Kania: Szymon jest wciąż na fali wznoszącej

Czy Szymon Żurkowski był najbardziej utalentowanym chłopcem w swoim roczniku?

WOJCIECH KANIA: Na pewno był wyróżniającym się zawodnikiem, ale w prowadzonym przeze mnie zespole nie brakowało utalentowanych chłopców. Z „Żurkiem” grali między innymi Oskar Mazurkiewicz i Kacper Kawula, którzy w tej chwili są w GKS-ie Jastrzębie. Obok niego na środku pomocy grał Marcin Ryszka, w tej chwili zakładający koszulkę GKS-u Bełchatów. Talentem byli obdarzeni też Jakub Benek, czy Adrian Nowak, którzy z różnych względów zniknęli z pola widzenia. To oczywiście przenośnia, bo Benek gra w IV-ligowym LKS-ie Goczałkowice, a Adriana prześladowały kontuzje. Teraz nie gra nigdzie, bo zerwał więzadła w kolanie. W tym zespole brakowało tylko dobrego bramkarza, by odnosić spektakularne sukcesy.

Innymi słowy miał pan w zespole brylanty…

WOJCIECH KANIA: Zależy jak na to spojrzeć. Kiedy chłopcy mieli 13 lat, zagraliśmy mecz towarzyski z zespołem Red Bull Salzburg. Przegraliśmy 0:10. Dodam jeszcze tylko, że przed dwoma laty ten zespół wygrał młodzieżową Ligę Mistrzów. (W 2017 roku w finale FC Salzburg pokonał 2:1 Benfikę Lizbona, a wcześniej Manchester City, Paris Saint-Germain, Atletico Madryt, zaś w półfinale Barcelonę – przyp. BN).

Kiedy „Żurek” zaczął wyróżniać się na tle innych?

WOJCIECH KANIA: Stosowałem wtedy zasadę, że najlepsi grają na środku pomocy. Te strefę boiska w prowadzonym przeze mnie zespole Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie opanowali Żurkowski i Ryszka. Właśnie do nich zgłaszałem najwięcej krytycznych uwag widząc, że mają talent i że nie powinni osiadać na laurach. Czasami nawet na nich krzyczałem. To nie zawsze podobało się tacie Szymona, że mam pretensje do jego syna, skoro on i tak jest najlepszy w zespole. Pewnie dzisiaj w wielu sytuacjach zachowałbym się inaczej, ale nadal wychodzę z założenia, że najlepszych trzeba ciągle motywować, wytykać im błędy, by cały czas szli do przodu. Dodam jeszcze tylko, że Żurkowski w moim notesie cały czas był „na zielono”, jeżeli chodzi o testy sprawności ogólnej i specjalnej. Na zielono zaznaczałem tych, którzy się wyróżniali, czerwonym kolorem byli „oznakowani” outsiderzy.

Zawsze był „nie do zajechania”? O zawodnikach o niezwykłej wytrzymałości zwykło się mówić „koń pociągowy”…

WOJCIECH KANIA: Zawsze wyróżniał się motoryką, na turniejach halowych nie chciał opuszczać boiska. Ja brałem na nie 14 zawodników, dwóch bramkarzy i trzy czwórki. Chciałem, by każdy z chłopaków grał, więc zdejmowałem jego czwórkę. „Żurek” nie ukrywał swojego niezadowolenia, złościł się, ale musiał się podporządkować. Wiedziałem, że mógłby jako jedyny zagrać wszystkie mecze w pełnym wymiarze czasowym, ale on był częścią zespołu. Żurek” był i jest piłkarzem, który wyróżnia się pracowitością. Zawsze mógł liczyć na wsparcie rodziny. Kiedyś złapał kontuzje i doktor Tomasz Wodecki zalecił mu trzytygodniową przerwę w treningach. On przyjeżdżał na nasze treningi i ćwiczył indywidualnie z bratem Arkadiuszem, by szybciej wrócić na boisko.

Bez problemów godził piłkę nożną z baseballem?

WOJCIECH KANIA: Nie zdarzyło się, by z powodu baseballa opuścił jeden trening. Jego starszy brat Arek prowadził drużynę baseballową i czasami prosił o zwolnienie Szymona na turnieje mistrzowskie. Było to zawsze latem, więc nie widziałem problemu, by się zgodzić. Raz pojechał, o ile mnie pamięć nie myli, na mistrzostwa Europy do Chorwacji.

Był lubiany przez kolegów z drużyny, czy wprost przeciwnie? W młodym wieku często u chłopców pojawią się takie uczucia jak zazdrość, zawiść…

WOJCIECH KANIA: Miałem mnóstwo szczęścia, że prowadziłem tak zgraną grupę zawodników od początku do wieku juniora starszego. Szymon też miał szczęście, że funkcjonował w takim zespole. Tam nikt się na nikogo nie obrażał, nie zazdrościł drugiemu, wszyscy wzajemnie się napędzali. Nie dostrzegłem zawiści, oni się wszyscy świetnie odnajdywali w tym wszystkim. Oczywiście w trakcie obozów dochodziło czasami do kłótni, ale to naturalne, gdy się cały czas przebywa ze sobą. Reasumując, Szymon miał szczęście, że pracował w takiej grupie, chociaż niekoniecznie z takim trenerem (śmiech).

Odważyłby się pan już teraz wstawić „Żurka” do podstawowej jedenastki reprezentacji Polski zamiast na przykład Grzegorza Krychowiaka? Bo ja tak i bynajmniej nie dlatego, że mieszkam w Jastrzębiu.

WOJCIECH KANIA:  Trudne pytanie… Nie ma pan łatwiejszych?

Mam, ale po co zawracać sobie nimi głowę?

WOJCIECH KANIA: No dobrze… Z jednej strony wszyscy znamy porzekadło, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. W przypadku Szymona wstrzymałbym się jeszcze z tak odważną decyzją. On się jeszcze przyda reprezentacji młodzieżowej Czesława Michniewicza, a gdy zacznie już grać we Fiorentinie, będzie lepiej przygotowany pod względem mentalnym do gry w pierwszej reprezentacji. W lidze włoskiej sprawdzi się na tle naprawdę dobrych piłkarzy.

Był pan zaskoczony, że Szymon po podpisaniu kontraktu z Fiorentiną zdecydował się w rundzie wiosennej grać jeszcze w Górniku Zabrze?

WOJCIECH KANIA: Nie. Szymon jest lojalny wobec klubu i fair wobec kolegów z zespołu. Świetnie wyglądał w pierwszym meczu przeciwko Wiśle Kraków, na pewno pomoże Górnikowi w walce o utrzymanie.

Gdzie jest kres możliwości Szymona Żurkowskiego?

WOJCIECH KANIA: Nie jestem wstanie do końca określić drzemiącego w nim potencjału. Wiem jedno, woda sodowa na pewno nie uderzy mu do głowy. Sam fakt, że zaczął pobierać lekcje języka włoskiego, chyba cztery godziny tygodniowo, bardzo dobrze o nim świadczy i pokazuje, że jest profesjonalistą w każdym calu. Cały czas jest na fali wznoszącej, a jego rozwój jest bardzo stabilny.

 

Rozmawiał Bogdan Nather

 

Podpis pod zdjęcie

Pierwszy trener Szymona Żurkowskiego, Wojciech Kania (na małym zdjęciu), nie ma wątpliwości, że pomocnik Górnika Zabrze wciąż jest na fali wznoszącej.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus