Kamil Kołsut: Ile kosztuje miłość

Mecz otwarcia mundialu pokazał, że Katarczycy do piłki raczej się nie przekonają. Ich drużyna przegrała, oni uciekli z trybun. Kolejne tygodnie pokażą, czy Katar przekona do siebie świat.


Korespondencja z Kataru

Kiedy mecz otwierający pierwszy mundial w świecie arabskim chylił się ku końcowi, trybuny opustoszały. Wystrojeni w galabije miejscowi najpierw siedzieli na trybunach jak w teatrze, a później utworzyli na schodach biały strumień w kierunku wyjścia. Ich zespół wyglądał jak najgorsza drużyna mundialu, oni pokazali zaś oblicze najbardziej zobojętniałych kibiców.

Futbol wkroczył na ziemię, gdzie cenionymi sportami są raczej wyścigi wielbłądów, sokolnictwo czy ukochany przez imigrantów krykiet, a nie bieganie za piłką po boisku – nawet klimatyzowanym. Piłka nie do końca jest u siebie, w przeciwieństwie do szefa światowej federacji Gianniego Infantino, który mógłby powiedzieć – jak przystało na mieszkańca Dauhy – że czuje się jak w domu.

Kibice odkrywają nowe terytorium, ale futbol – wbrew pozorom – nie gra meczu na wyjeździe. Piłka przestała być własnością Zachodu. Katarczycy, Saudyjczycy, a jeszcze niedawno Rosjanie przez lata inwestowali w kluby i rozgrywki, infiltrowali też najwyższe władze. Mundial to tylko kolejny akt przesuwania sportu na Wschód, czyli tam, gdzie są pieniądze.

Cztery lata temu, podczas meczu otwarcia mundialu organizowanego przez Rosjan, w loży bawili się Infantino, Władimir Putin oraz oskarżony o poćwiartowanie opozycyjnego dziennikarza saudyjski książę koronny Mohammed bin Salman. Teraz zmienił się tylko gospodarz. Emir Tamim przemawiał, a za jego plecami siedzieli zatroskani Infantino, Bin Salman oraz ojciec Hamad.

Katarczycy od lat stoją na portfelu, który dodaje wzrostu, ale mundial za łapówki kupili tak samo, jak wielu poprzednich gospodarzy. Nie są pionierem korupcji, ani budowania sukcesu na ludzkiej krzywdzie. Powinniśmy się wstydzić tego mundialu bardziej niż zimowych i letnich igrzysk w Pekinie czy piłkarskiego mundialu w Rosji, ale tylko dlatego, że w nieprawości różni się skalą.

Może też trwające mistrzostw to po prostu lustro, w którym z niesmakiem przegląda się Zachód, bo wyostrza jego największe problemy oraz lęki: konsumpcjonizm, wyzysk ekonomiczny, nierówności społeczne, zmagania z globalnym ociepleniem. Wszystkie są nieodłącznymi partnerami tak współczesnego świata, jak i tegorocznego mundialu.

Katarczycy, organizując największe piłkarskie święto, chcieli dać pokaz siły, ale może także kupić miłość. Pewnie spróbują przez najbliższy miesiąc udowodnić, że mogą zaoferować światu coś więcej niż pieniądze. Mecz otwarcia, który był może najsmutniejszym spotkaniem otwierającym turniej w dziejach mundiali pokazał, że chyba jednak nie wszystko da się kupić.


Fot. PressFocus