Kamil Nitkiewicz: Trener Furlepa nauczył nas wygrywać

 

Niech pan przypomni, jak w ogóle doszło do kontuzji, której nabawił się pan w listopadzie ubiegłego roku w meczu ze Stalą Brzeg?
Kamil NITKIEWICZ: – To była niefortunne zdarzenie. Rywale zagrali długą piłkę, wyprzedziłem przeciwnika i wybiłem ją, ale wtedy coś „chrupnęło” w mojej lewej nodze. Od razu wiedziałem, co mnie czeka…

Od razu pan się zorientował, że „poszły” więzadła?
Kamil NITKIEWICZ: – Grając w Kolejarzu Stróże też zerwałem więzadła krzyżowe.

A może zbyt szybko wrócił pan na boisko? Wcześniej z powodu urazu opuścił pan mecz z rezerwami Miedzi Legnica.
Kamil NITKIEWICZ: – W końcówce meczu z Gwarkiem Tarnowskie Góry była piłka „stykowa” i w tej sytuacji przeciwnik mnie „przerysował”, ale to akurat była prawa noga, a nie lewa, która „strzeliła” później w meczu. Pojechałem na konsultację do kliniki doktora Krzysztofa Ficka w Bieruniu.

Na szczęście okazało się, że to tylko silne stłuczenie. Dwa tygodnie w zupełności wystarczyły, bym się wykurował. Przez cały tydzień poprzedzający feralny mecz ze Stalą Brzeg trenowałem normalnie, nie było żadnych oznak, że może stać się coś niedobrego.

Miał pan obawy przed operacją?
Kamil NITKIEWICZ: – Zabrzmi to może dziwnie, ale tak. Ale bynajmniej nie z powodów medycznych, bo klinika doktora Ficka jest renomowaną placówką, tam byli operowani min. Łukasz Piszczek, Sławomir Szmal, Maja Włoszczowska. Ja wcześniej miałem operowane więzadła w prawej nodze oraz „cerowanego” przywodziciela w lewej.

Wtedy podszedłem do tych zabiegów na luzie, teraz było inaczej i nawet nie z racji wieku, bo jestem już dużo starszy niż wtedy. Po prostu martwiłem się, bo jesteśmy – nie oszukujmy się – półamatorami, mamy pracę zawodową, którą łączymy z grą w piłkę nożną. Ja jestem monterem i elektrykiem w agencji reklamowej, pracę zaczynam o 6.00 rano. Chodziło więc o zwolnienie L-4 w pracy, rehabilitację i temu podobne.

Do momentu pojawienia się pandemii koronawirusa w Polsce pańska rehabilitacja przebiegała bez zakłóceń?
Kamil NITKIEWICZ: – Zdecydowanie tak. Zaczęła się już pierwszego dnia po operacji, musiałem nogę unosić, w górę, ruszać stopą. Po ściągnięciu szwów najważniejszy było zgięcie i wyprost. Teraz wykonuję skipy przez płotki, to bardzo dobre ćwiczenia stabilizacyjne, wykonuję lekki trucht.

Co się teraz zmieniło? Siłownie są zamknięte…
Kamil NITKIEWICZ: – W Kluczborku działały dwie bardzo duże, ogólnodostępne siłownie. Ale ja wolałem ćwiczyć w domu albo na obiektach MKS-u. Tam mam do dyspozycji praktycznie wszystko, czego potrzeba – gumy, piłki, berety rehabilitacyjne. Pracuję w samotności, bardzo skupiony i skoncentrowany.

Muzyki pan w ogóle nie słucha? Biegacze, czy osoby ćwiczące w siłowniach, często mają na uszach słuchawki…
Kamil NITKIEWICZ: – Też słuchałem muzyki, dopóki miałem internet w telefonie. Ale teraz już mi się wyczerpał (śmiech).

Kiedy, orientacyjnie, będzie pan mógł trenować na pełnych obrotach?
Kamil NITKIEWICZ: – Standardowo rehabilitacja po takiej operacji trwa sześć miesięcy, ponieważ w kości wiercone są dziury i tunele, by śruba mogła wszystko „złapać”, Potrzeba właśnie pół roku, by kość mogła się zalać. Nim jednak wrócę do normalnych treningów, będę musiał zaliczyć testy wysiłkowe, by sprawdzić, czy noga jest całkowicie sprawna.

Na razie wszystko bez zakłóceń, więc może zdążę jeszcze w tym sezonie zagrać jakiś mecz, bo powinienem w czerwcu być już do dyspozycji trenera, a może w końcówce maja?

