Kamil Glik: Wszystko w naszych rękach

Rozmowa z Kamilem Glikiem, 100-krotnym reprezentantem Polski.


Korespondencja Michała Zichlarza z Doha

Jak zapamięta pan swój setny mecz w narodowych barwach? To nasz pierwszy mecz otwarcia na mundialu w XXI wieku kiedy nie przegrywamy.

Kamil GLIK: – Odpowiem tak, ja w swoim trzecim występie w finałach mistrzostw świata nie straciłem bramki, do tego jedno zwycięstwo i dwa remisy, bo z Kolumbią w Kazaniu wszedłem na boisko w końcówce. To dla mnie taki mały bonus, mała satysfakcja. Co do setki gier w kadrze, to wiadomo, kawał czasu. Jak kiedyś zakończę karierę, to na pewno będzie co wspominać.

Na swoim koncie ma pan w tej chwili 100 gier w kadrze, doszedł pan do samego Grzegorz Laty. Jak pan do tego podchodzi?

Kamil GLIK: – W trakcie meczu nie myśli się o takich rzeczach. Przed spotkaniem też w ogóle o tym nie myślałem. Czas na jakieś wspominki będzie, jak mówię, pewnie za parę lat. Dzisiaj jest ważniejsze co innego, ale na pewno taka liczba i tyle lat gry w narodowych barwach, to jest to dla człowieka coś szczególnego. Sto meczów zagrać, to jest to spora liczba. Były tutaj i wzloty i upadki. Były mecze dobre i bardzo dobre, ale też gorsze, co jest normalne. Na pewno fajny jubileusz, a mógł być jeszcze bardziej perfekcyjny. Jest póki co tylko dobry.

Jak oceni pan mecz z Meksykiem? Jest zadowolenie, bo przecież na zero z tyłu czy niekoniecznie, bo niewykorzystany rzut karny przez Roberta Lewandowskiego?

Kamil GLIK: – Skończyło się 0:0, no i trochę szkoda, bo można było się pokusić o coś więcej. Na nieszczęście nie strzelasz karnego, ale absolutnie to nie jest wina Roberta. Wszyscy jedziemy na jednym wózku, jesteśmy jedną drużyną, no i w sobotę przed nami kolejne spotkanie.

Zagraliście w innym ustawieniu w defensywie niż to było wcześniej, bo nie trójką, a czwórką zawodników. Jak panu grało się w tym systemie?

Kamil GLIK: – Trener tak zdecydował ze względu na rywala. Co do mnie, to zawsze mówiłem, że nie sprawia mi to żadnej różnicy czy gramy w obronie trójką środkowych obrońców czy jest nas czterech. Pół kariery grałem w czwórce w tyłach, pół w trójce, więc nie robi mi to żadnej różnicy.

Z Meksykanami zagrał pan bardzo solidne spotkanie. Jak się robi taką formę nie grając w klubie?

Kamil GLIK: – To nie jest tak, że wracam po kontuzji więzadeł krzyżowych. Nie zagrałem raptem czterech spotkań. To nie jest tak, że nie było mnie przez pół roku, w moim przypadku ta przerwa była bardzo krótka, więc bez przesady. To nie był jakiś długi rozbrat z futbolem, więc nie przesadzajmy.

W szatni był niedosyt po tym niewykorzystanym karnym?

Kamil GLIK: – Co do tego co się wydarzyło i nie strzelonego karnego to wiadomo, że niedosyt jest, trudno żeby było inaczej, ale w sobotę przed nami kolejna szansa i będziemy ją chcieli wykorzystać. Co do Meksykanów, to na pewno mieli większe posiadanie piłki niż my, ale w większości grali na kole boiska. Tam tych podań wymieniali najwięcej.

Pocieszaliście Roberta Lewandowskiego po tym niewykorzystanym przez niego karnym?

Kamil GLIK: – Robert jest na tyle doświadczonym piłkarzem i zawodnikiem, że nie potrzebuje jakiegoś pocieszania. Nikt nie odważyłby się powiedzieć, że tego meczu z Meksykiem nie wygraliśmy przez Roberta. Absolutnie tak nie jest. Jesteśmy jedną drużyną i jedziemy na jednym wózku. Jeśli ktoś popełni błąd, to jesteśmy z nim i tak to powinno wyglądać.

Po tym niestrzelonym karnym mieliście trudny moment. Wsparcie Meksyku z trybun, wrzawa, nie bał się pan, że wtedy może się coś wydarzyć na naszą niekorzyść?

Kamil GLIK: – Jasne, jak ma się karnego w 60 czy 70 minucie spotkania, a nie wykorzystuje się go, to te pierwsze chwile w takim momencie nie należą do najłatwiejszych. Tak było pewnie i dla Roberta i dla całej drużyny. Co do wsparcia z trybun to też można powiedzieć, że w trzech czwartych były wypełnione kibicami z Meksyku, ale jak mówię, podnieśliśmy się, przezwyciężyliśmy trudny moment i to też jest ważne.

Te mocne wsparcie dla rywala z widowni dało się jakoś odczuć?

Kamil GLIK: – W trakcie meczu, to niespecjalnie. Gwizdy, buczenie na nas? Każdy z nas gra w klubie, są podobne sytuacje, nie miało to jakiegoś znaczenia.

W pana wypadku można powiedzieć, że głowa jak ze stali, bo parował pan nią uderzenia przeciwnika. Bolało?

Kamil GLIK: – Dostałem mocno i w pierwszej i w drugiej połowie, ale dało się przeżyć. Nie było tak źle (śmiech).

W przypadku tego wtorkowego meczu można mówić o grze jaką preferuje selekcjoner Michniewicz. Do pełni szczęścia zabrakło niewiele, prawda?

Kamil GLIK: – Ja wiem, że wszyscy chcieliby, żeby to ładnie wyglądało, ale przypomnę, że za trenera Adama Nawałki graliśmy podobnie. Graliśmy tak jak gramy teraz czyli dużo skrzydłami. Wtedy te nasze spotkania też nie były jakieś porywające. To było czekanie na wygranie pojedynku i na dośrodkowanie w wykonaniu Kuby Błaszczykowskiego czy Kamila Grosickiego. Nie była to jakaś „tiki-taka” w naszym wykonaniu, ale futbol pragmatyczny. Wygrywaliśmy 2:1 czy 1:0, więc podobnie jest i teraz.

Czy w końcówce nie zabrakło impulsu w postaci zmian, jak w przypadku niedawnej wygranej w towarzyskim meczu z Chile?

Kamil GLIK: – Nie mnie to oceniać. Tutaj selekcjoner z boku na pewno przeprowadza trzeźwiejszą analizę niż my na boisku. My pochłonięci jesteśmy emocjami, a z boiska to wygląda często zupełnie inaczej niż z boku czy z trybun. Jeśli trener uznał, że zmian ma być mniej, to znaczy, że tak właśnie miało być.

Wydarzeniem pierwsze fazy mistrzostw jest wygrana Arabii Saudyjskiej z Argentyną. Oglądał pan to spotkanie?

Kamil GLIK: – Rzucałem na wszystko jednym okiem. Na pewno jedenastka Arabii Saudyjskiej zaskoczyła wszystkich. Trzeba powiedzieć, że mieli jednak furę szczęścia, bo umówmy się, Argentyńczycy zdobyli kilka bramek, które nie zostały uznane. Grali bardzo wysoko i mocno na pograniczu ryzyka, a te trzy bramki stracone w pierwszej połowie, a nie uznane, to o czymś mówią. Przy tym spotkaniu przypomniało mi się nasze spotkanie z Niemcami z 2014 roku. Teraz było podobnie. Na 10 takich spotkań to dziewięć przegrają, ale oczywiście nie umniejszam ich sukcesu, chwała im za taką wygraną, z tak silnym przeciwnikiem. Było widać, że mocno wybiegali to spotkanie, strasznie walczyli, wybijali, robili wślizgi, brawa dla nich.

Ta odważna gra Arabii Saudyjskiej może być zaskoczeniem?

Kamil GLIK: – To gra na bardzo dużym ryzyku. Argentyńczycy kiedy zdobywali bramki byli na minimalnych spalonych. To były takie spalone można powiedzieć o paznokieć. Wygląda to widowiskowo, ale jak mówię, jest to bardzo ryzykowne.

Ta nasza taktyka na sobotnie spotkanie będzie pewnie zupełnie inna niż w starciu z Meksykiem, prawda?

Kamil GLIK: – To już trenera Michniewicza trzeba o to pytać. Teraz najważniejsze jest, żeby trochę odpocząć i lekko dojść do siebie. Są dwa dni na odpowiednie przygotowanie się, no i wracamy na kolejne ważne spotkanie w sobotę.

A otoczka samych mistrzostw w Katarze? Jak się panu podoba mundial w tym kraju?

Kamil GLIK: – Ciężko coś powiedzieć w tym temacie, bo to co my widzimy, to jest hotel i boisko podczas sesji treningowych czy stadion w trakcie naszych gier. Nigdzie nie byliśmy i nic nie widzieliśmy. Można powiedzieć jak każdy mundial czy duży turniej, które od siebie, jak Euro nie różnią się dla nas piłkarz. Mecz to coś co odróżnia wszystko od dnia codziennego.

Po meczu z Meksykiem można powiedzieć, że nie będzie tego co było w poprzednich latach na mundialach w naszym wykonaniu czyli meczu otwarcia, meczu o wszystko i gry o honor, a będzie walka do ostatniej minuty.

Kamil GLIK: – Tak to wygląda. My mamy wszystko w naszych rękach. Gramy teraz drugi mecz z Arabią Saudyjską i trzeba zrobić wszystko, żeby przechylić go na naszą korzyść.


Fot. Grzegorz Wajda