Każdy chciałby przeżyć Esbjerg

Pamiętamy, że siedząc w lipcu 2016 roku na trybunach stadionu w Gliwicach i oglądając lanie, jakie sprawia Piastowi szwedzki IFK Goeteborg, napisaliśmy na Twitterze, że „tym bardziej doceniamy wyczyn Ruchu sprzed dwóch lat”. „Niebiescy” byli wtedy o włos od fazy grupowej Ligi Europy! Teraz słowa te mają jeszcze większą moc – zważywszy na kondycję klubowej piłki, a przede wszystkim realia chorzowskie. Ówczesny trener, Jan Kocian, życzył sobie wtedy wylosowania Borussii Moenchengladbach, a teraz przy Cichej myśli się o wyprawach do Tarnobrzegu czy Stargardu…

Bezbramkowy amulet

Z perspektywy tego, gdzie obecnie znajduje się Ruch, to historia aż niebywała. „Niebiescy” byli o krok od fazy grupowej Ligi Europy! Przegrali ją dopiero w dogrywce po zaciętych bojach z Metalistem Charków, a przecież byli wtedy kopciuszkiem. Jan Kocian objął zespół niecały rok wcześniej z rąk Jacka Zielińskiego tak naprawdę po to, by uchronić go przed spadkiem. Drużyna zaczęła spisywać się fantastycznie i sięgnęła po brązowe medale ekstraklasy.
Kilka dni przed startem eliminacji LE spadł na nią spory cios – okazało się, że murawa przy Cichej, należąca do czołowych w Polsce (i tak jest nadal!) wskutek niefortunnych zabiegów pielęgnacyjnych zupełnie nie nadaje się do gry i w wielu miejscach po prostu… nie wyrosła. Słowacki szkoleniowiec wściekał się, a działacze zakasali rękawy i szybko uzgodnili wynajmu stadionu w Gliwicach, który okazał się niezmiernie szczęśliwy dla chorzowian, bo nie ponieśli na nim porażki.

Na „dzień dobry” było 3:2 z FC Vaduz. Dwa gole strzelił wtedy Piotr Stawarczyk, stoper darzony przy Cichej wielkim sentymentem po dziś dzień. W rewanżu w Lichtensteinie padł bezbramkowy remis, który… był przed czterema laty amuletem Ruchu. Takim wynikiem zakończył się też pierwszy mecz z Duńczykami z Esbjergu, których dyrektor sportowy bez ogródek opowiadał „Sportowi”, że rywalach ze Śląska nie wie praktycznie niczego! Mecz w Danii był jednym z najbardziej pamiętnych dla chorzowskiej piłki w XXI wieku. Za sprawą Filipa Starzyńskiego Ruch szybko objął prowadzenie, by na pięć minut przed końcem przegrywać 1:2! W ostatnich sekundach doliczonego czasu gry wprowadzony z ławki Marcin Kuś zgrał w polu karnym do Łukasza Surmy, a ten – również głową – doprowadził do zwycięskiego remisu 2:2 i szaleństwa w sektorze chorzowskich fanatyków.

„Klawo jak cholera” – krzyczał tytuł w „Sporcie”.

Nie taki diabeł straszny

– Teraz chcemy Borussię Moenchengladbach – uśmiechał się trener Kocian, a te wspaniałe obrazki kibice oglądać mogli tylko na pirackich kanałach w internecie. Żadna stacja TV nie zadbała o transmisje zaciętych bojów „Niebieskich”.

Borussii ostatecznie nie było – do Gliwic przyjechał Metalist Charków, którego wartość podstawowej jedenastki była wielokrotnie wyższa niż całej kadry Ruchu.

