Kamil Mazek: Ruch był godnym rywalem

Rozmowa z Kamilem Mazkiem, pomocnikiem Chojniczanki, świeżo upieczonego beniaminka I ligi.


Wypada pogratulować awansu do I ligi. Jak świętowały go Chojnice?

Kamil MAZEK: – Można powiedzieć, że w sobotę był gorący wieczór. Bawiliśmy się z kibicami na starówce, noc upłynęła na świętowaniu. Naszym wodzirejem jest Mateusz Klichowicz, ale cała szatnia fajnie spędziła ten czas – nawet osoby, które na co dzień są stonowane, dały upust radości. Od tych chwil minęły już dwie doby, więc ekscytacja i ciśnienie powoli opadają, ale gdy człowiek o tym myśli, to wciąż się cieszy. Dla mnie to pierwszy awans. Dopiero teraz poczułem, jak to smakuje, w odróżnieniu od niektórych chłopaków, którzy już kiedyś awansowali. To wyjątkowe uczucie.

Przed sobotnim spotkaniem z Pogonią Grodzisk Mazowiecki nastawialiście się, że to będzie „ten” dzień?

Kamil MAZEK: – Wiedzieliśmy, że możemy tego dokonać. Spojrzeliśmy, o której gra Ruch i liczyliśmy, że po ewentualnym zwycięstwie z Pogonią będziemy czekać przez 15 minut na boisku, sprawdzając wynik z Elbląga. Ten scenariusz się sprawdził, choć łatwo nam nie było. Rywale też walczyli o życie, o utrzymanie, dali nam w kość, postawili trudne warunki. Bramkę zdobyliśmy z ich pomocą, potrzebna była pewna doza szczęścia, by w końcówce piłka wreszcie wpadła do siatki. Gdyby nie ten samobój, awansu by jeszcze nie było, trzeba byłoby być dalej spiętym, by postawić kropkę nad „i”, ale na szczęście to już za nami.

Ten awans to bardziej sukces czy obowiązek Chojniczanki?

Kamil MAZEK: – Trafiając latem do Chojnic, wiedziałem, że nie tylko ja, ale cała drużyna, dyrektor, osoby wokół klubu budują coś, co ma dać awans. Liczyłem, że tak się stanie. Przyszedłem, by pomóc w realizacji tego celu. Został on zrealizowany. Nie było tak, że nagle w połowie sezonu zdaliśmy sobie sprawę ze swojego położenia i powiedzieliśmy: „Kurczę, panowie, jest szansa”. Nie! My na to nastawialiśmy się od 1. kolejki.

Kiedy był najtrudniejszy moment?

Kamil MAZEK: – Jesienią. Pojechaliśmy do Krakowa, zostaliśmy tam kilka dni, łącząc ligę z Pucharem Polski. Najpierw przegraliśmy z Hutnikiem, potem ze Ślęzą Wrocław. Ruch Chorzów wypracował wtedy nad sporą przewagę. Powtarzaliśmy sobie, że robimy swoje, ale śledziliśmy tabelę i widzieliśmy, że pociąg odjeżdża… Po dwóch miesiącach, w końcówce rundy, to Ruch miał kryzys i wszystko się zrównoważyło, a wiosną zaprezentowaliśmy stabilną formę, ponieśliśmy tylko jedną porażkę i są efekty w postaci awansu na dwie kolejki przed końcem sezonu.

Co było waszą siłą?

Kamil MAZEK: – Zgranie. Potrzebowaliśmy trochę czasu, bo przed sezonem przyszło sporo nowych zawodników. W pierwszych meczach każdy fajnie się „sprzedawał” indywidualnie, bo mamy w szatni ludzi z umiejętnościami, ale prawdziwą siłę pokazaliśmy, gdy dotarliśmy się jako zespół. Kiedy każdy wiedział, co i jak chcemy grać, to złapaliśmy serię.

Obawiał się pan Ruchu, z którym zresztą nie wygraliście?

