Kamil Zalewski: Obyśmy tylko bili pianę

Rozmowa z Kamilem Zalewskim, pomocnikiem Skry Częstochowa.


Czy jako absolwent fizjoterapii obawia się pan o zdrowie II-ligowych zawodników?
Kamil ZALEWSKI:
– Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by tak wielu zawodników miało tak długą przerwę od treningów. Bo ten indywidualny, na zasadzie biegania w jednej linii – bez zwrotów, bez żadnych czynników zewnętrznych – oczywiście był potrzebny, ale jest kompletnie niemiarodajny w odniesieniu do wysiłku stricte meczowego, czy nawet standardowego treningowego. Chyba większość z nas odczuła to już podczas pierwszych jednostek treningowych z zespołem. Mogliśmy robić konkretne kilometry, w dobrym tempie i z odpowiednim tętnem, ale sama gra w piłkę, bieganie w niskiej pozycji, zwroty – to już zupełnie inna para kaloszy. Porównuję to do sytuacji, w której wszyscy zawodnicy przez 2,5 miesiąca leczyliby kontuzję.

?!
Kamil ZALEWSKI:
– Po powrocie do zdrowia często jest tak – choć przecież starasz się wzmacniać cały organizm – że wykurujesz się, a coś nowego wysiada. Mawia się, że kontuzje chodzą parami. Jedno wyleczysz, w biomechanizmie sypnie się coś nowego. Prawdopodobieństwo urazów rośnie szczególnie w niższych ligach, gdzie poziom regeneracji, opieki medycznej, monitoringu naszych organizmów w wielu klubach jest praktycznie znikomy. Może za bardzo generalizuję, ale musimy zadbać sami o siebie, bo o nas nikt nie zadba. Na tym szczeblu wciąż zdarzają się zawodnicy, którzy pracują i w ich przypadku właściwa regeneracja nie będzie możliwa. Dużym problemem jest też to, że nie rozgrywaliśmy meczów kontrolnych. Gra wewnętrzna, na treningu, nigdy nie będzie miarodajnym wyznacznikiem tego, jak się czujemy, w jakiej jesteśmy dyspozycji, jak reagujemy na wysiłek meczowy. Tego nie jest się w stanie zasymulować. Te okoliczności to niebezpieczeństwo dla całej ligi. Ale miejmy nadzieję, że tylko bijemy pianę.

Pańskie wykształcenie powoduje obecnie, że jest pan bardziej spokojny czy jednak zaniepokojony?
Kamil ZALEWSKI:
– Nie chodzi tu o zakres wiedzy. Ja po prostu mam takie podejście, że musimy grać. Nie mamy wyboru. To nasza praca. Ja utrzymuję się z grania w piłkę i teraz muszę wykonywać swe obowiązki. Jest robota do zrobienia i trzeba się do niej tak przygotować, by to wytrzymać. A przecież wytrzymać to jedno; grać na dobrym poziomie i pomóc drużynie osiągnąć cel – to drugie. Jestem świadomy zagrożenia, ale wybór jest żaden, bo przecież z gry nie zrezygnujemy. Ryzyko w piłce jest zawsze. Liczy się dobry trening, odpowiednie podejście każdego z nas – co finalnie i tak może nic nie dać, bo jest multum czynników sprawiających, że możesz zejść z boiska z kontuzją.

Czy uśmiechał się pan słysząc głosy niektórych, by za wszelką cenę dogrywać III albo IV ligę, gdzie kolejek pozostawało kilkanaście, więcej niż na szczeblu centralnym?
Kamil ZALEWSKI:
– Nad III ligą jeszcze można by się zastanowić, choć to skomplikowany temat. A niżej? Ludzie tam po prostu pracują i o dokończenie sezonu byłoby trudno już nie przez pryzmat ryzyka kontuzji, a względów czysto ludzkich. Ileż razy można brać wolne, by w środę zagrać mecz? To kolidowałoby z życiem prywatnym i zawodowym, a przecież nikt na coś podobnego przed pandemią się nie pisał. Ona zmieniła dynamikę rozgrywania lig. Rozumiem zbulwersowanie części osób. „Robimy wesela na 150 osób, a 22 chłopów nie może wyjść pograć!”. Ale to przecież nie jest takie „wyjść i pograć”, bo wiąże się z wieloma kwestiami. Również ryzykiem kontuzji, tym wyższym, im niższy jest szczebel. Zwrócę uwagę na jeszcze coś innego. Zespoły, które awansowały teraz do II ligi, będą w nowym sezonie w zupełnie innej sytuacji niż Skra, o ile oczywiście się utrzymamy, w co bardzo wierzę.