Wierzy pan w to, że rozgrywki w III lidze zostaną wznowione? Wielu piłkarzy i działaczy uważa, że sezon 2019/2020 już się zakończył. Nie tylko w III lidze, ale we wszystkich grupach rozgrywkowych.
Kamil NITKIEWICZ: – Przed kilkoma dniami rozmawiałem z moim tatą i śmialiśmy się, że opuściłem w tym sezonie tylko jeden mecz. Mogę zatem wrócić na… środek III ligi. Mam nadzieję, że wznowimy granie, chociaż muszę uczciwie przyznać, że przez głowę przemknęła mi myśl, że to już koniec rozgrywek. Nie jesteśmy jednak w stanie wszystkiego przewidzieć, więc pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać.

Do pewnego momentu pański zespół w rozgrywkach ligowych spisywał się bardzo przeciętnie, by nie powiedzieć wprost – słabo. W ośmiu meczach odnieśliście tylko jedno zwycięstwo i to w skromnych rozmiarach ze zdecydowanym outsiderem tabeli, LZS-em Starowice Dolne (w 18 meczach zgromadził zaledwie 4 punkty – przyp. BN). Ponadto ponieśliście cztery porażki i trzykrotnie dzieliliście się punktami z rywalami. Jakie były przyczyny tego falstartu?
Kamil NITKIEWICZ: – To jest zagadka także dla mnie, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem. Patrząc na to z perspektywy czasu – w 3-4 ostatnich latach staczaliśmy się po równie pochyłej.

W tym okresie spadliśmy przecież z pierwszej ligi do czwartej, takie brutalne są fakty. Gdyby nie „pomoc” Rozwoju Katowice, teraz walczylibyśmy w IV lidze. Nikt nie był w stanie znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytanie, dlaczego regularnie przegrywamy. Albo inaczej – nie potrafimy wygrywać.

Przyczyn szukali wszyscy, działacze, zawodnicy. Może brakowało nam szczęścia, a może umiejętności?

Potem przyszedł do klubu trener Jan Furlepa i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęliście wygrywać (siedem zwycięstw w 9. kolejkach – przyp. BN). Co takiego zrobił ten doświadczony szkoleniowiec, że wkroczyliście na ścieżkę zwycięstw? Ja już dawno temu przestałem wierzyć w cudotwórców…
Kamil NITKIEWICZ: – Może trener Furlepa zdjął z nas blokadę psychiczną? Kiedy wygrywasz tylko jeden mecz i nie potrafisz złapać serii zwycięstw, twoja psychika podupada. MKS Kluczbork jest marką na Opolszczyźnie, a przyszli do nas zawodnicy z mniejszych, mniej znanych klubów i przytłoczyła ich ogromna presja. Ciężko było nam się podnieść, bo nie mieliśmy problemu ze strzelaniem bramek, ale z wygraniem meczu już tak.

Wydaje mi się, że kluczowe było zwycięstwo w pierwszym meczu pod wodzą obecnego szkoleniowca. Pojechaliśmy do Bielska-Białej na mecz z Rekordem i wygraliśmy dosyć przekonująco 3:1. Ta wygrana dodała nam pewności siebie, bo przekonaliśmy się, że potrafimy wygrywać. O tym, że potrafimy grać w piłkę, wiedzieliśmy już wcześniej, ale problemem były zwycięstwa. Potem odwróciliśmy mecz z Foto-Higieną Gać i już poszło.

Wiem, że trener Furlepa nie jest cudotwórcą, ale to konkretny facet, który nie owija w bawełnę i mówi, to co myśli. Nawet po zwycięskim meczu potrafi rzucić wiele cierpkich słów i nie ma znaczenia, czy dotyczy to młodego zawodnika, czy doświadczonego. Bardzo dużo analizuje, ma swoje przyzwyczajenia.

Na przykład jego „konikiem” są pasy i podania, bardzo dużo uwagi poświęca dokładności i celności. Potrafi przerwać trening i wyłuszczyć, co mu leży na wątrobie. Jest bardzo zasadniczy, zwraca uwagę również na detale, wymaga i bezwzględnie egzekwuje od zawodników to, co mają do wykonania na boisku.

Nawet jeżeli w tym sezonie nie wybiegnie pan na boisko, to chyba nie zamierza pan kończyć kariery sportowej?
Kamil NITKIEWICZ: – Nie mam przecież pięćdziesięciu lat… (śmiech). Gdybym nie chciał już grać w piłkę nożną, to nie robiłbym operacji, bo z zerwanymi więzadłami przeciętny człowiek może normalnie żyć. Ciągnie mnie na boisko, chcę pobiegać i pokopać piłkę. A przy okazji odwdzięczyć się kilku ludziom, którzy wyciągnęli do nas pomocną dłoń w trudnym momencie. Mam na myśli Wojciecha Smolnika, Roberta Płaczkowskiego i burmistrza Kluczborka, Jarosława Kielara.

 

Na zdjęciu: Kapitan MKS-u Kluczbork Kamil Nitkiewicz nie może się już doczekać powrotu na boisko.