Kamil MAZEK: – Jego postawa z pewnością była zaskoczeniem. Przed sezonem nie typowałem Ruchu do walki o miejsce premiowane bezpośrednim awansem. W trakcie sezonu pokazał jednak, jak jest mocny. Grałem tylko w pierwszym meczu, w Chorzowie, przekonując się, jak poukładana to drużyna i godny rywal w tej batalii o I ligę. W ścisłej czołówce spodziewałem się raczej innych zespołów, ale najbardziej po piętach deptał nam Ruch, choć też miał kryzys, w drugiej części jesieni potracił sporo punktów. Wtedy go wyprzedziliśmy i dojechaliśmy w tym wyścigu do końca.

Gdyby dziś zaczęły się baraże, grałby w nich Ruch, Motor Lublin, Wigry Suwałki i Radunia Stężyca. Na kogo by pan postawił?

Kamil MAZEK: – Zastanawiałbym się między Wigrami a Motorem. Ruch długo walczył o 2. miejsce, a często jest tak, że gdy musisz obejść się smakiem, to nie jest łatwo zresetować się przed barażem, podejść do tego na nowo. W Suwałkach czy Lublinie z perspektywą barażu pogodzono się wcześniej, nastawiając się, że to jest droga, która wiedzie po awans. Historia barażów – krótka – pokazuje, że mentalnie najłatwiej jest do nich podejść drużynom będącym na fali – jak Górnik Łęczna czy Skra Częstochowa, które do szóstki I i II ligi wskoczyły na koniec. Tam było podejście na zasadzie: „Panowie, super, udało się, jedziemy dalej na tej fantazji”. Sam jestem ciekaw, jak to wyjdzie w tym roku.

Dopiero w sobotę rozegrał pan pierwszy tej wiosny mecz w podstawowym składzie. Co się z panem działo?

Kamil MAZEK: – Na inaugurację wszedłem z ławki, zderzyłem się z rywalem i uszkodziłem biodro. Potrzebowałem 2-miesięcznej rehabilitacji, ale to już za mną. Cieszę się, że mogłem wrócić na końcówkę, dać kilka zmian, a w tym ostatnim meczu, dającym awans, zagrać w jedenastce i ukoronować ten sezon.

Fot. Piotr Matusewicz / PressFocus

Indywidualnie jest pan z niego zadowolony?

Kamil MAZEK: – Myślę, że tak – przede wszystkim z tego względu, że był to sezon, w którym grałem najwięcej. Mimo kontuzji, zaliczyłem prawie 1800 minut i z tego najbardziej się cieszę. Liczby? Mam 3 bramki i 5 asyst, a przed nami jeszcze dwie kolejki. „Minimum przyzwoitości” zostało wykonane. Mogło być lepiej, ale nie jestem rozczarowany.

Kilka lat temu w Chorzowie robił pan małą furorę na ekstraklasowych boiskach, potem były przenosiny do Zagłębia Lubin, ale pańska kariera nie potoczyła się tak, jak mogła i w wieku 27 lat wylądował pan w II lidze. Jak zapatruje się pan na swoją piłkarską drogę?

Kamil MAZEK: – Nie zwątpiłem w to, że mogę jeszcze wrócić do ekstraklasy. Nie przeżywam tego, w jakim jestem miejscu. Nie rozmyślam, że kiedyś byłem wyżej, a teraz jestem w II lidze. Dążę do powrotu na jak najwyższy poziom. Pogodziłem się z tym. Miałem trudny czas. Przeszedłem cztery kontuzje, dwie operacje. Cieszę się, że w ogóle mogę dziś być tu, gdzie jestem, świętować awans, cieszyć się grą, a nie kończyć z piłką, bo i takie myśli były. Miałem doła, dowiadując się o konieczności kolejnej operacji, ale to już za mną. Doceniam to, gdzie jestem.


Na zdjęciu: Kamil Mazek w ekstraklasowych czasach grał w Chorzowie, a teraz m.in. kosztem Ruchu świętował z Chojniczanką promocję do I ligi.
Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus