jestem zbudowany tym, co się czyta, jak ludzie chcą pomagać. Bywa, że sami mieszkają w kawalerkach, a mówią, że pójdą spać na ziemię, odstąpią swoje łózko. Serce rośnie, nieraz aż można się wzruszyć.

Ludzie nie mają czasem prawie nic, a oferują tak wiele. Obyśmy tego nie zatracili, a wynieśli z tej lekcji splamionej krwią jakąś naukę. Niech każdy z nas stanie się choć trochę lepszym, człowiekiem. Początkowo przy granicach było chaosu, teraz słyszę, że pomoc jest już bardziej zorganizowana. Wiemy, czego jest za dużo, czego za mało. Chcemy pomóc tam, gdzie są deficyty.

Czego jest zbyt wiele, czego zbyt mało?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Nawet w Przemyślu widzieliśmy auta, które zabierały żywność, bo po prostu się psuła. Podejrzewam, że na każdym przejściu granicznym jest inaczej. Do Przemyśla najłatwiej dojechać. Tam docierają pociągi, tam dotrze się autostradą, dlatego pomoc jest największa. Jedzenia i ubrań było sporo. Teraz chcemy zabrać ze sobą np. ogrzewacze do rąk i nóg.

Przyznam, że nie słyszałem o nich wcześniej, a mogą bardzo pomóc osobom stojącym w tych gigantycznych kolejkach na przejściach granicznych. Wiadomo, jaka w nocy jest temperatura, a one pomagają trzymać ciepło w rękawiczkach czy butach przez 10 godzin.

Jest pan zawodnikiem rezerw GKS-u Katowice i trenerem 2009 rocznika w Akademii GieKSy. Jak reaguje klub, gdy chce się pan zwolnić z treningu czy sparingu?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Słyszę tylko od dyrektora Oględzińskiego: „Jasne, nie ma problemu”. Dyrektor Pańpuch też przeżywa to bardzo, czasem nawet w trakcie treningu potrafimy zejść na temat wojny. Od niedzieli jesteśmy na obozie w Szalowej. Poprosiłem o możliwość wcześniejszego wyjazdu, bo aż ciężko wysiedzieć. W czwartek w nocy ruszam w stronę granicy. Mam taką wewnętrzną potrzebę. Tu nie jestem w stanie funkcjonować.

Po polskiej stronie jest w miarę OK, są miejsca noclegowej, ale gorzej jest po ukraińskiej, gdzie kobiety, dzieci, czekają po 2-3 dni w kolejkach. Chcę tam wjechać, potem ruszyć dalej, w okolice Lwowa. Słyszy się, że skądś trzeba odebrać matkę z dzieckiem… Zamierzam wykonać kilka takich kursów.

Nie obawia się pan podróży w głąb Ukrainy?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Ukraińcy walczą, nie boją się, a ja mam się obawiać? Człowiek przez całe życie poznaje samego siebie. Dotąd temat wojny był nam dość odległy, choć przecież toczyła się w różnych miejscach świata, także na Ukrainie. Teraz dotknęło nas to w sposób bardziej bezpośredni. Nie myślę o sobie, a o tych ludziach, dzieciach.

Jestem w kontakcie z „Żenią” Radionowem (były piłkarz GieKSy – dop. red.). Jest w Polsce razem z rodziną, ale ma 10-letniego brata i kuzyna na wschodniej granicy, blisko Rosji. Opowiada, że to, co do tej pory pokazała telewizja, to tylko ułamek rzeczywistości. Jego bliscy siedzą już któryś dzień w ziemiankach, ziemia się trzęsie, a koledzy walczą na froncie, choć cały czas brakuje podstawowego sprzętu. Ciężko się tego słucha.

Można jakoś pomóc panu przed podróżą?

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Nie dysponuję nie wiadomo jak dużym autem. Dotychczasowe deklaracje zapełnią mi bagażnik i tył, a nie chcę prosić na wyrost, by coś nie zostało. Chyba każdy z nas wie, gdzie się udać. Mnóstwo jest miejsc wokół nas, które organizują zbiórki. Warto zaangażować się w jakikolwiek sposób. Odezwała się do mnie Sparta Katowice czy Maja Strzelczyk z Canal+. Odzew w mediach społecznościowych był duży. Ludzie w ciemno posyłali mi różne rzeczy, prosili tylko o adres paczkomatu.

Bierzemy trzy 20-litrowe warniki na gorącą wodę, 30-metrowy przedłużacz. Mam nadzieję, że gdzieś uda się zorganizować dostęp do prądu – gniazdka mają choćby autobusy – i na bieżąco będziemy robić herbatę, by ludzie utrzymywali temperaturę. Już słyszało się przecież o przypadkach hipotermii. Wezmę maści na odmrożenia. No i jedzenie. Żona Adriana Napierały zadeklarowała, że zrobi 300 kanapek. Będę miał co wieźć.

Mam nadzieję, że sytuacja na granicy nie zmieni się drastycznie i będzie można ją gdzieś przekroczyć. Jestem bardzo zdeterminowany. Nie wyobrażam sobie, by ktoś nie chciał wpuścić ludzi oferujących pomoc.

Szacunek za postawę.

Kamil CHOLERZYŃSKI: – Żyjemy w fajnych czasach. W luksusie. Możemy narzekać, ale niczego nam nie brakuje. Zapominamy nieraz o tym, co jest najważniejsze. Emocjonujemy się, kto komu kibicuje, kto będzie mistrzem, wicemistrzem… Gada się o Polakach, że zaściankowi, że rasiści, potrafimy się o wszystko spierać, ale teraz widzę w nas wielką chęć pomocy, życzliwość, serdeczność. Będąc w Przemyślu, każdy każdemu pomagał. Jakbyśmy się stali innym narodem.

Coraz więcej doświadczonych wojną ludzi za chwilę będzie w Polsce i trzeba im będzie jakoś zagospodarować czas. Furtkę mogą otworzyć kluby sportowe. Te dzieciaki nie mogą przecież tylko siedzieć w ośrodkach pomocy dla uchodźców, potrzebują zaznać trochę normalności i kluby mają narzędzia, by w tym pomóc. Mogą zapraszać na treningi, na mecze, integrować z naszą młodzieżą i dzieciakami, które też o tym wszystkim ze sobą rozmawiają, też je to ruszyło.

Możliwości jest wiele, trzeba chęci. Ci ludzie przeżywają traumę, jakiej nie życzę nikomu. Oby to jak najszybciej się skończyło, obyśmy stali się lepszymi ludźmi. Wszyscy walczący na froncie na to zasługują. Za to będę się modlił.


Na zdjęciu: Kamil Cholerzyński daje piękny przykład, jak można działać w czasie wojny.
Fot. Rafał Rusek/Pressfocus