Kamil Socha: Trzeba umieć wstawać z kolan

Rozmowa z Kamilem Sochą, nowym trenerem III-ligowego MKS-u Kluczbork.


W Kluczborku przyznawali, że po odejściu Piotra Jacka do I-ligowego Stomilu Olsztyn mieli dwa dni na znalezienie nowego trenera. Czyli długo się pan nie zastanawiał?
Kamil SOCHA:
– To prawda. W niedzielę późnym wieczorem odebrałem telefon, a w poniedziałkowe południe już byłem w klubie na rozmowach. Dwie godziny po moim przyjeździe byliśmy dogadani. Już zostałem w Kluczborku, poprowadziłem trening. Szybkie działanie MKS-u było konieczne, skoro znalazł się w takiej sytuacji – stracił trenera, zajmuje miejsce w strefie spadkowej, ma mocno mizerny dorobek, bo 19 punktów to średnia poniżej jednego na mecz. Naprawdę niska. Klub musiał zareagować.

Po niespodziewanym wycofaniu GKS-u Bełchatów z II ligi mówił pan o nabraniu brzydzenia do tego zawodu. Ale nie na tyle, by nie podjąć kolejnej pracy?
Kamil SOCHA:
– Bo wiąże się niejednokrotnie z dużym stresem i sytuacjami wręcz niewyobrażalnymi – jak choćby te, które dotknęły mnie w Bełchatowie, a wcześniej w Bytowie. W pewnym momencie wydawało mi się, że czara goryczy jest przelana. Tyle że ja kocham to, co robię. Uwielbiam pracę z młodymi zawodnikami, których można uczyć; i którzy chcą się uczyć, pielęgnować w sobie pasję do piłki. To daje kopa.

Jak wiele czasu potrzebował pan, by otrząsnąć się po wydarzeniach z Bełchatowa?
Kamil SOCHA:
– Nie dało się nad tym przejść do porządku dziennego. Byliśmy przekonani, że utrzymamy się w drugiej lidze. Przez dwa miesiące zimowego okresu byliśmy przekonani, że wykonujemy naprawdę dobrą robotę, chłopcy czuli się przygotowani i czekali na pierwszy mecz. Niecały tydzień przed nim dostaliśmy informację, że klub nie przystąpi do rozgrywek. To naprawdę zabolało. Chłopakom, których ściągałem do Bełchatowa, dawałem słowo. Na ślepo nikt by do GKS-u nie przyszedł, każdy miał obawy, ale zapewniałem, że będzie dobrze – bo sam takie zapewnienia otrzymywałem i wierzyłem w nie bardzo mocno. Pensje były regularnie wypłacane i tym większy był to szok, że nie będzie nam dane zaprezentować, jak fajny zespół stworzyliśmy. Teraz sms-ujemy, kibicujemy sobie w poszukiwaniach nowych klubów. W związku z tym, co się stało z GKS-em, były i ekstremalne sytuacje.

Jakie na przykład?
Kamil SOCHA:
– Nie dawała mi spokoju historia zawodnika z Łotwy. Chłopak trenował przez cały miesiąc. Miał obiecane, że podpisze kontrakt. Mało tego – on już dostał ten papier do ręki! Nie było jedynie komu go podpisać, bo ostatniego dnia stycznia cały zarząd złożył rezygnację. Tylko słyszał, że ma się nie martwić i po wyborze nowych władz wszystko będzie załatwione. Kupił bilety lotnicze, ściągnął żonę z dzieckiem. Proszę się postawić w jego sytuacji… Trzeba było przekazać mu, co dzieje się z klubem. Nie wiedziałem, gdzie mam schować wzrok. Szukano mu jeszcze czegoś w Polsce, ale w końcówce okienka o to trudno, dlatego chyba wrócił do siebie. Musiałem odpocząć, pierwszy tydzień był bardzo trudny. Ale nie znam kogoś, kto choć raz w życiu nie upadł. Mężczyzn poznaje się po tym, jak wstają z kolan. Łączono mnie z kilkoma klubami, ale nie było konkretów – i też specjalnie o to nie zabiegałem. Nastawiałem się, że jeszcze chwilę poczekam, odetchnę, pobędę z drużyną. Ale po telefonie z Kluczborka i rozmowach stwierdziłem, że warto wrócić na ławkę.

Ile pensji stracił pan w Bełchatowie?
Kamil SOCHA:
– Za luty. Powiedziano nam, że styczniowej raczej też nie dostaniemy, ale zawodnicy zareagowali bardzo mocno i ktoś – nie wiem, w jaki sposób – załatwił środki. Na kolejne już nie ma szans. Spółka jest zgłoszona do sądu w stanie upadłości. Biorąc pod uwagę, ile jest zaległości, jak wielu wierzycieli, jaka kolejność – począwszy od ZUS-u – to wiemy, że my, z szarego końca, musimy pogodzić się ze stratą tych pieniędzy. Trzy pensje nadal zalega mi Bytovia. Spłaca po 100 złotych miesięcznie, w takim tempie potrwa to kilkanaście lat. Nie zarabiam milionów, by sobie swobodnie żyć bez regularnych wpływów – tym bardziej żyjąc na dwa domy. Wychodzi na to, że w ostatnich dwóch sezonach przez cztery miesiące dopłacałem do interesu jako sponsor Bytovii i Bełchatowa.

