Kasperczak: Ślimaki i żabie udka zamiast karpia

Robert CISEK: – W 1978 roku wyjechał pan grać w FC Metz. Od tej pory dzielił pan czas między Francję, Polskę i różne kraje w Afryce. Jak wyglądają Święta Bożego Narodzenia na obczyźnie?
Henryk KASPERCZAK: – Wiele lat pracowałem jako trener w Afryce, ale… nigdy nie spędzałem tam akurat tych świąt. Zawsze udawało mi się wrócić do domu we Francji. Kiedy tam wyjechałem od samego początku mieliśmy tradycyjne święta, takiej właściwie jak w Polsce. Na początku zawsze był karp, ale we Francji akurat do tej ryby nie są przekonani i trudno ją kupić; więc z czasem do wigilijnego menu weszły także francuskie potrawy. Pojawiły się i u nas ślimaki, a czasem żabie udka. Na szczęście żona zawsze ugotuje także zupę grzybową i pierogi. Dzieci i wnuki czekają na święta, bo uwielbiają te dania. Na początku pobytu we Francji Święta Bożego Narodzenia często spędzaliśmy w polskim środowisku. Najczęściej wśród tych, którzy pracowali w kopalniach.

Jak Francuzi spędzają Boże Narodzenie?
Henryk KASPERCZAK: – Mają tylko jeden dzień świąt. Wieczorem jest uroczysta kolacja, ale nie ma zwyczaju łamania się opłatkiem. Chodzą tego dnia do kościoła, ale coraz mniej Francuzów to robi. Traktują święta jako chwilę oddechu. W rozgrywkach piłkarskich następuje krótka przerwa. Ostatnia kolejka jest rozgrywana tuż przed Wigilią, a na boisko wracają w drugim tygodniu nowego roku. W klubach nie ma tradycji organizowania wspólnych wigilii, jak to dzieje się w Polsce. Tu raczej 6 grudnia w Mikołajki wręcza się prezenty.

W kościołach jest celebrowana pasterka?
Henryk KASPERCZAK: – Ja zawsze na nią chodzą w Saint Etienne, do polskiego kościoła. Wie pan, z kim czasem na niej bywam?

Nie mam pojęcia…
Henryk KASPERCZAK: – Z Georgesem Beretą. To był znakomity francuski piłkarz, kapitan reprezentacji. Ma polskie korzenie, bo jego rodzice pochodzili spod Krakowa. Po wojnie osiedlili się we Francji, a on już urodził się w Saint Etienne. Jest z nim związana ciekawa historia. Kiedy w 1974 roku Polska grała z Francją we Wrocławiu, to… śpiewał dwa hymny. Od rodziców otrzymał bowiem polskie wychowanie, zresztą mówi w naszym języku. Zwykle rozmawiamy jednak po francusku, choć czasem… przeklinamy po polsku. Podobnie też było na przykład z Raymondem „Kopą” Kopaszewskim, którego też dane mi było poznać. Również mówił po polsku. Jego polscy rodzice bardzo dbali o takie sprawy. To dotyczyło niemal wszystkich piłkarzy o polskich korzeniach, których po wojnie nie brakowało nie tylko we francuskich klubach, ale także nawet w reprezentacji Francji.

Na stałe mieszka pan w Saint Etienne?
Henryk KASPERCZAK: – Tak. Bardzo lubię to miasto. Mam tu wielu znajomych Polaków, ale także byłych piłkarzy. Jeszcze nie tak dawno spotykaliśmy się i graliśmy w piłkę, między innymi z Jacquesem Santinim czy Dominique Bathenayem. To były gwiazdy francuskiej piłki.

Zbliża się 2019 rok. Czego życzy pan polskiej piłce?
Henryk KASPERCZAK: – Chciałbym, by się rozwijała i osiągała coraz lepsze wyniki. Reprezentacji Polski życzę, by zakwalifikowała się do Euro. To najważniejszy cel na 2019 rok. Myślę też o 21-latkach, którzy awansowali na mistrzostwa Europy. Trafili do trudnej grupy, z Włochami, Belgią i Hiszpanią, ale na takim poziomie nie ma już łatwych rywali. Życzę, by się nie poddawali i wierzyli w sukces. Chciałbym też, by reprezentacja U-20 dobrze spisała się podczas mundialu, którego jest gospodarzem. Mam nadzieję, że po gorzkiej pigułce, którą musieliśmy przełknąć na mundialu w Rosji, 2019 rok będzie dużo bardziej pozytywny. Życzę dużo sukcesów piłkarzom, działaczom i klubom, a także PZPN-owi.

A o pracy szkoleniowca jeszcze pan myśli?
Henryk KASPERCZAK: – Zdrowie mi jeszcze dopisuje i nie widzę problemu, by wrócić na ławkę trenerską. Interesuje mnie jednak tylko praca z reprezentacją. Były wstępne zapytania z kilku afrykańskich związków, ale nie były to drużyny, z którym można byłoby coś osiągnąć.