Kapitan Ruchu: Nie jestem superoptymistą

Rozmowa z Tomaszem Foszmańczykiem, kapitanem Ruchu Chorzów.


Kiedy zdał sobie pan sprawę, że nie ma prócz pana już żadnego innego zawodnika, który 3 lata temu zaczynał z Ruchem okres przygotowawczy przed pierwszym sezonem w 3 lidze?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Gdy wywalczyliśmy awans, podczas fety był moment, kiedy usiedliśmy razem z Michałem Mokrzyckim. W rozmowę wkradło się trochę nostalgii, mimo osiągniętego przed chwilą sukcesu. Wiedziałem już, że „Mokry” odchodzi do Wisły Płock – obrał fajną drogę, zasłużył sobie na ekstraklasę – a kontrakt Bartka Kulejewskiego nie zostanie przedłużony. Przykro się zrobiło. Właśnie tę dwójkę żegnałem z największym smutkiem. Zostali zresztą przez zespół pożegnani specjalnie, a nie tak jak większość odchodzących zawodników. Mam nadzieję, że zrobiło im się miło. Zasłużyli sobie na to, przyczynili się bardzo do dwóch awansów, przetrwali w Ruchu najgorszy okres.

Jesteśmy przed inauguracją sezonu zaplecza ekstraklasy, przed Ruchem wiele ciekawych meczów, niektórzy pytają, czy ten z Wisłą zorganizowany zostanie na Stadionie Śląskim. To wszystko to chyba nagroda za to, co przeżyliście – patrząc wstecz, można aż złapać się za głowę, jaką drogę przebył klub w krótkim czasie?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Zdarza się, że w szatni czasem o tym mówimy. Jeszcze niedawno trzeba było jeździć i męczyć się w małych ośrodkach. Nikomu niczego tu nie ujmuję, bo my wtedy też nie byliśmy wcale takimi krezusami tej 3 ligi, jak niektórym się wydawało. Wiele meczów wygrywaliśmy ambicją, to nie były spacerki. Nie zmietliśmy 3 ligi. Bardzo cieszę się, że znaleźliśmy się już dwa poziomy wyżej. Teraz trzeba stawiać sobie nowe cele i pokazać, że zasługujemy na to, by rywalizować tu z podniesioną głową.

Nie braknie wam czasu? Drużyna zmieniła się niemal w połowie. Zwykle takie rewolucje dotyczą spadkowiczów, a nie beniaminków.

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Jako kapitan nie życzyłbym sobie nigdy tak wielu zmian, by łatwiej było o zachowanie DNA Ruchu, ale nie mogło być innej drogi. Stworzony został taki zespół, że nie przystępujemy do sezonu z obawami czy strachem. Dołączyli nie tylko fajni zawodnicy, ale po prostu fajni goście. Zdajemy sobie jednak sprawę, że gra w ligowym meczu Ruchu a sparing czy trening – to coś zupełnie innego. Dlatego nie jestem jakimś superoptymistą i nie powiem, że od razu, w pierwszym spotkaniu, wszyscy pokażą pełnię możliwości. Na to trzeba będzie trochę poczekać. W pierwszych kolejkach trzeba po prostu jak najlepiej punktować – na superofensywną, widowiskową grę, nie liczyłbym i jakoś specjalnie się nie nastawiał.

Kibice będą wymagać zwycięstw z rywalami, których marka ma się nijak do Ruchu, ale mającymi dziś po prostu większe możliwości?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – To fakt. Trzeba pamiętać, że znów jesteśmy beniaminkiem, a piłkarzy z dużym doświadczeniem ekstraklasowym czy pierwszoligowym nie dołączyło do nas zbyt wielu. Większość to wyróżniający się gracze z 2 ligi, którzy napsuli nam w poprzednim sezonie krwi. To dobra droga. Na grę w 1. lidze trzeba będzie się przestawić. Będzie różnica w jakości indywidualnej rywali, tu nie będą już wybaczane błędy.

Kto napsuł wam krwi, a dziś siedzi obok w szatni?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Po każdym meczu z Radunią Stężyca rozmawiałem z Danielem Szczepanem. „Szczepek” mówił, że Przemek Szur to chyba najtrudniejszy rywal, najlepszy obrońca, z jakim mierzył się w 2 lidze. Artur Pląskowski strzelił nam gola w Chojnicach. Pamiętam mecz w Lublinie. Do przerwy dominowaliśmy nad Motorem, a po przerwie, gdy wszedł Tomek Swędrowski, grało się znacznie trudniej.

Ostatni sparing, w Niepołomicach, zaczął pan na ławce. Zabolało?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Nie. Normalna rzecz. Każdy, kto zna trenera Skrobacza, wie, że w ostatnim sparingu nie zwykł odkrywać wszystkich kart. Ale też… wszystkiego się trzeba spodziewać. Myślę, ze trener ma pozytywny ból głowy. Obojętnie, na kogo postawi – powinno być dobrze.

W 3. lidze mówiło się: „A, bo Ruch to ma Janoszkę i Foszmańczyka”. W 2. lidze było podobnie. Poziom rośnie, lata lecą… W 1. lidze też jesteście w stanie bronić się umiejętnościami piłkarskimi przed upływem lat i słabszą motoryką?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Jesienią z „Ecikiem” nastrzelaliśmy bramek, nałapaliśmy asyst, ale wiosną przeszliśmy już na trochę inny system gry. Byliśmy bardziej skomasowani w obronie, dużo lepiej zorganizowani. Tego wymagał trener Skrobacz i nieźle się wywiązywaliśmy. Mogło to pewnie wyglądać tak, że fizycznie w ofensywie prezentujemy się gorzej, ale swoje musieliśmy wybiegać w defensywie. O fizyczność się nie obawiam. Jasne, że jeśli miałbym teraz grać co 3 dni po 90 minut, to pewnie byłby problem, ale przecież w końcówce sezonu, w meczach barażowych, przy dogrywce, jako zespół wyglądaliśmy dobrze. My z „Ecikiem” – również. Jesteśmy dobrze prowadzeni przez sztab, a jeśli dobrze będziemy się czuć, to łatwiej też będzie o eksponowanie piłkarskich atutów.

Odda pan kapitańską opaskę Maciejowi Sadlokowi?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Nie było w ogóle na ten temat rozmowy i podejrzewam, że Maciek nie wrócił do Ruchu z takim założeniem, by od razu zostać kapitanem. Cieszę się, że wspomaga nas swoim doświadczeniem. Nie jestem wieczny, Maciek jest ode mnie 3 lata młodszy, grania ma przed sobą więcej. Będzie komu z czystym sumieniem przekazać tę opaskę. Sądzę, że będzie chciał zostać tu na dłużej i jeśli tylko wyzdrowieje, zacznie nam pomagać na boisku, to tak się stanie. Na razie jest z nami w szatni rzadko, ma indywidualne zajęcia z fizjoterapeutą, ale już czujemy od niego fajną, pozytywną aurę. Proszę mi wierzyć, że nie zawsze tak jest.

Do drużyny dołączyło latem wielu zawodników albo związanych z Ruchem, albo regionem. Czy śląski klimat szatni może być waszym atutem w starciach z przeciwnikami bogatszymi, silniejszymi piłkarsko, ale bardziej multikulturowymi?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Przede wszystkim, to pomaga w szatni. Ślązacy są pozytywnymi ludźmi, nastawionymi na przyjemne rzeczy, ale przede wszystkim ciężką robotę. Jest kult pracy. Podobnie widzę to w Ruchu. Nikogo nie trzeba namawiać, by coś zrobił. Mamy kolektyw złożony ze Ślązaków, do którego fajnie dopasowują się przyjezdni z innych regionów. Chwalą sobie tę atmosferę, a dzięki temu potem, na boisku, jest po prostu łatwiej o wyniki.

Gdy byliście w 3. lidze, na pytanie, czy pański licznik występów w ekstraklasie jeszcze drgnie, pewnie popukałby się pan w głowę. Teraz też?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Z pewnością nie jest to już aż taka abstrakcja, ale sezon 1. ligi będzie dla nas bardzo ciężki. Nie nastawiamy się na cokolwiek, nie mówimy w szatni, że za rok musi tu być ekstraklasa. Więcej jest chłodnej głowy, stonowanych nastrojów i świadomości, że są tu kluby dysponujące wyższymi budżetami, a skoro tak, to i możliwością sprowadzenia lepszych piłkarzy. Podchodzimy do tego ze spokojem. O ekstraklasie nikt jeszcze nie myśli.



Na zdjęciu: Mimo 36 lat na karku, nadal trudno byłoby wyobrazić sobie „Niebieskich” bez Tomasza Foszmańczyka i jego śląskiej, żółto-niebieskiej kapitańskiej opaski.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus