Kapitanowi „Cidrów” się nie odmawia

Tym razem wiatr ów ma wymiar głównie… zdrowotny. W przeddzień potyczki z Górnikiem Polkowice treningu nie dokończył Michał Staszowski. – Dała znać o sobie łydka. A teraz chyba „poprawiłem” – tłumaczył w przerwie sobotniego starcia defensywny pomocnik Ruchu, kuśtykając po korytarzach klubowego budynku w Orzechu. Na boisko wyszedł właściwie na własną prośbę, na środkach przeciwbólowych. Nie dotrwał jednak nawet do przerwy; już w 30 minucie, po jednej z interwencji, piątkowy uraz (mający zresztą jeszcze wcześniejsze korzenie…) się odnowił.

Nowa rola nastolatka

W tym przypadku trener gospodarzy znalazł jednak dla „Staszka” godnego następcę. – Obserwowałem Patryka, gdy grał jeszcze w Sarmacji, na pozycji numer „sześć” i – czasem – „osiem”. Przy Bukowej zrobiono zeń stopera, ale ja widziałem w nim to „coś”, co czyni go skutecznym właśnie w środku pola – tak [Kamil Rakoczy] relacjonował kulisy wykoncypowania nowych zadań na murawie dla Patryka Wnuka. A 18-latek – choć miał w tej strefie za rywala m.in. dwukrotnego mistrza kraju, Martinsa Ekwueme – zagrał „jak wyjadacz”. – Sprawdziłem go w tej roli w pucharowym meczu z Gwarkiem Tarnowskie Góry (5:3 dla Ruchu – dop. red.). Wypadł solidnie, a teraz po raz kolejny pokazał, że być może to właśnie jest tego pozycja.

Ofiara… treningu

Staszowski do sobotniej potyczki był najbardziej eksploatowanym graczem „Cidrów” – 955 minut w 11 grach ligowych. Dawid Krzemień miał ich tylko 367 – głównie ze względu na uraz więzadeł w kolanie, który wyłączył go z gry na pięć tygodni. Po rekonwalescencji zanotował jednak „wejście smoka”: trzy gole w trzech meczach o punkty (i kolejny w PP). Spotkanie z polkowiczanami oglądał jednak z trybun.

– Taki „niewykorzystany urlop” – uśmiechał się po końcowym gwizdku, choć tak naprawdę do śmiechu mu nie było. Tym razem z gry wyeliminowała go skręcona na treningu kostka. – Po prostu… wpadłem w dziurę. Drażnić mnie to już zaczyna, bo to drugi uraz – i druga pauza – bez kontaktu z przeciwnikiem – napastnik Ruchu w końcu się zdenerwował. I słusznie.

Na ile pozwoliły finanse…

– Ciągle musimy się mierzyć z takimi perypetiami, które innym zespołom na tym szczeblu pewnie się nie zdarzają. Cóż, nasze boisko treningowe (boczna murawa przy dawnym stadionie w Bytomiu-Stroszku – dop. red.) w zasadzie nie nadaje się do użytku… – wzdychał trener Rakoczy.

– Na tyle, na ile pozwalały nam finanse, poprawiliśmy jakość tej płyty. Ale faktem jest, że do przyzwoitości wciąż jej daleko – prezes [Marcin Wąsiak] podkreślał, że prace nad murawą przy Narutowicza są prowadzone nieustannie. My zaś podkreślmy, że tuż obok – czyli w miejscu dawnego głównego boiska Ruchu – rośnie kolejne w okolicy centrum handlowe…

Do poukładania w głowie

Pod nieobecność Krzemienia, i wobec nieskuteczności Roberta Wojsyka, punkt uratował gospodarzom [Andrzej Piecuch]. Choć fakt, że to właśnie on podszedł do „jedenastki”, był cokolwiek zaskakujący; etatowym ich egzekutorem jest w „Cidrach” Marcin Trzcionka. – „Cieńki” podszedł jednak do mnie i – podając piłkę – powiedział: „Bierz”. Nie byłem wyznaczony do strzelania, ale… kapitanowi się nie odmawia.Tym bardziej, że na treningach te karne mi „wchodzą” – relacjonował radzionkowski „człowiek od zadań specjalnych” (vide czerwcowe baraże o awans do III ligi z Polonią Bytom). Wiele wskazuje jednak na to, że kolejne spotkanie… też może zacząć na ławce. – Chciałbym grać więcej, ale na razie lepiej wychodzi mi wchodzenie z ławki. Muszę to wszystko sobie w głowie poukładać… – wzdychał Piecuch.

Miłośnik… angielskiej mżawki

Absencja Dawida Krzemienia tym razem ma być znacznie krótsza. – Jeszcze w tym tygodniu wejdę w trening – zapewnia napastnik. I… ostrzy sobie zęby na listopadowe granie. – Śliska trawka, mżawka – typowo angielska pogoda. W tych warunkach czuję się kapitalnie – zapewnia 25-latek. I trudno się tym deklaracjom dziwić, skoro ostatnie dwa lata spędził… pod londyńskim niebem, grając w PFC Victoria London!

 

Na zdjęciu: Andrzej Piecuch (z prawej) nie jest w „Cidrach” wyznaczony do wykonywania karnych. Ale w sobotę bez wahania podszedł do piłki na 11 metrze.