Kamil Stoch rządził i dzielił

10 dni rywalizacji, 16 ocenianych skoków i tylko jeden mistrz – Kamil Stoch. Polak w wielkim stylu zwyciężył w norweskim turnieju Raw Air. Był tak mocny, że komentatorom zaczęło brakować przymiotników, by opisać jego dominację. – To szaleństwo, zupełnie inna liga – rozpływał się w zachwytach były skoczek, obecnie sprawozdawca Eurosportu, Sven Hannawald.

Gigant

Kamil w norweskim maratonie prowadził od początku do końca. Zaczęło się od wygranego prologu w Oslo (był zresztą najlepszy we wszystkich kwalifikacjach), ale dwa dni później przyszło rozczarowanie, kiedy przez trudne warunki zajął w indywidualnych zmaganiach 6. miejsce.

Kolejne zawody pokazały jednak, że polskiego wilka nie wolno drażnić. Lillehammer i Trondheim był właściwym odzwierciedleniem kosmicznej formy skoczka z Zębu. Polak odjeżdżał tam stawce na kilka długości, dzięki czemu sukcesywnie budował przewagę nad Robertem Johanssonem w klasyfikacji całego turnieju. Był tak mocny, że jury profilaktycznie skracało mu rozbieg. Ale Polak i tak odlatywał rywalom. Konkurentom nie pozostawało nic innego jak tylko przyklasnąć.

– Kamil to gigant. To, co zrobił w tym turnieju, to mistrzostwo świata. W większości konkursów był totalnie poza konkurencją. Aż nie do wiary, że można tak odskakiwać światu – podkreślał przed kamerami TVP Piotr Żyła.

– Kiedy po pierwszej serii konkursu w Trondheim, gdzie pobił rekord skoczni (146 metrów – przyp. red.), powiedziałem Kamilowi, że mocno się o niego martwiliśmy, odparł, że można było skoczyć jeszcze dalej. Czasami mam wrażenie, że ten człowiek robi sobie z tego żarty – kiwał głową Adam Małysz.

Zaklęcie

Stoch do skoków narciarskich podchodzi jednak jak najbardziej serio i ani razu podczas Raw Air nie trzymał głowy w chmurach. Nawet jeśli na horyzoncie nie było nikogo, kto mógłby mu zagrozić, wciąż powtarzał, że liczy się dla niego każdy kolejny skok i właściwe wykonanie swojej pracy. Czasami można było odnieść wrażenie, że to swego rodzaju zaklęcie, które pomaga Polakowi stać się lepszym skoczkiem.

Ale 30-latkowi takie „zaklinanie rzeczywistości” było bardzo potrzebne. Zwłaszcza że ostatnie zawody w Vikersund pokazały, że nawet pomimo sporej przewagi nie można być pewnym sukcesu. Norwegowie na czele z Robertem Johanssonem, który gonił Kamila przez cały turniej, nie złożyli broni. – Niedzielny konkurs przeżywałem już dzień wcześniej. Najgorsze w takich momentach są rozmowy z dziennikarzami. To trudne, kiedy ktoś ci przypomina, o ile punktów prowadzisz, kto cię goni, kto jest w jakiej dyspozycji. Cieszę się, że udało mi się od tego wszystkiego odciąć – przyznaje Stoch.

– Czasami trudno jest postawić kropkę nad „i”. A Kamil postawił dwie, bo nie dość, że wygrał Raw Air, to jeszcze zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Mówiłem niedawno, że jeśli Kamil chce mieć spokój przed lotami w Vikersund, musi wypracować sobie jak największą przewagę. Norwegowie to lotnicy i widać było, jak w ostatni weekend byli groźni – podkreśla ekspert TVP, Rafał Kot.

Jak Małysz

Norweski turniej był głównie popisem dominacji jednego skoczka i dowodem na to, że Kamil Stoch po igrzyskach olimpijskich rzeczywiście wrzucił wyższy bieg. Już w Lahti, kiedy drugiego zawodnika pokonał o prawie 30 punktów, było widać, że do końca sezonu skoczka z Zębu będzie trudno pokonać. Jego dominacja po części przypominała tę Adama Małysza sprzed 17 lat.

„Orzeł z Wisły”, który obecnie pełni w PZN-ie funkcję dyrektora ds. skoków i kombinacji norweskiej i przez cały turniej towarzyszył naszym zawodnikom, miał wiele okazji do wspomnień. Małysz w pierwszym mistrzowskim sezonie (2000/01) w 11 z 21 konkursów był najlepszy. Stoch ma na swoim koncie 7 wiktorii w 20 zawodach. 40-latek był też lepszy, jeśli chodzi o liczbę konkursów, w których jego przewaga nad drugim zawodnikiem była większa niż 10 punktów (8 przy czterech Kamila). Ale to jego młodszy kolega jest potrójnym mistrzem olimpijskim, on sam zaś nigdy nie zdobył złota na najważniejszej imprezie czterolecia.

Porównanie dokonań obu skoczków z jednoczesnym uznaniem wyższości jednego z nich jest jednak trudne. Małysz i Stoch są wielkimi skoczkami – mistrzami na miarę swoich czasów. I niech tak zostanie.