Żal, że taki ośrodek jak Bełchatów znika z mapy?
Kamil SOCHA:
– Odbuduje się. PGE nadal jest przecież mocno związane z miastem. Największe pretensje mam do tych, którzy przyznali GKS-owi licencję na ten sezon. Jestem w stanie zrozumieć, że klub wszelkimi sposobami walczy o utrzymanie się na powierzchni. Taka sytuacja tylko zachęca kolejnych. Licencje dostaje się za nic. „Dacie radę? Tak, damy! Dobra, ale uważajcie!”. Potem nie ma winnych. Kto bierze za to odpowiedzialność? Powtarzam wielokrotnie, że w innych krajach, w Anglii, jest tak, że bez zabezpieczenia nie masz szans przystąpić do ligi zawodowej. Nie wiem, czy po 20 latach pracy w polskiej piłce nie wolałbym tylko dwóch lig zawodowych, złożonych z 30-40 klubów, które rzeczywiście na to stać. A reszta działałaby na zasadach amatorskich.

To pracy byłoby mniej. Również dla was, trenerów!
Kamil SOCHA:
– Tak, ale przynajmniej byłoby stabilnie. Trafiłbyś do klubu – i wiedziałbyś, że ma stabilną sytuację. To, co przeżyłem ostatnio, aż trudno sobie wymyślić. To tak, jak na boisku. W poprzednim sezonie jako trener Bytovii grałem z rezerwami Śląska. W doliczonym czasie doprowadziliśmy do wyrównania 2:2, a zaraz po wznowieniu gry jeszcze straciliśmy bramkę. Przecież takie coś zdarza się raz na ileś lat. A nam zdarzyło się również tydzień później w meczu z Kaliszem!

Jakie warunki zastał pan w Kluczborku?
Kamil SOCHA:
– Niezłe, bo wiadomo, że MKS grał przez lata nawet w pierwszej lidze. Widać, że to ludzie, którzy znają piłkę. Aby funkcjonować na szczeblu centralnym, trzeba już coś sobą prezentować, mieć umiejętności w zarządzaniu. Do tego dochodzą kwestie czysto sportowe. Jeśli zespół zdobywa 19 punktów, to nie może być dobrze. To wyświechtane frazesy, ale potrzebna nam jest przede wszystkim twarda walka, jeśli nieraz nie wystarczą same umiejętności.

Jak funkcjonuje zespół MKS-u?
Kamil SOCHA:
– To typowe półzawodowstwo. Rozmawiałem z zawodnikami, chciałem zwiększyć liczbę jednostek treningowych, robić dwufazowe wtorki – z zajęciami o 10.00 i 16.00 – ale od razu sprowadzono mnie na ziemię. Chłopcy pracują, to bardzo młody zespół – nie wiem, czy nie najmłodszy w lidze, nie licząc drużyn rezerw. Wielu zawodników niebawem będzie zdawać matury, niektórzy pracują na nocnych zmianach, rano odsypiają i potem przyjeżdżają na trening. Trzeba będzie dopasować do tego intensywność i jakoś sobie radzić.

Odkąd jesienią trafił pan do Bełchatowa z Piasta Żmigród, w III grupie III ligi opuścił pan ledwie kilka kolejek. Zna ją pan doskonale.
Kamil SOCHA:
– Ta wiedza pokazuje mi, że łatwo nie będzie. Widzę, co się dzieje. Warta Gorzów, będąca za naszymi plecami, wzmocniła się i gra inaczej niż jesienią. Liga jest mocno wyrównana, wyniki to pokazują. Kto by się spodziewał, że Goczałkowice przegrają 1:5 z Odrą Wodzisław? Albo że Rekord zostanie rozbity 0:4 przez Gwarka? To rzeczy na pierwszy rzut oka niemieszczące się w głowie. Trend jest taki, że w ligach zawodowych poziom się wyrównuje, a języczkiem u wagi staje się przygotowanie fizyczne. To czynnik potrafiący przechylać szalę. Zespoły o jakości piłkarskiej, technicznej, potrafią polec ze słabszymi drużynami, ale biegającymi i nadrabiającymi zaangażowaniem. To naturalne, podobnie jest na całym świecie. Podaję odwieczny przykład Atletico, które z topowymi rywalami nadrabia organizacją taktyczną, fizycznością, walką.

Debiut w Kluczborku ma pan z wysokiego „C”, bo od meczu z liderem, Zagłębiem II Lubin.
Kamil SOCHA:
– Najpierw lider, a potem wyjazd na Rekord. Dwa pierwsze spotkania mamy bardzo trudne, będziemy skazywani na pożarcie, nikt od nas nie będzie wymagał cudów. Ale to nam może pomóc. W Bełchatowie wszyscy powtarzali, że nie mamy szans z Ruchem Chorzów, a wygraliśmy. Czemu tu nie miałoby się stać coś podobnego?

Jak długi kontrakt pan podpisał?
Kamil SOCHA:
– Do końca sezonu. Wiadomo, w jakim położeniu jest klub, ja też nie chciałem, by była to dłuższa umowa. Dajemy sobie te 3 miesiące, by wzajemnie się poznać. Na razie jestem zadowolony z klubu, z ludzi. Ale to tylko „honeymoon”. Szybko zleci. Do pierwszego meczu (śmiech).


Fot. piast-zmigrod.pl/Marcin Folmer/NI-FO.BLOGSPORT.com