– Gdybyśmy przegrali z Vaduz i Esbjerg, to pisano by, że się skompromitowaliśmy. Przeszliśmy jednak do kolejnych rund i… jest kompletna cisza. Odnoszę wrażenie, że tylko Legia walczy w pucharach, a nas już tam nie ma. Może nie oczekujemy pochwał za zasługi, ale kilka ciepłych słów nam się przyda – pieklił się Łukasz Surma. Miał ku temu podstawy, skoro chorzowianie stoczyli ambitny bój z Metalistem, zakończony – a jakże – bezbramkowym remisem.
Przy Cichej zwietrzono szansę na fazę grupową. – Nie taki ten diabeł straszny – powtarzał Stawarczyk, a rywale mieli swoje problemy. Na sile przybierał ukraińsko-rosyjski konflikt i działania zbrojne w Donbasie i na Krymie, dlatego gro zawodników Metalista myślała nie o pięciu się w Lidze Europy, a opuszczeniu klubu. Rewanż rozegrano nie w Charkowie, a Kijowie, a działacze Ruchu i tak dopytywali, czy to bezpieczne i skinęli głowami dopiero po zapewnieniach ze strony MSZ.

– Zmierzyliśmy się z bardzo mocna drużyną, świetnie przygotowaną – komplementował „Niebieskich” po rewanżu trener Metalista Igor Rachajew.

Gdyby nie krew…

„Ruch gra dziś najważniejszy mecz w najnowszej historii klubu” – zapowiadaliśmy w „Sporcie”. Jedyny gol tego dwumeczu padł dopiero w dogrywce. Krzysztof Kamiński w 101 minucie zderzył się w polu karnym z Homeniukiem. „Dogrywka, czerwona kartka, rzut karny… Ruch w dramatycznych okolicznościach odpadł z walki o fazę grupową” – relacjonowaliśmy w „Sporcie”.

– Pytałem o tę sytuację sędziego, który najpierw wskazał na rzut rożny. Stwierdził jednak, że zmienił decyzję, gdy zobaczył krew na twarzy ukraińskiego zawodnika – opowiadał Bartłomiej Babiarz.

– Zabrakło mi może 20 centymetrów na skuteczną interwencję. Liczyłem, że spokojnie wybiję piłkę. Przepraszam chłopaków, przeze mnie straciliśmy wszystko – mówił załamany golkiper Ruchu. Do bramki wszedł Kamil Lech. „Jedenastki” obronić nie dał rady…

Co stałoby się, gdyby w 89 minucie ukraiński bramkarz nie obronił w świetnym stylu strzału Marka Zieńczuka? A gdyby francuski sędzia nie zobaczył… krwi? I gdyby Ruch zarobił nie 420 tysięcy euro, a kilkanaście milionów złotych – z tytułu udziału w fazie grupowej LE? Dziś to już historia niedopowiedziana. Zostają tylko pytania. Innym polskim zespołom można życzyć, by na europejskiej scenie wypadli tak, jak przed czterema laty chorzowianie. Niech każdy z nich przeżyje swój Esbjerg, tak jak przeżył go Ruch.

 

XXI-WIECZNY RUCH W EUROPEJSKICH PUCHARACH
2010
Szachitior Karaganda (Kazachstan) 2:1 (wyjazd, gole Janoszka, Grzyb) i 1:0 (dom, Sobiech)
Valetta FC (Malta) 1:1 (w, Grzyb) i 0:0 (d)
Austria Wiedeń (Austria) 1:3 (d, Pulkowski) i 0:3 (w)
2012
Metalurg Skopje (Macedonia) 3:1 (d, Piech 2, Stawarczyk) i 3:0 (w, Janoszka, Straka, Grzyb)
Viktoria Pilzno (Czechy) 0:2 (d) i 0:5 (w)
2014
FC Vaduz (Lichtenstein) 3:2 (d, Zieńczuk, Stawarczyk 2) i 0:0 (w)
Esbjerg fB (Dania) 0:0 (d) i 2:2 (w, Starzyński, Surma)
Metalist Charków (Ukraina) 0:0 (d) i 0:1 (w, po dogrywce)