Karny zamiast karnych – GieKSa przegrywa w doliczonym czasie dogrywki

Teoretycznie złudzeń fani katowiccy mieć nie powinni: każdy inny scenariusz, niż wygrana wicelidera ekstraklasy z outsiderem pierwszej ligi byłby ogromną sensacją. A jednak parę tysięcy ludzi – więcej, niż oglądało trzy ostatnie domowe mecze GieKSy – stawiło się w późny środowy wieczór, gdzieś na dnie kibicowskiego serca mając trochę szaloną nadzieję na cud.

I ten cud… mógł się stać. W 51 min Bartosz Śpiączka tak skutecznie nacisnął Grzegorza Sandomierskiego przy próbie wybijania piłki, że… ją przejął. A potem z prawej flanki idealnie dograł na 11. metr do Adriana Błąda. Od czasu, kiedy tenże na boiskach pierwszej ligi strzelał 14 goli, minęło już jednak kilka ładnych lat: w idealnej sytuacji katowiczanin nie trafił w bramkę, w której stał tylko jeden obrońca „Jagi”.

Ireneusz Mamrot od pierwszej minuty „pchnął do boju” tylko czterech piłkarzy, grających w miniony piątek w wyjściowym składzie z Legią. Mimo to goście mieli przewagę w posiadaniu piłki, z czego brały się i okazje bramkowe. Może nie stuprocentowe, ale gdyby Marko Poletanović miał ciut lepiej ustawiony celownik, przyjezdni mogli prowadzić do przerwy. Inna rzecz, że „swoje” robił też bohater poprzedniej pucharowej potyczki z Pogonią, Krzysztof Baran. Już w 3 min przytomnie odbił piłkę po „główce” z bliska Ivana Runje, po zmianie stron zaimponował zaś widzom obroną uderzenia Karola Świderskiego (wprowadzonego 60 sekund wcześniej) oraz dobitki Poletanovicia. Serb zresztą w 80 min raz jeszcze złapał się za głowę, gdy golkiper katowicki sparował na róg jego uderzenie z kilku metrów.

GieKSa – niezależnie od opisanych okazji bramkowych gości – tym razem unikała indywidualnych błędów, zwłaszcza w defensywie. Owszem, białostoczanie przynajmniej trzykrotnie domagali się rzutu karnego po tym, jak piłka trafiała w rękę Jakuba Wawrzyniaka, ale generalnie więcej było w postawie katowickich graczy odpowiedzialności i wzajemnej asekuracji. Po części wynikało to pewnie z faktu, że tym razem w centralnej części linii obronnej miejscowi mieli aż trzech zawodników, skutecznie wspieranych przez Simona Kupca i Adriana Frańczaka.

Gościom tak naprawdę spieszyć się zaczęło w ostatnich fragmentach regulaminowego czasu oraz trzech doliczonych minutach. To właśnie na 90 sekund przed końcem Jagiellonia miała „piłkę meczową”, ale w idealnej sytuacji – po dograniu Martina Pospiszila – Świderski trafił w słupek GieKSiarskiej bramki.

Dogrywka znów zaczęła się od świetnej interwencji Barana – tym razem po „główce” Tarasa Romanczuka. Wicelider ekstraklasy przeważał – groźnie, acz niecelnie strzelał na przykład Klimala – a katowiczanie kontrowali. Bartosz Śpiączka w 97 min już poradził sobie – tak się przynajmniej wydawało – z dwójką stoperów, ale w ostatniej chwili Runje zdołał jego strzał zablokować. Tuż po zmianie stron Davidowi Anonowi brakło zaś… większego rozmiaru buta, by sięgnąć centry Arkadiusza Woźniaka i skierować piłkę do siatki. Jeszcze Baran obronił bombę Arvydasa Novikovasa z dystansu, jeszcze chybili: Pospiszil z dystansu i Romanczuk z 4 metrów, i… Krzysztof Jakubik zarządził „jedenastkę”. Właśnie: „jedenastkę”, nie „jedenastki”. Po interwencji VAR-u – bo pierwotnie ukarał Karola Świderskiego za rzekome symulowanie – wskazał na „wapno”, a Guilherme Sitya dał gościom awans.

GKS Katowice – Jagiellonia Białystok 0:1(0:0, 0:0).
0:1 – Guilherme Sitya, 120+6 min

GKS: Baran – Frańczak, Lisowski, Remisz, Wawrzyniak, Kupec (97. Anon) – Tabiś (69. Puchacz), Poczobut (91. Kurowski), Łyszczarz, Błąd (76. Woźniak) – Śpiączka. Trener Dariusz DUDEK.

JAGIELLONIA: Sandomierski – Frankowski, Runje, Klemenz, Bodvarsson (66. Świderski) – Bezjak (79. Burliga), Romanczuk, Poletanović (100. Novikovas), Machaj (70. Pospiszil), Guilherme Sitya – Klimala. Trener Ireneusz MAMROT.

Sędziował Krzysztof Jakubik (Siedlce). Żółte kartki: Woźniak, Lisowski – Romanczuk, Klemenz.