W przypadku startu w III lidze przerwa byłaby jeszcze krótsza.
Kamil ZALEWSKI:
– Przyjdzie nam mierzyć się z rywalami, którzy nie grają praktycznie od listopada, a my będziemy po morderczym maratonie, bez możliwości regeneracji, reorganizacji drużyny, spokojnego zakontraktowania zawodników. Dwa lata temu Skra awansowała do II ligi. Między sezonami miała 10 dni wolnego, dosłownie dwa tygodnie przygotowań. Jak się skończyło? Zaczęliśmy sześcioma porażkami! Niektórzy mówią, że w ekstraklasie nie było urazów, ale za nami dopiero pierwsza kolejka. Nie można na tej podstawie wyciągać wniosków. Przed nami osiem spotkań w praktycznie miesiąc. To duże obciążenie nawet dla zawodników z najwyższych szczebli, a co dopiero będących na słabszym poziomie przygotowania motorycznego. Im większe zmęczenie, tym większe prawdopodobieństwo, że mięsień nie wytrzyma. To, że teraz nie ma kontuzji, nie oznacza, że powrót do tak intensywnej gry po długiej przerwie nie będzie miał konsekwencji w dłuższej perspektywie. Często organizm „wyrzuca” pewne rzeczy nie po tygodniu czy miesiącu, a nawet po półroczu.

Zaczynacie rywalizację meczami z Widzewem i GieKSą. Zgodzi się pan, że macie teraz większe szanse niż przed zawieszeniem rozgrywek, bo taka przerwa wzmacnia czynnik przypadkowości?
Kamil ZALEWSKI:
– Pewnie każdy z nas w taki sposób to analizuje, ale gdybym jasno powiedział, że cieszę się z większej roli przypadku, to pokazałbym zarazem niewielką wiarę w nasz zespół. Trzeba spojrzeć realistycznie: nie jesteśmy faworytami, nie ma o czym mówić, ale początek dla każdego może być trudny. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Niewiadoma jest tak samo w Skrze, jak w Łodzi czy na Bukowej. W stwierdzeniu, że może być nam łatwiej, na pewno znajduje się ziarnko prawdy. Zaczynamy z wysokiego „C” i możemy sprawić niespodziankę.

Nie jesteście wielkimi piłkarzami, nie gracie na wielkich stadionach. Nie żal, że nie będzie wam dane kolekcjonować takich wspomnień, jak występy przy wypełnionych trybunach w Łodzi czy Stalowej Woli?
Kamil ZALEWSKI:
– Coś tracimy, ale w dobie pandemii to żaden problem, że piłkarz Skry nie zagra sobie przy 17 tysiącach ludzi w Łodzi. Niektórzy przecież bankrutują i nie mają za co żyć. W tym świetle puste trybuny czy ryzyko kontuzji to śmieszne. Trzeba patrzeć z pokorą i z szerszej perspektywy. Cieszę się, że mamy okazję pograć w II lidze, powalczyć i spróbować znów wyrwać sobie w niej miejsce na kolejny sezon.

Był moment, kiedy pogodził się pan ze spadkiem? Tak stałoby się, gdyby liga nie została zakończona, co precyzuje marcowa uchwała PZPN.
Kamil ZALEWSKI:
– Gdy ta uchwała ujrzała światło dzienne, było bardzo mocne poruszenie. Nie wyobrażałem sobie, aby ktoś mógł podjąć taką decyzję. Rozumiem, że są statuty, regulaminy, ale zmienianie zasad w trakcie gry? W momencie, gdy odbyło się 55, 60 czy 70 procent meczów? Kompletny bezsens. Ja widziałbym to tak, że sezon po prostu powinien być anulowany. Tak byłoby najsprawiedliwiej. Kwestia awansów bez spadków, do czego doszło w niższych ligach, to też coś bez precedensu.

Tak na koniec: dlaczego Skra utrzyma się w II lidze?
Kamil ZALEWSKI:
– Bo jesteśmy najbardziej nieprzyjemnym zespołem, z jakim można tu zagrać! Nie jest łatwo przeciw nam grać. Wiem, bo sam też mierzyłem się kiedyś ze Skrą, na tym stadionie. Jesteśmy drużyną mocno uprzykrzającą życie przeciwnikowi, mamy swoje atuty w psuciu gry rywalom. No i stanowimy ekipę zaprawioną w bojach. Gdy Skra jest blisko ściany, to pokazuje największe pazury.


Na zdjęciu: Kamil Zalewski (z lewej), z wykształcenia fizjoterapeuta, uważa, że im niższa liga, tym ryzyko kontuzji jest większe.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus