Kapitana wiara niezachwiana

Kataloński pomocnik gra w gliwickim klubie od 2014 roku. Od tamtego momentu rozegrał w ekstraklasie ponad sto spotkań, raz walczył o mistrzostwo Polski, a tak to bronił się przed spadkiem. Różnica polega na tym, że w poprzednich sezonach utrzymanie Piast zapewniał sobie wcześniej i w klubie było dużo spokojniej.

Jak jest teraz? – Czeka mnie najważniejszy mecz w karierze, a dla Piasta to także z pewnością jedno z najważniejszych spotkań. Wszyscy jesteśmy gotowi na to wyzwanie. Według mnie wygra drużyna, która będzie bardziej opanowana, spokojna i pewna siebie. Na szczęście nie możemy już liczyć, będą się liczyły inne kwestie. To jest bardzo słaby sezon w naszym wykonaniu, ale możemy się uchronić przed katastrofą. Mam nadzieję, że w sobotę wrócę do domu i powiem rodzinie, że wszystko dobrze się skończyło – przyznaje Gerard Badia, który bardzo nawet nie ukrywa, że mocno przezywa każde wzloty, a znacznie mocniej upadki Piasta. – Do niedawna miałem skoki nastrojów, raz byłem pozytywnie nastawiony a raz nie. Ale ostatnio żona powiedziała mi: „Gerard nie wiem dlaczego, ale mam dobre przeczucia. Nie przez przypadek jesteśmy w Gliwicach, a ty grasz dla Piasta. Jeszcze czekają cię miłe i przyjemne chwile tutaj”. Gdy to powiedziała od razu poczułem się lepiej – opowiada skrzydłowy, który indywidualnie także ma za sobą trudny sezon.

W pierwszej kolejce, co prawda najpierw strzelił gola Cracovii, ale później doznał poważnej kontuzji kolana, przez co stracił wiele miesięcy. Gdy doszedł do pełni sił, to wiosną trudno było mu nawiązać do formy z najlepszego momentu w Piaście. Mimo ogromnych chęci nie zawsze mieścił się w wyjściowym składzie gliwiczan, przez co opaskę kapitana zakładali Jakub Szmatuła lub Marcin Pietrowski. Katalończyk niezależnie czy gra czy siedzi na ławce rezerwowych, stara się zarazić kolegów swoich południowym optymizmem. – Nasza sytuacja jest trudna, ale wierzę, że sobotą będzie dla nas dobra – kończy Gerard Badia.